Изменить стиль страницы

51

W ciągu kilku godzin Jeannie zdążyła ogromnie polubić Lorraine Logan.

Matka Steve'a była o wiele bardziej korpulentna niż na fotografii, którą zamieszczano nad jej kącikiem samotnych serc w gazetach. Dużo się uśmiechała i jej pulchna twarz pokrywała się wtedy siecią zmarszczek. Żeby zapomnieć na chwilę o trapiących je zmartwieniach, opowiedziała Jeannie, o czym piszą do niej ludzie: o apodyktycznych teściach, brutalnych mężach, narzeczonych-impotentach, córkach zażywających narkotyki, szefach, którzy nie potrafią trzymać rąk przy sobie. Na każdy temat miała do powiedzenia coś nowego. Dlaczego nigdy nie spojrzałam na to w ten sposób, zastanawiała się co chwila Jeannie.

Siedziały na patio, czekając niecierpliwie na powrót Steve'a i jego ojca. Jeannie opowiedziała Lorraine o zgwałceniu Lisy.

– Będzie starała się jak najdłużej udawać, że to się w ogóle nie wydarzyło – stwierdziła Lorraine.

– Tak to właśnie teraz wygląda.

– Ta faza może trwać nawet do sześciu miesięcy. Ale wcześniej czy później Lisa uświadomi sobie, że musi przestać udawać, iż nic się nie stało. Zda sobie sprawę, że musi stawić temu czoło. Ten etap zaczyna się, gdy kobieta próbuje rozpocząć na nowo normalne życie seksualne i odkrywa, że nie czuje tego, co przedtem. Wtedy właśnie do mnie piszą.

– I co im radzisz?

– Żeby zwróciły się do specjalisty. Nie ma tutaj łatwego rozwiązania. Gwałt rani duszę kobiety i trzeba ją uleczyć.

– To samo mówi sierżant Delaware.

Lorraine uniosła brwi.

– To musi być niegłupi policjant.

– Policjantka – poprawiła ją z uśmiechem Jeannie.

Lorraine roześmiała się.

– Strofujemy mężczyzn za to, że popełniają tego rodzaju pomyłki. Błagam cię, nie mów nikomu, jaką dałam plamę.

– Obiecuję – odparła Jeannie.

Przez dłuższą chwilę obie milczały.

– Steve cię kocha – powiedziała w końcu Lorraine.

Jeannie pokiwała głową.

– Tak, chyba rzeczywiście się we mnie zadurzył.

– Matka potrafi to poznać.

– Więc był już przedtem zakochany?

– Czytasz między wierszami. – Lorraine uśmiechnęła się. – Tak, był. Ale tylko raz.

– Możesz mi o niej opowiedzieć? Steve chyba się nie pogniewa.

– Nie sądzę. Nazywała się Fanny Gallaher. Miała zielone oczy i rude kręcone włosy. Niczym się nie przejmowała i była jedyną dziewczyną w szkole średniej, która nie interesowała się Steve'em. Smalił do niej cholewki, a ona opierała się przez kilka miesięcy. Lecz w końcu dopiął swego i chodzili ze sobą mniej więcej przez rok.

– Myślisz, że ze sobą spali?

– Wiem o tym. Fanny nocowała u nas. Nie lubię zmuszać dzieciaków, żeby robiły to na parkingach.

– Co na to jej rodzice?

– Rozmawiałam z matką Fanny. Zgodziła się ze mną.

– Ja straciłam cnotę w alejce obok klubu rockowego w wieku czternastu lat. Było to tak przykre, że następnym razem kochałam się dopiero po ukończeniu dwudziestu jeden lat. Żałuję, że moja matka nie była do ciebie bardziej podobna.

– To, czy rodzice są surowi, czy tolerancyjni, nie ma, moim zdaniem, większego znaczenia. Najważniejsze jest, żeby byli konsekwentni. Dzieci potrafią przystosować się do reguł postępowania, dopóki są one jasno określone. Najbardziej szkodzi im arbitralna tyrania.

– Dlaczego ze sobą zerwali?

– Steve miał pewien problem… ale powinien ci chyba o tym sam powiedzieć.

– Myślisz o bójce z Tipem Hendricksem?

Lorraine uniosła brew.

– Powiedział ci! Mój Boże, on ci naprawdę ufa.

Usłyszeli warkot samochodu. Lorraine wstała i wyjrzała za róg domu.

– Steve wrócił do domu taksówką – stwierdziła ze zdumieniem.

Jeannie wstała z fotela.

– Jaką ma minę?

Zanim Lorraine zdążyła odpowiedzieć, Steve pojawił się na patio.

– Gdzie ojciec? – zapytała.

– Aresztowali go.

– O mój Boże! Dlaczego?

– Nie jestem pewien. Wydaje mi się, że faceci z Genetico odkryli albo domyślili się, co robimy, i uruchomili swoje znajomości. Wysłali dwóch żandarmów, żeby go aresztować. Ale ja uciekłem.

