Изменить стиль страницы

– Chwała Bogu – odparła zimno.

– A potem? – spytał David od niechcenia. Przez ten czas zdołał się niepostrzeżenie zbliżyć do Harpera. Przy tylu osobach najbezpieczniej było zmniejszyć dystans pomiędzy nim a celem. Potem zdał sobie sprawę, że Melanie także zmieniła pozycję. Prawie siedziała na zwłokach Jamiego. Trzymała rękę pod jego marynarką. Co ona wyprawia?

– Harper sprzedał duszę diabłu – mówiła dalej Ann Margaret. – Wysłał Jamiego, żeby porozmawiał z Russellem Lee. I zawarli umowę. Russell Lee obiecał się przyznać do jeszcze jednego morderstwa, a w zamian Harper Stokes i Jamie O’Donnell przyrzekli, że wychowają jego dziecko w dostatku. Mieli mu dać wszystko, czego Russell Lee nigdy nie miał. A choć Russell Lee był z pewnością wcielonym diabłem, bardzo się szczycił swoim synem.

Melanie spojrzała pytająco na Ann Margaret.

– Naprawdę się zgodzili zaopiekować jego dzieckiem? Więc kto to jest?

– William, kochanie. William Sheffield był moim dzieckiem. Oddałam go do sierocińca w dniu, gdy aresztowano Russella Lee. Bałam się, że znajdzie nas jakiś dziennikarz i zmieni nam życie w piekło. Naprawdę myślałam, że tak będzie najlepiej. A kiedy Russell Lee i Harper dobili targu, dostałam dokumenty. Harper i Jamie musieli napisać, co zrobili, i złożyć pod tym swoje podpisy. Zdeponowałam te papiery w skrytce bankowej i zostawiłam instrukcję, żeby wysłano je policji, gdyby coś mi się stało. Wreszcie przeprowadziłam się do Bostonu, gdzie mogłam zacząć od nowa, zdziałać coś w życiu i, oczywiście, mieć oko na Harpera. A co do Williama…

Zawahała się. Na policzki wypłynął jej rumieniec.

– Byłam pewna, że w sierocińcu będzie mu lepiej niż ze mną. Co roku wysyłałam pieniądze, żeby niczego mu nie brakowało. Zakonnicy obiecali, że się nim zajmą… Miał wejść w życie bez obciążeń, bez strachu, że znajdzie go jakiś Larry Digger. A pieniądze… Sama urodziłam się w nędzy i byłam pewna, że pieniądze zmieniają wszystko. Więc chyba też nie jestem lepsza od Harpera.

– Nie – odezwała się Melanie. Coś się w niej zmieniło i ta zmiana odzwierciedliła się na jej twarzy. Chłód. Spokój. – Wszyscy jesteśmy od niego lepsi. Bo to się nie skończyło, prawda, tato? Minęło pięć lat, Russell Lee wreszcie zginął i tajemnica była bezpieczna. A jak wyglądała twoja rodzina? Ta rodzina, której tak był podobno potrzebny ten milion? Mama piła, Brian ciągle chodził na psychoterapię, a ty nie wychodziłeś ze szpitala, żeby nie oglądać swojego dzieła. I nawet wtedy się nie zmieniłeś. Jamie do ciebie zadzwonił… teraz pamiętam, że siedziałam w hotelowym pokoju w Londynie. Słyszałam tę rozmowę, ale jej nie rozumiałam. Jamie powiedział, że twój plan się powiódł, wszystko się udało i czy nie mógłbyś mu teraz czegoś oddać. Ja tęskniłam za mamą, a mama i Brian tęsknili za mną. Jamie powiedział, że wszystko załatwi. Sprawi, że o wszystkim zapomnę. Zostawi mnie w szpitalu, żeby Harper mógł mnie „znaleźć”. I adoptować. Tym razem nawet nie musiałby udawać, że jest moim prawdziwym ojcem. Tym razem mógłby wystąpić jako szlachetny człowiek, przyjmujący pod swój dach bezdomną dziewczynkę. To ci pasowało, co? Od razu spodobała ci się ta rola. Harper patrzył na nią płonącym wzrokiem.

– I nawet wtedy wszystko spieprzyłeś! Bez opamiętania wydawałeś pieniądze. Zostałeś wspaniałym chirurgiem, zarabiałeś coraz więcej, ale ciągle było ci mało. Niczego się nie nauczyłeś! I nagle minęło dwadzieścia lat, a ty nie byłeś już tym szlachetnym żywicielem rodziny, za jakiego chciałeś uchodzić. Zacząłeś kroić zdrowych ludzi, żeby tylko wyrwać z nich trochę kasy. Pogwałciłeś przysięgę Hipokratesa. Dlaczego nie? Już popełniałeś gorsze rzeczy i jakoś ci się udawało…

– Nikogo nie skrzywdziłem!

