Изменить стиль страницы

– Bo nie jestem ślepy, głuchy ani głupi – warknął David. – Bo umiem czytać między wierszami i, jak pan zapewne się domyśla, istnieje wiele powodów, by wątpić, czy Russell Lee Holmes zabił Meagan Stokes.

Nawet teraz, słysząc to po raz drugi, Melanie poczuła wstrząs. Ale Quincy, oddalony o setki kilometrów, nie zdradził zaskoczenia.

– Doskonale. Przez dwa tygodnie zastanawiałem się, co robić. W końcu nie ma co liczyć na przedawnienie zbrodni, a ja mam prawie sto procent pewności, że Russell Lee Holmes nie popełnił tego morderstwa.

– Był niewinny? – spytała Melanie.

– Tak bym go nie nazwał. Zabił sześcioro dzieci. Ale nie wierzę, że porwał i zamordował Meagan Stokes.

– Russell Lee Holmes nigdy nie odpowiadał za morderstwo Meagan Stokes – dodał David. – Skazano go za sześcioro innych dzieci, a do zabicia Meagan przyznał się później, już po wyroku. Wyznał to Larry’emu Diggerowi.

– Dlaczego pan tak sądzi? – spytał Quincy surowo, jak profesor przepytujący studenta.

– I tak był już skazany na śmierć. Co mu szkodziło przyznać się do jeszcze jednego morderstwa?

– Zaraz, chwileczkę – zaprotestowała Melanie. – Nawet jeśli to już nie zmieniało jego sytuacji, niby dlaczego miałby to robić? Nie był taki uczynny.

– Nie sądzę, żeby to zrobił altruistycznie – powiedział David, po raz pierwszy unikając jej spojrzenia. – Wydaje mi się, że dostał propozycję nie do odrzucenia.

Nie zrozumiała. Przecież już o tym rozmawiali. Dlaczego nie powiedział tego wtedy? Co mu się znowu wykluło w głowie?

– Sądzę – zaczął powoli – że właśnie się dowiedzieliśmy, dlaczego twoi rodzice mogli świadomie adoptować dziecko mordercy. Mianowicie dlatego, że on wziął na siebie ich grzech.

Wstrzymała oddech. Doznała dziwnego wrażenia, że mieszkanie zaczyna się przechylać, a ona spada w przepaść.

– Melanie…? – odezwał się David cicho. Zdołała odwrócić głowę w jego stronę. Patrzył na nią z autentyczną troską. Jego oczy były zupełnie złote. Łagodność i gniew, zatopione w bursztynie. Dlaczego dotąd tego nie zauważyła?

Nagle zapragnęła znaleźć się w jego ramionach, poczuć je znowu, tak jak tamtej pierwszej nocy, gdy przyniósł ją z parku, a ona czuła zapach Old Spice’a i czuła się bezpiecznie.

Spuściła oczy. Z wielkim wysiłkiem zaczerpnęła powietrza… i jeszcze raz. Powoli ból w piersi zelżał, zaciśnięte gardło nieco się rozluźniło.

– Może spróbujmy to jakoś uporządkować – zaproponował Quincy. – Wyciągnął pan bardzo interesujące wnioski, ale nie ma pan doświadczenia, a informacje są jeszcze niepełne. Czy na pewno chce pani w tym brać udział? – zwrócił się do Melanie.

– Tak – szepnęła ochryple. – Tak.

– W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym – zaczął Quincy niemal ze współczuciem – kiedy Russell Lee Holmes porwał pierwsze dziecko, Howard Teten dopiero opracowywał techniki, które dziś nazywamy sporządzaniem profilu psychologicznego. Bez doświadczenia w prowadzeniu takich spraw lokalna policja i FBI traktowały sprawę Russella Lee Holmesa jako zwykłe dochodzenie. Skupiono się na metodzie popełnienia morderstwa; nie szukano pobudek, którymi kierował się morderca. To duża różnica, ponieważ zbrodniarz może zmieniać metody działania. Kiedyś wiązał swoje ofiary, teraz je oszałamia narkotykami i tak dalej. Natomiast jego potrzeby, czyli chęć dominacji nad kobietami, pozostają bez zmian. Nazywamy to podpisem mordercy. Ten podpis będzie taki sam w przypadku każdego zabójstwa, od pierwszego do trzydziestego, nawet jeśli inne elementy zbrodni wydają się różnić. Jednak w roku sześćdziesiątym dziewiątym policja jeszcze o tym nie wiedziała. Mylnie przypisali Russellowi Lee morderstwo, ponieważ brakowało im narzędzi do głębszej analizy. Russell Lee Holmes nienawidził białych dzieci z biednych rodzin. Zgadzamy się co do tego, prawda?

David skinął głową. Melanie zdołała wykrztusić ciche „tak”.

