– Pan wzywał?
– Jak się nazywasz, kajzerko?
– Thurgood Marshall [2].
Silna grupa nie przyjęła tego z entuzjazmem. Zaszumiała.
– Sadzisz się na rasistowskie dowcipy?
– A nazwanie kogoś kajzerką nie jest rasistowskim wicem?
Win zerknął na Myrona i uniósł kciuki. Myron zrobił to samo. W pokazowej szkolnej debacie Win za tę odpowiedź zdobyłby punkt.
– Jesteś gliną, Thurgood?
Win zmarszczył czoło.
– W tym stroju?! – Chwycił się za klapy. – Liiitości!
– To czego tu szukasz?
– Chcemy porozmawiać z niejakim Clayem Jacksonem.
– O czym?
– O energii słonecznej i jej roli w dwudziestym pierwszym wieku.
Wódz Murzynów spojrzał na swoich żołnierzy. Zacieśnili pętlę. Myronowi zapulsowało w uszach. Nie odrywał oczu od Wina i czekał.
– Coś mi mówi, białasy, że przyjechaliście jeszcze raz skrzywdzić Claya. – Nike-Reebok przysunął się bliżej, stając oko w oko z Winem. – Coś mi mówi, że w jego obronie mamy prawo użyć środków ostatecznych. No nie, chłopaki?
Jego paczka potwierdziła to pomrukami, unosząc kije.
Win sięgnął znienacka ręką i wyrwał mu kij. Usta kompletnie zaskoczonego wielkiego Murzyna ułożyły się w „o”. Wpatrzył się w swoje ręce, jakby oczekiwał, że kij za chwilę się zmaterializuje. Ale się nie zmaterializował. Win odrzucił go w kąt podwórka i skinął na kolosa.
– Pójdziesz ze mną w tango, pumperniklu? – spytał.
– Win! – wtrącił Myron.
Ale Win wpatrywał się w przeciwnika.
– Czekam.
Nike-Reebok uśmiechnął się, zatarł ręce i oblizał usta.
– Zostawcie go mnie, chłopaki – powiedział.
Łatwa zdobycz!
A potem natarł jak potwór Frankensteina, grubymi paluchami sięgając do szyi Wina. Wyczekawszy do ostatniej chwili, Win zwarł palce, zmieniając dłoń w grot, błyskawicznie odskoczył w bok i ruchem szybkim jak dziobnięcie ptaka wbił ich czubki w gardło przeciwnika. Z ust kolosa wydobył się odgłos gwałtownego dławienia, zbliżony do dźwięku dentystycznego odsysacza śliny, a jego ręce instynktownie frunęły do gardła. Win nisko zanurkował i sieknął stopą, obcasem kosząc mu nogi. Wielki Murzyn fajtnął i wylądował na potylicy.
Win z uśmiechem przystawił mu do twarzy czterdziestkęczwórkę.
– Coś mi mówi, że zaatakowałeś mnie kijem bejsbolowym – powiedział. – Coś mi mówi, że strzelenie ci w oko uznano by za w pełni usprawiedliwione.
Myron, który również wydobył pistolet, kazał reszcie rzucić kije na ziemię. Rzucili. A potem na jego życzenie położyli się na brzuchach i spletli dłonie na głowach. Zajęło to chwilę, w końcu jednak wszyscy się podporządkowali.
Nike-Reebok też położył się na brzuchu.
– Nie… – wycharczał, wykręcając szyję.
– Słucham?
Win przyłożył wolną rękę do ucha.
– Nie damy wam drugi raz skrzywdzić tego chłopaka.
Win ze śmiechem dotknął czubkiem buta głowy Murzyna.
Myron pochwycił jego wzrok i pokręcił głową. Win wzruszył ramionami, ale cofnął nogę.
– Nikogo nie chcemy skrzywdzić – powiedział Myron. – Chcemy się tylko dowiedzieć, kto napadł na Claya na tamtym dachu.
– Dlaczego? – spytano.
Myron obrócił się w stronę drzwi. Z domu wykuśtykał o kulach młody chłopak. Gips na jego ścięgnie wyglądał jak pękate morskie zwierzę, które zżera mu stopę.
– Bo wszyscy myślą, że zrobił to Horace Slaughter.
Clay Jackson stanął chwiejnie na jednej nodze.
– I co z tego?
– Zrobił to?
– A co cię to obchodzi?
– Bo ktoś go zabił.
– I co z tego?
Clay wzruszył ramionami.
Myron otworzył usta, zamknął je, westchnął.
– To długa historia, Clay. Chcę tylko wiedzieć, kto ci przeciął ścięgno.
Chłopak potrząsnął głową.
– Nie powiem.
– Dlaczego?
– Zabronili mi.
– A ty robisz, co ci każą? – odezwał się Win.
Chłopak spojrzał na niego.
– Tak.
– Ten, co ci to zrobił, był straszny?