– Skrzywdziłeś wszystkich! Moją matkę, mojego brata. Mnie! I ryzykowałeś życiem pacjentów, którzy ci zaufali. A ten człowiek, który zastrzelił Larry’ego Diggera i miał zastrzelić mnie? Ty go wysłałeś. Ktoś się dowiedział, ktoś przysyłał ci listy i bałeś się, że po tych wszystkich latach prawda wyjdzie na jaw. Więc wynająłeś kogoś, żeby mnie zabił. Czy jego też zabiłeś? Bo byłeś za skąpy, żeby mu zapłacić?

– Nie, nie! To Jamie go zabił. To Jamie jest mordercą!

– Jamie nas chronił! Zrobił wszystko, żebym była bezpieczna. Zasłonił mnie własnym ciałem, kiedy do mnie strzeliłeś. Na miłość boską, był twoim przyjacielem, a ty go zabiłeś!

– Uwiódł mi żonę!

– A ty uwiodłeś połowę pielęgniarek w szpitalu! Jak śmiesz!

– Do diabła, nic nie rozumiesz! – W głosie Harpera odezwały się przenikliwe nutki histerii. David zrozumiał, że za chwilę rozpęta się piekło.

Wymierzył prosto w jego czoło i właśnie wtedy Patricia Stokes stanęła przed mężem.

– Nie skrzywdzisz mojej córki!

– Patricio, nie! – krzyknął David.

Teraz ruszyła także Ann Margaret. Harper wymierzył broń w żonę, krzycząc, żeby zeszła mu z drogi, bo ją także zabije. Jak mogła go tak skrzywdzić, wołał, przecież ją kochał, i dlaczego się tak upierała, dlaczego nie mogła się pogodzić ze stratą córki O’Donnella? Bo ciągle go kochała, oto dlaczego. Zawsze bardziej kochała tego O’Donnella.

David rozpaczliwie usiłował zapanować nad sytuacją. Patricia wrzasnęła, że to nieprawda, zawsze bardziej kochała Harpera, tylko on tego nie widział, bo zaślepiała go duma. A ona była taka pewna, że kiedyś wreszcie będą szczęśliwi! Co się stało z ich marzeniami? Jak mógł ich doprowadzić do takiego stanu? Jak mógł grozić własnej córce, zamordować przyjaciela?

Potem usłyszał Melanie. Jej płacz. Ona pierwsza zauważyła, że Harper już nie myśli, że zaraz zastrzeli żonę, a David go nie powstrzyma. Wyciągnęła coś zza marynarki Jamiego. Broń. Melanie miała broń.

– Ann Margaret, padnij! – ryknął David. W tej samej chwili Harper odwrócił się i dostrzegł nowe zagrożenie. Rzucił się ku Melanie. Do diabła, Patricia ciągle stała Davidowi na drodze. Nie mógł strzelać!

Harper wrzasnął. Twarz mu się wykrzywiła, w oczach błysnęło coś obcego i strasznego. Melanie wstała i stanęła przed nim, spokojna, gniewna.

– Melanie, nie! Patricio, odsuń się! Padnij!

Brian Stokes stanął za plecami ojca. Uniósł masywną gałąź i uderzył nią z rozmachem w głowę Harpera.

Harper osunął się na ziemię. David rzucił się ku niemu, w biegu wyciągając kajdanki. Zatrzasnął je na rękach Harpera. Ann Margaret i Patricia stały jak skamieniałe, blade i oszołomione.

Brian patrzył na nich szeroko otwartymi oczami. Ciągle ściskał gałąź. Posiniaczona, opuchnięta twarz nadawała mu upiorny wygląd. Odnalazł wzrokiem siostrę.

– Meagan? – szepnął. – Och, Meagan…

– Brian! – załkała i rzuciła mu się w ramiona. Patricia podbiegła do nich, objęła swoje dzieci, przytuliła je do siebie. Nareszcie razem. Wszyscy zaczęli płakać.

David i Ann Margaret stali z boku. Nad lasem zapadła cisza. Po paru minutach rozległ się śpiew ptaków, jakby nic się nie wydarzyło.

Po dwudziestu minutach, gdy przyjechała policja, Patricia nadal płakała w objęciach Briana. Ale Melanie była już w ramionach Davida. Teraz to on tulił ją do siebie i delikatnie gładził po włosach.