Изменить стиль страницы

– Jak porównujecie moje oliga z oligami Dennisa?

Pokazała mu prostokątną płytkę wielkości książki.

– Pokrywamy tę płytkę żelem, robimy w nim rowki i wpuszczamy do nich pobrane od ciebie i Dennisa próbki DNA. Następnie wkładamy płytkę tutaj. – Na stole stał mały szklany zbiornik. – Przez kilka godzin puszczamy przez nią prąd elektryczny. To powoduje, że fragmenty DNA przesuwają się w żelu. Ale małe fragmenty poruszają się szybciej niż duże. Dlatego twój fragment, który ma trzydzieści jeden sekwencji, znajdzie się na górze prędzej niż mój, który ma dwieście osiemdziesiąt siedem.

– Skąd wiecie, jak szybko się poruszają?

– Używamy odczynników nazywanych sondami, które łączą się z konkretnymi oligami. Przypuśćmy, że mamy sondę, która łączy się z TATAGAGACCC. – Pokazała mu materiał podobny do ściereczki. – Bierzemy nylonową tkaninę, nasączoną roztworem sondy i kładziemy ją na żelu, tak żeby pokryła fragmenty DNA. Sonda jest fluoryzująca i zostawia ślad na błonie fotograficznej. – Spojrzała do drugiego zbiornika. – Widzę, że Lisa umieściła już nylon na błonie. – Przyjrzała mu się uważnie. – Rysunek chyba się utworzył. Musimy tylko utrwalić film.

Steve usiłował dojrzeć widniejący na filmie obraz. Jeannie zanurzyła go w naczyniu z jakimś odczynnikiem, a potem zmyła pod kranem. Na tym negatywie zapisana była jego historia, widział jednak tylko podobny do drabiny wzór. Na koniec Jeannie osuszyła film i umieściła na podświetlonej szybie.

Steve bacznie mu się przyjrzał. Przez cały negatyw biegły podobne do szarych kolein grube na ćwierć cala proste linie, ponumerowane od jednego do osiemnastu. Na liniach widać było wyraźne czarne kreseczki.

– Czarne kreski pokazują, jak daleko zawędrowały twoje fragmenty – powiedziała Jeannie.

– Ale na każdej linii są dwie kreseczki.

– To dlatego, że masz dwa łańcuchy DNA, jeden po twoim ojcu, drugi po matce.

– Oczywiście. Podwójna spirala.

– Zgadza się. A twoi rodzice mają odmienne oliga. Jeannie zajrzała do swoich notatek i podniosła po chwili wzrok. – Czy jesteś na to gotów: niezależnie od wyniku?

– Jasne.

– W porządku. – Ponownie sprawdziła coś w notatkach. – Twoja krew jest na trzeciej linii.

W połowie błony znajdowały się oddalone od siebie mniej więcej o cal dwie kreseczki.

– Linia czwarta jest kontrolna. To prawdopodobnie krew moja albo Lisy. Kreseczki powinny znajdować się zupełnie gdzie indziej.

– Zgadza się.

Dwie kreseczki leżały bardzo blisko siebie na samym dole, tuż przy numeracji.

– Na linii piątej mamy Dennisa Pinkera. Czy kreseczki są w tym samym miejscu co u ciebie?

– W tym samym – odpowiedział Steve. – Idealnie pasują.

Jeannie spojrzała mu prosto w oczy.

– Jesteście bliźniakami, Steve – stwierdziła.

Nie chciał w to uwierzyć.

– Czy jest jakaś możliwość błędu?

– Jasne – odparła. – Szansa na to, że dwaj nie spokrewnieni osobnicy mają taki sam fragment matczynego i ojcowskiego DNA, jest jak jeden do stu. Sprawdzamy normalnie cztery fragmenty, używając różnych oligów i różnych sond. To ogranicza prawdopodobieństwo błędu do jednej stumiłionowej. Lisa przeprowadzi trzy dodatkowe badania: każde zajmie mniej więcej pół dnia. Ale ja wiem już, jaki będzie ich wynik. Ty też, prawda?

– Chyba tak. – Steve westchnął. – Chyba powinienem w to uwierzyć. Skąd się, u diabła, wziąłem?

Jeannie najwyraźniej się nad czymś zastanawiała.

– Coś, co powiedziałeś, zwróciło moją uwagę. „Nie mam żadnego rodzeństwa”. Z tego, co mówiłeś o swoich rodzicach, sądzę, że są ludźmi, którzy chętnie widzieliby w domu trójkę albo czwórkę dzieci.

– Masz rację – odparł Steve. – Lecz mama miała kłopoty z zajściem w ciążę. Kiedy mnie poczęli, miała trzydzieści trzy lata i od dziesięciu lat była z tatą. Napisała o tym książkę: Co robić, kiedy nie możesz zajść w ciąże? To był jej pierwszy bestseller. Za zarobione pieniądze kupiła letni domek w Wirginii.

– Charlotte Pinker miała trzydzieści dziewięć lat, kiedy urodził się Pinker. Założę się, że ona też miała kłopoty z zajściem w ciążę. Ciekawe, czy to może mieć jakieś znaczenie.