– Jest coś, czego mi nie mówisz, Steve – stwierdziła podejrzliwie Lorraine.

– Strażnik strzelił dwa razy.

Lorraine krzyknęła cicho.

– Celował chyba nad moją głową. Tak czy owak jestem zdrów i cały.

Jeannie zaschło w ustach. Myśl o strzałach oddanych w stronę Steve'a przeraziła ją. Mógł zginąć!

– Najważniejsze, że program zadziałał – oznajmił Steve, wyjmując z kieszeni dyskietkę. – Oto lista. Zdziwisz się, kiedy ci powiem, co na niej jest.

Jeannie przełknęła z trudem ślinę.

– Tak?

– Nie ma czterech klonów.

– Jak to?

– Jest ich osiem.

Jeannie opadła szczęka.

– Jest was ośmiu?

– Znaleźliśmy osiem identycznych elektrokardiogramów.

Genetico podzieliło embrion siedem razy i podrzuciło ośmiu nie mającym o tym pojęcia kobietom cudze dzieci. Arogancja tych ludzi nie mieściła się po prostu w głowie.

Podejrzenia Jeannie okazały się słuszne. To właśnie tak rozpaczliwie chciał ukryć – Berrington. Kiedy sprawa wyjdzie na jaw, Genetico będzie skompromitowane, a ona udowodni, że miała rację.

Steve zostanie oczyszczony z zarzutów.

– Udało ci się! – uściskała go. A potem uświadomiła sobie, że to jeszcze nie wszystko. – Lecz który z tych ośmiu popełnił gwałt?

– Musimy to odkryć – stwierdził Steve. – I to nie będzie łatwe. Na liście mamy adresy rodziców z czasów, kiedy ich dzieci się urodziły. To oznacza, że w większości są nieaktualne.

– Możemy ich odnaleźć. To specjalność Lisy. – Jeannie wstała z fotela. – Powinnam wracać do Baltimore. To zajmie mi pewnie całą noc.

– Pojadę z tobą.

– A co z twoim ojcem? Musicie wydostać go z rąk żandarmerii.

– Jesteś tu potrzebny, Steve – wtrąciła Lorraine. – Zadzwonię zaraz do naszego adwokata… mam jego domowy numer. Musisz mu opowiedzieć, co się stało.

– Dobrze – zgodził się niechętnie.

– Powinnam zadzwonić do Lisy, żeby była gotowa – stwierdziła Jeanie. Słuchawka leżała na stole. – Czy mogę skorzystać z telefonu?

– Oczywiście.

Wystukała numer Lisy. Telefon zadzwonił cztery razy, a potem rozległ się charakterystyczny odgłos włączającej się automatycznej sekretarki.

– Do diabła – zaklęła Jeannie, słuchając nagranej wiadomości. – Liso, zadzwoń do mnie – powiedziała po usłyszeniu sygnału. – Wyjeżdżam w tej chwili z Waszyngtonu. Będę w domu koło dziesiątej. Zdarzyło się coś naprawdę ważnego.

– Odprowadzę cię do samochodu – zaproponował Steve.

Jeannie pożegnała się z Lorraine, która serdecznie ją uściskała.

Przed domem Steve wręczył jej dyskietkę.

– Pilnuj jej jak oka w głowie – przypomniał. – Nie mamy kopii, a druga taka okazja na pewno się nie nadarzy.

– Nie martw się. Zależy od niej także moja przyszłość.

Schowała dyskietkę do torebki i mocno go pocałowała.

– O rany – szepnął po chwili. – Czy niedługo będziemy mogli robić to trochę częściej?

– Żebyś wiedział. Ale tymczasem staraj się za bardzo nie narażać. Nie chcę cię stracić. Uważaj na siebie.

Steve uśmiechnął się.

– To cudowne, że tak się o mnie troszczysz. Prawie warto było nadstawiać karku.

Pocałowała go ponownie, tym razem łagodniej.

– Zadzwonię do ciebie.

Jechała szybko i wróciła do domu w niespełna godzinę.

Z rozczarowaniem stwierdziła, że na jej automatycznej sekretarce nie ma wiadomości od Lisy. Może spała albo oglądała telewizję i nie odbierała telefonów. Nie wpadaj w panikę, skup się, pomyślała. Wybiegła z powrotem z domu i pojechała do Lisy do Charles Village. Wcisnęła guzik domofonu na ulicy, ale nie było odpowiedzi. Gdzie ona się, do diabła, podziewała? Nie miała chłopca, który zaprosiłby ją na randkę w sobotnią noc. Żeby tylko nie wybrała się do swojej matki w Pittsburghu.

Lisa mieszkała w apartamencie 12B. Jeannie zadzwoniła pod 12A. Ponownie żadnej odpowiedzi. Może zepsuł się cały cholerny domofon. Sfrustrowana nacisnęła 12C.