Clayowi zatańczyła grdyka.
– No jasne.
– Ja jestem straszniejszy.
Nikt się nie poruszył.
– Mam zademonstrować?
– Win! – upomniał go Myron.
Nike-Reebok zaryzykował. Ale kiedy spróbował unieść się na łokciach, Win podniósł nogę i spuścił ją jak siekierę tam, gdzie kręgosłup łączył się z karkiem. Wielki Murzyn rozrzucił ręce, opadł na ziemię bezwładnie jak mokry piach i znieruchomiał. Bejsbolówka zsunęła mu się z głowy, bo Win wcisnął butem jego twarz w błotnisty grunt takim ruchem, jakby gasił papierosa.
– Win! – powtórzył Myron.
– Przestań! – zawołał z rozszerzonymi oczami Clay Jackson, z rozpaczą szukając wzrokiem pomocy u Myrona. – To mój wujek, człowieku! On tylko mnie broni.
– Świetnie mu to idzie.
Win docisnął stopę i jeszcze głębiej wbił umazaną błotem twarz wuja chłopca w miękką ziemię.
Wielki Murzyn miał zapchane usta i nos i nie mógł oddychać.
Z ziemi zaczął się podnosić drugi. Win wycelował w niego pistolet.
– Uwaga – ostrzegł – ważny komunikat. Ja nie bawię się w strzały ostrzegawcze.
Śmiałek opadł na trawę.
Mocno przyciskając głowę Nike-Reeboka do ziemi, Win zajął się Clayem Jacksonem. Choć chłopak wciąż strugał chojraka, wyraźnie się trząsł. Myron, szczerze mówiąc, również.
– Boisz się, co cię może spotkać, zamiast bać się tego, co spotka cię na pewno – powiedział Win.
Podniósł nogę, zgiął ją w kolanie i ustawił się do zadania ciosu obcasem.
Myron ruszył do niego, ale Win zmroził go spojrzeniem i po chwili posłał mu charakterystyczny uśmiech. Niedbały, lekko rozbawiony. Uśmiech, który sugerował, że gotów jest to zrobić, a nawet, że sprawi mu to przyjemność. Chociaż Myron widział ów uśmiech niejeden raz, nieodmiennie mroził mu krew w żyłach.
– Liczę do pięciu – zapowiedział Win. – Ale czaszkę zmiażdżę mu pewnie, nim dojdę do trzech.
– Dwóch białych – odparł szybko Clay Jackson. – Z pistoletami. Jeden duży, młody nas związał. Wyglądał na pakera. Dowodził mały, starszy. To on nas pociął.
Win obrócił się do Myrona i rozłożył ręce.
– Możemy jechać? – spytał.
29
– Posunąłeś się za daleko – powiedział Myron w samochodzie.
– E tam.
– Mówię serio, Win.
– Chciałeś informacji, to ją wydobyłem.
– Nie w taki sposób, jak chciałem.
– No, wiesz. Ten człowiek zaatakował mnie kijem bejsbolowym.
– Bał się. Myślał, że chcemy skrzywdzić jego siostrzeńca.
Win udał, że gra na skrzypcach.
Myron potrząsnął głową.
– Chłopak i tak w końcu by nam to powiedział.
– Wątpię. Ten Sam naprawdę go nastraszył.
– Dlatego musiałeś nastraszyć go jeszcze mocniej?
– Odpowiedź brzmi: tak.
– Więcej tego nie zrobisz, Win. Nie wolno krzywdzić niewinnych ludzi.
– E tam – powtórzył Win i sprawdził godzinę. – Skończyłeś? Zaspokoiłeś poczucie moralnej wyższości?
– O co ci chodzi, do diabła?!
Win spojrzał na niego.
– Znasz moje metody – rzekł wolno. – A jednak ciągle mnie wzywasz.
Zamilkli. Echo jego słów zawisło w parnym powietrzu niczym spaliny samochodowe. Myron zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że zbielały mu kostki.
Milczeli przez całą drogę do domu Mabel Edwards.
– Wiem, że stosujesz przemoc – rzekł Myron, kiedy zaparkował. Spojrzał na przyjaciela. – Lecz z reguły tylko wobec tych, którzy na to zasługują.
Win nie zareagował.
– Gdyby chłopak nic nam nie powiedział, spełniłbyś groźbę?
– To nie wchodziło w grę. Wiedziałem, że nam powie.
– Ale przypuśćmy, że by nie powiedział.
Win potrząsnął głową.
– Dopuszczasz coś, co nie mieści się w granicach prawdopodobieństwa – odparł.
– To znaczy? Oświeć mnie.
Win zastanawiał się chwilę.
– Nigdy z rozmysłem nie krzywdzę niewinnych – rzekł. – Ale też nigdy nie stosuję gróźb bez pokrycia.
– To nie jest odpowiedź, Win.
Win spojrzał na dom Mabel.