– Jakim cudem?

– Nie wiem. Czy twoja matka była jakoś specjalnie leczona?

– Nigdy nie czytałem tej książki. Czy mam do niej zadzwonić?

– A mógłbyś?

– Czas już chyba zdradzić im ten sekret.

– Skorzystaj z telefonu Lisy.

Steve wystukał numer swojego domu. Odebrała mama.

– Cześć, mamo.

– Czy cieszyła się, że przyjechałeś?

– Z początku nie. Ale jestem z nią.

– Więc chyba cię nie nienawidzi.

Steve spojrzał na Jeannie.

– Nie nienawidzi mnie, ale uważa, że jestem za młody.

– Czy słucha tego?

– Tak i wprawiłem ją chyba w zakłopotanie, co nie jest takie złe. Jesteśmy w laboratorium, mamo, i mamy tu pewną zagadkę. Moje DNA jest chyba takie samo jak DNA innego badanego, któremu pobrała krew, faceta o nazwisku Dennis Pinker.

– Nie może być takie samo… musielibyście być jednojajowymi bliźniętami.

– A to byłoby możliwe tylko, gdybym został adoptowany.

– Nie zostałeś adoptowany, Steve, jeśli o to chcesz zapytać. I nie jesteś jednym z bliźniaków. Bóg wie, czy dałabym sobie radę z jeszcze jednym takim jak ty gagatkiem.

– Czy przed moim urodzeniem leczyłaś się na bezpłodność?

– Owszem, leczyłam się. Doktor polecił mi pewną klinikę w Filadelfii, w której leczyło się poprzednio kilka żon oficerów. Nazywała się Aventine. Poddano mnie tam kuracji hormonalnej.

Steve powtórzył nazwę kliniki Jeannie, która zapisała ją na kartce.

– Kuracja odniosła skutek – kontynuowała mama i dzięki temu ty, owoc tych wszystkich starań, sterczysz teraz w Baltimore i zawracasz głowę starszej od siebie o sześć lat pięknej kobiecie, zamiast siedzieć w Waszyngtonie i opiekować się siwowłosą matką.

Steve roześmiał się.

– Dziękuję, mamo.

– Steve?

– Tak?

– Nie wracaj zbyt późno. Jutro rano musisz się spotkać z adwokatem. Postaraj się wyjaśnić to nieporozumienie, zanim zaczniesz się martwić o swoje DNA.

– Niedługo wrócę. Cześć. – Steve odłożył słuchawkę.

– Teraz zadzwonię do Charlotte Pinker – oznajmiła Jeannie. – Mam nadzieję, że jeszcze nie śpi. – Przerzuciła kilka kartek rolodexu Lisy, po czym podniosła słuchawkę i wystukała numer. – Dobry wieczór pani – odezwała się po chwili – tu doktor Ferrami z Uniwersytetu Jonesa Fallsa. U mnie wszystko w porządku, a u pani? Mam nadzieję, że nie pogniewa się pani, jeśli zadam jeszcze jedno pytanie. Naprawdę to bardzo miło z pani strony. Tak… Czy przed zajściem w ciążę z Dennisem, leczyła się pani na bezpłodność? – Jeannie przez dłuższą chwilę milczała, a potem jej twarz rozjaśniło podniecenie. – W Filadelfii? Tak, słyszałam. Kuracja hormonalna? To bardzo interesujące, bardzo mi pani pomogła. Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia. – Odłożyła słuchawkę. – Bingo – stwierdziła. – Charlotte leczyła się w tej samej klinice.

– To fantastyczne – ucieszył się Steve. – Ale co to może znaczyć?

– Nie mam pojęcia – odparła, po czym podniosła ponownie słuchawkę i wystukała czterysta jedenaście. – Jaki jest numer informacji telefonicznej Filadelfii? Dziękuję. – Wystukała kolejny numer. – Klinika Aventine – powiedziała i spojrzała na Steve'a. – Mogli ją zamknąć przed wielu laty.

Obserwował ją kompletnie zahipnotyzowany. Z twarzą, na której płonął entuzjazm, wyglądała porywająco. Żałował, że nie może jej bardziej pomóc.

Nagle złapała ołówek i zapisała numer.

– Dziękuję – powiedziała i odłożyła słuchawkę. – Wciąż istnieje! – poinformowała go.

Steve poczuł, że szybciej bije mu serce. Być może uda się rozwiązać zagadkę jego genów.

– Archiwa – olśniło go. W klinice muszą mieć archiwum. Tam możemy się dowiedzieć prawdy.

– Muszę tam pojechać – stwierdziła Jeannie. Przez chwilę intensywnie się zastanawiała. – Mam upoważnienie podpisane przez Charlotte Pinker… prosimy o nie każdego, kto udziela nam wywiadu. To daje mi prawo wglądu do wszystkich jej danych medycznych. Czy mógłbyś poprosić swoją matkę, żeby napisała takie samo upoważnienie i przesłała mi faksem na uniwerek?