– Russell Lee Holmes miał cztery klasy podstawówki. Był analfabetą. Zarabiał pracą fizyczną, zachowywał się obrzydliwie, a ostatni pracodawca zanotował w aktach: „Często spluwa”. Najprawdopodobniej nienawidził biednych białych dzieci, ponieważ w głębi duszy nienawidził sam siebie. I reagował patologicznie, wybierając małe bezbronne dziewczynki i chłopców; tak naprawdę usiłował zniszczyć własne korzenie. Nie miał wyrzutów sumienia. Za to rozpierała go potworna wściekłość. Jako analfabeta bez wykształcenia nie potrafił wyrazić tej wściekłości w bardziej wyrafinowany sposób. Te sześć morderstw to były błyskawiczne ataki. Holmes pojawiał się w biednych dzielnicach, które najwyraźniej dobrze znał i w których poruszał się swobodnie. Porywał pierwsze dziecko, które wpadło mu pod rękę. Później policja znalazła szopę, w której dokonywał najgorszych zbrodni.

– Stoi w lesie, prawda? – szepnęła Melanie. – Jedna izba. Mocna konstrukcja, ani jednej szpary. Ale okno jest zakurzone, nic przez nie nie widzę. I pęknięte przez środek. Widzę w tej szparze pająka.

– Tak się składa – powiedział Quincy ostrożnie po chwili milczenia – że mam przed sobą zdjęcia tej szopy. Kolorowe fotografie policyjne. Nie wiem, co pani opisuje, ale szopa Russella Lee Holmesa nie miała okien. Za to miała mnóstwo szpar. W podłodze brakowało kilku desek. Pod nimi policja znalazła zbiór „trofeów”.

Melanie znieruchomiała.

– Więc to… to, co opisuję, nie jest szopą Russella Lee?

– Zdecydowanie nie. Spojrzała na Davida.

– Więc może mnie tam nie było. Może nie jestem…

– A może Russell Lee Holmes trzymał Meagan w innym miejscu.

– A może wcale nie był w to zamieszany – wtrącił Quincy.

– Więc dlaczego jestem w tym pokoju, dlaczego widzę Meagan? – jęknęła Melanie, patrząc na Davida.

– Nie wiem. Może Meagan była trzymana winnym miejscu… razem z tobą.

– Panno Stokes – odezwał się Quincy. – Co to znaczy, że widzi pani Meagan Stokes?

Melanie poruszyła ustami, z których nie wydobył się żaden dźwięk. Spojrzała błagalnie na Davida.

– Panna Stokes ostatnio zaczęła sobie przypominać różne rzeczy. Także z tego powodu sądzimy, że Larry Digger mógł mówić prawdę. Melanie przywołała wspomnienia z jednoizbowej chaty, w której była zamknięta razem z Meagan Stokes.

– Co jeszcze sobie pani przypomina?

– Tylko tyle.

– Ale te wspomnienia pojawiły się niedawno, prawda? Ciekawe, co jeszcze kryje pani pamięć. Możemy się od pani dowiedzieć bardzo wiele, zwłaszcza o sprawie Meagan Stokes. Zechciałaby pani tutaj przyjechać? Znam doskonałego hipnotyzera, który mógłby nad panią popracować.

Omal nie parsknęła śmiechem.

– Niesamowite, jak wszyscy się interesują moją pamięcią. Wszyscy z wyjątkiem mnie.

– Hipnoza, panno Stokes, w bezpiecznych warunkach… Obiecuję, że dobrze się panią zajmiemy.

– Nie, dziękuję.

– Ale…

– Powiedziałam: nie! Nie miłość boską, to wszystko się wydarzyło dwadzieścia pięć lat temu, a ja nie chcę sobie przypominać umierających dzieci! Quincy zamilkł, najwyraźniej urażony.

– No tak – powiedział po chwili. – Więc przynajmniej zajmijmy się tym, co wiemy z policyjnych akt. Russell Lee Holmes nienawidził biednych białych dzieci. Porywał je, torturował w chacie na pustkowiu, a kiedy z nimi skończył, dusił gołymi rękami – kolejny symbol bardzo osobistego aktu przemocy. Porzucał ciała byle gdzie, nagie, w kanałach, na śmietnikach, w polu. Dzięki temu zaspokajał swoją potrzebę zniszczenia, wyrzucając zwłoki jak zepsute lalki, niewarte nawet ochrony przed deszczem i słońcem. Krótko mówiąc, każdy jego czyn zdradzał nienawiść do młodości, biedy i słabości. Ujawniał jego nienawiść do siebie samego. Po czym nagle pojawiła się Meagan Stokes.

– Nie była biedna – wtrącił David. – Porywacz zażądał okupu. A jej ciało zostało zakopane w lesie. Bez głowy.

– Była w samochodzie niani – szepnęła Melanie. – Zaparkowanym przed domem matki niani. Myślałam, że ten dom stał w biednej dzielnicy.

– Dzielnicę zamieszkiwali ludzie niezbyt zamożni – przyznał Quincy ostrożnie – ale nie przypominała zwykłych terenów łowieckich Holmesa. Poza tym ofiara różniła się od wszystkich pozostałych. Meagan była dobrze ubrana, zadbana. Siedziała w pięknym samochodzie i bawiła się zagraniczną zabawką. Była ładna i rezolutna. Gdyby Holmes kierował się prymitywną żądzą samozniszczenia, nie zobaczyłby w niej nic, co by w nim wyzwoliło chęć mordu. Nic, co przypomniałoby mu siebie samego.