Изменить стиль страницы

– Cholera – mruknął David. Wdepnął gaz. Melanie spojrzała na niego ze smutkiem.

– Nie uciekaj – powiedziała cicho. – Kiedy się ucieka, jest jeszcze gorzej.

– Trzymaj się, Melanie. Cholera jasna, trzymaj się.

Ruszył z piskiem opon w dół zbocza, ku zagajnikowi. Za nimi rozległy się krzyki. Kobiety uciekały. Wszyscy uciekali, nawet ona, we wspomnieniach. Teraz sobie przypomniała. Czwarty dzień, rozpaczliwa walka o wolność. Chciała znowu zobaczyć rodzinę.

Nie biegła dość szybko. Nie była dość zwinna. Ach, dziecko, nie rozumiesz, że kiedy uciekasz, robisz sobie krzywdę?

Ocknęła się, słysząc ostre przekleństwo. Zerknęła na Davida. Pot wystąpił mu na twarz. Przed nimi wyłonił się ostry zakręt, a oni jechali za szybko. O wiele za szybko. Kiedy uciekasz, robisz sobie krzywdę.

David znowu zaklął. Tylne opony zapiszczały. David walczył z nimi, szarpał za kierownicę tak mocno, że na rękach nabrzmiały mu mięśnie. Potem zaczął się modlić i wreszcie, w ostatniej chwili, spojrzał przepraszająco na Melanie i wyszeptał jej imię.

Kocham go, pomyślała. A potem: przepraszam.

Tylne opony puściły. Samochód skoczył naprzód. Co to za hałas? Ach, to jej głos, to ona tak krzyczy.

Kiedy uciekasz, robisz sobie krzywdę.

Drugi samochód wpadł na nich z rozpędu. Przez chwilę widziała wstrząśniętą twarz ojca. Potem ich samochód znalazł się w powietrzu.

David wziął ją za rękę. Poczuła silne, ciepłe i szorstkie palce, splatające się z jej palcami.

Ziemia zbliżała się szybko. Wylądowali. Zgrzyt metalu. Krzyk, urwany gwałtownie. Ciemność.

36

Jamie dyszał ciężko, gorączkowo namierzając przez lornetkę stary dom Stokesów. Miał wrażenie, że od rana bierze udział w maratonie.

Najprawdopodobniej był już na to po prostu za stary. A ta chwila, kiedy wreszcie nadeszła, okazała się zbyt denerwująca. Ręce mu się trzęsły i od dawna nie był taki przerażony.

Poszedł za Brianem na lotnisko, bo martwił się o chłopaka. Potem doszedł do wniosku, że musi mu pozwolić stać się prawdziwym mężczyzną więc kupił dla siebie bilet do Houston.

Wylądował na Houston Intercontinental, lotnisku, które przywiodło mu na myśl zbyt wiele wspomnień. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żadne z nich aż do tej pory nie wróciło do Teksasu. Unikali tego stanu, jakby był siedliskiem zarazy.

Właściwie szkoda. Choć wiele wspomnień budziło gorycz, zdarzały się także słodkie. Patricia. Teksańskie noce. Przyglądanie się, jak rośnie mały Brian. Cudowne narodziny Meagan. Boże, chwyciła go za palec taką maleńką, mocną rączką. Jego dziecko. Córeczka Jamiego O’Donnella!

Odnalezienie Melanie w Huntsville nie sprawiło mu kłopotu. Dziewczyna była mądra i pomysłowa, przyznawał to z dumą, ale bez trudu wyśledził ją w motelu. Przybycie faceta z FBI trochę go zdenerwowało, ale wyglądało na to, że między nimi coś jest. I to coś dobrego. Na samym początku sprawdził tego specjalnego agenta Davida Riggsa, tak jak to robił z jej wszystkimi znajomymi. Lubił myśleć, że na tym polegają obowiązki ojca – na poznawaniu towarzystwa córki.

Ten Riggs wypadł całkiem nieźle. Pochodził z klasy średniej. Ceniony w pracy, a Jamie zasięgał opinii od człowieka, który nie znosił wygłaszać pochwał. Artretyzm, niestety… ale chłopak jakoś z nim walczył i na pewno miał nieprzeciętny rozum, skoro tak szybko rozszyfrował Harpera. Już to samo sprawiło, że Jamie ocenił go na szóstkę z plusem.

Jednak jego obecność utrudniała śledzenie Melanie. Jamie uważał, że gdyby dziewczyna była sama, nie przyszłoby jej do głowy spojrzeć w lusterko wsteczne. Ale ten Riggs był zawodowcem. Jamie musiał trzymać się z daleka od nich. Od czasu do czasu zjeżdżał w inną ulicę. Kiedy dotarli do okolicy, w której mieszkała pani Applebee, zrobiło się łatwiej. Jamie zatrzymał się na stacji benzynowej i zaczekał na nich.

Czterdzieści minut później wynajęty samochód pojawił się w polu jego widzenia. Jamie zdołał przyjrzeć się Melanie. Była blada, wstrząśnięta i przerażona.

Matko Boska. Serce ścisnęło mu się boleśnie.

Za każdym razem, gdy usiłował chronić swoją córkę, sprawiał jej tylko ból. A to mu nasunęło straszną, gorzką myśl, że Harper może jest jednak lepszy od niego. Melanie rzuciła się w jego ramiona, kiedy ją adoptował. Nazywała go tatą, starała się wywołać uśmiech na jego twarzy. Wydawała się szczęśliwa.

A kiedy Jamie pochylił się, żeby wziąć ją w ramiona, jego rodzona córka, którą przez pięć długich lat chronił z narażeniem siebie, cofnęła się przed nim.

Ciągle pamiętał tę chwilę. Jak serce przestało mu bić. Jak poczuł suchość w ustach. Jak palce same zacisnęły się mu w pięść.

Jak Harper uśmiechnął się złośliwie na widok jego bólu.

I jak Jamie nagle zdał sobie sprawę, że nienawidzi tego sukinsyna.

Od tego dnia pragnął tylko, żeby Melanie sobie przypomniała. Powinna poznać prawdziwą naturę tego chciwego egoisty. Powinna też poznać prawdziwą naturę Jamiego. Powinna wiedzieć, że przez wszystkie te lata kochał ją z całego serca.

Ale do tego nigdy nie doszło. Melanie była szczęśliwa jako Melanie. Harper odnosił się do niej zaskakująco dobrze, może dlatego, że wiedział, jak to wkurza Jamiego. A może i on ją pokochał, bardziej niż chciałby przyznać. Patricia i Brian uwielbiali ją, tak gorliwie weszli w rolę matki i brata, że na ten widok Jamie czuł się nieswojo. A Melanie… Melanie wyrosła na śliczną, zadowoloną z życia młodą kobietę. I wściekłość Jamiego straciła rozpęd.

Mógł już pragnąć tylko tego, co było dla niej najlepsze. I choć duma domagała się działania, a zranione uczucia bolały, nigdy nie zrobił nic, by zakłócić tę sielankę. Miłość do dziecka jest upokarzająca, sam się przekonał. Nie spodziewał się, że może upaść tak nisko i że tak chętnie pogodzi się z tym upadkiem.

Aż raptem pół roku temu Harper podstępnie narzucił Melanie Williama Sheffielda. I wyrzucił Briana z domu za to, że był gejem. Wreszcie zaczął popychać Patricię do picia, aż w końcu cała rodzina Melanie znowu rozsypała się na cztery wiatry. A Harper udawał, że jest lepszy od nich wszystkich, choć przez cały czas kroił zdrowych ludzi dla zarobku.

Cierpliwość Jamiego się wyczerpała. Dwadzieścia pięć lat temu dał Harperowi cały świat. Nowy początek z milionem dolarów. A przy najbliższej okazji także własną córkę, żeby rodzina Harpera znów była kompletna. Dał mu wszystko, co mógł. Nie potrafił zrobić nic więcej, żeby Patricia była szczęśliwa. Jak Harper mógł rzucić ich wszystkich dla pieniędzy!

Nawet w gniewie Jamie potrafił zachować spokój. Zaplanował strategię, dopilnował wszystkiego i uruchomił maszynerię.

Harper miał wreszcie otrzymać zapłatę. Do Jamiego będzie należało zwycięstwo.

Ale po drodze wydarzyło się wiele rzeczy. Harper wynajął płatnego mordercę, żeby zlikwidował Larry’ego Diggera i Melanie. Jamie domyślił się tego, gdy zobaczył portret pamięciowy w telewizji – był to jeden z jego znajomych, którego niegdyś poznał z Harperem. Musiał wytropić drania i posłać mu trzy kulki w serce. Dla zasady. Nie powinien zaczynać z jego córką.

A co do zapłaty dla Harpera… wszystko w swoim czasie.

Ale Harper znowu go zaskoczył. Przycisnął Williama tak mocno, że biedak się załamał. A potem usiłował oskarżyć Melanie. Jakby syn Russella Lee Holmesa zasługiwał na coś więcej.

I wreszcie jakieś czterdzieści pięć minut temu Jamie zauważył Harpera w Houston. Najwyraźniej kochający tatuś postanowił odnaleźć córkę.

Gracze zgromadzili się przy jednym stole, ale figury przesuwały się szybciej niż Jamie się spodziewał. Po raz pierwszy od miesiąca, gdy rozpoczął tę grę, naprawdę się przestraszył.

Nie o siebie. O Melanie.

Teraz siedział w samochodzie w pobliżu starego domu Stokesów. Miał dobry widok na ulicę. Widział przybycie Patricii i Ann Margaret. Potem dostrzegł Harpera, który zaparkował samochód w bocznej uliczce i czekał.