– Kubuś!
Tygrys złapał rękę uzbrojoną w nóż; trzasnęły kości. Uderzeniem łapy powalił opryszka na wznak i przysiadł na nim. Złodziej charczał, Kubuś oblizywał się łakomie, a Adam, powstawszy z łoża boleści, przyglądał się scenie z satysfakcją.
– Wolisz siedzieć czy być zakąską dla mojego zwierzaka? Wybieraj. Odpowiedział mu nieartykułowany bulgot; od włamywacza biła fala smrodu.
– Wynieś go, Kubuś, na śmietnik.
Tygrys pochwycił napastnika wpół i ruszył ku drzwiom, roztrącając sprzęty. Ładunek nie mieścił się w futrynie; najpierw próbował przepchać go na siłę, waląc nogami i głową o ścianę, potem jęczącego z bólu chytrze przesunął bokiem i wydostał się na klatkę schodową. Adam otworzył okno.
Wkrótce ujrzał zwierzę wlokące draba przez podwórko. W piaskownicy bawiły się dzieci, lecz zdawały się nie dostrzegać Kubusia. Natomiast ujrzał go milicjant; odskoczył przestraszony parę metrów i zaczął mocować się z kaburą.
– Znikaj! – krzyknął Rak.
Tygrys nic, dalej taszczy złodzieja w stronę śmietnika. Milicjant już wyciąga pistolet.
– Znikaj, do cholery!
Tygrys rzuca wierzgający tłumok między kubły i już go nie ma. Teraz oprych na czworakach pielgrzymuje do stóp władzy i skamle:
– Zamknijcie mnie, ja obrabiałem mieszkania, zamknijcie mnie natychmiast! Litości, bo ten diabeł zagryzie…
Adam zdenerwował się. Ochłonąwszy nieco, zaczął rozmyślać. Fakt pierwszy: Kubuś nie może zniknąć gdy ma kontakt z materialnym przedmiotem. Fakt drugi: jedni tygrysa widzą, inni nie. Dlaczego? Czym wytłumaczyć ten fenomen? Jaki z dzisiejszych obserwacji powinien wyciągnąć praktyczny wniosek? Niestety, znalezienie odpowiedzi przekraczało możliwości jego umysłu. Zamknął okno. Zegar wybił godzinę, więc trzeba połknąć dawkę antygrypiny, popić herbatą i do łóżka.
Pogłoski o grasowaniu tygrysa w tutejszej dzielnicy rozeszły się szybko. Trwało śledztwo, milicja poszukiwała naocznych świadków, tajniacy krążyli od domu do domu, wypytując mieszkańców. Bezskutecznie, Poza relacją złodzieja i posterunkowego, który go ujął, dysponowano jedynie mało precyzyjnym anonimem:
Rak Adam trzyma w domu tygrysa i szantażuje bestią uczciwych rzemieślników, co stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia oraz spokojnej pracy ku chwale ojczyzny.
Dzielnicowy, kapral Jóźwiak, wybrał się do domniemanego gniazda zwierza. Był człowiekiem odważnym, lecz na wszelki wypadek na schodach odbezpieczył pistolet. Zadzwonił. Adam, w piżamie, uchylił drzwi, a widząc mundur speszył się jakby.
– Do mnie?
– Służbowo, panie Rak.
– Proszę wejść.
– Mogę dokonać oględzin mieszkania?
– Oczywiście. Spekulacją się nie zajmuję, handlem walutami też nie.
Kapral, zachowując konieczne środki ostrożności, z bronią na podorędziu, zajrzał do wszystkich pomieszczeń. Nieco dokładniej zlustrował zwłaszcza wannę.
– Zwierząt domowych nie hodujecie?
– Jak widać, nie.
– A dzikich?
– To znaczy?
– Na przykład małpy. Albo krokodyla. Albo tygrysa.
– Ani mi to w głowie, panie władzo. Żona by nie pozwoliła. Zresztą czym miałbym je karmić? Małpiszon wtrząchnie podczas jednego posiedzenia kilo bananów, których z braku dewiz kraj nie importuje.
– Hm. Wpłynął anonim na pana, panie Rak. Proszę przeczytać. Adam rzucił okiem i uśmiechnął się.
– Nie domyśla się pan kto to mógł napisać?
– Domyślam się? Ja wiem na pewno, panie dzielnicowy. Kiedyś zawitali w me skromne progi trzej cwaniacy. Miałem im zapłacić poważną kwotę za usunięcie usterek budowlanych Oburzyła mnie podobna bezczelność. Lokator ma bulić za usługę, którą ich psim obowiązkiem jest wykonać za darmo, sami przecież robotę sknocili. Mam rację?
– Oczywiście, panie Rak.
– Zwymyślałem łobuzów i wyrzuciłem za drzwi.
– To by tłumaczyło anonim. Są jednak jeszcze dwaj świadkowie na okoliczność tygrysa.
– Zeznania bandziora mogą być wiarygodne? Wątpię. A pański kolega, o ile mi wiadomo, nie przebywał na służbie?
– Zgadza się. Miał dzień wolny.
– To i wypić miał prawo, służba ciężka. Zresztą ludzie dziś różne rzeczy widują: a to znaki na niebie, a to Matkę Boską zstępującą ku ogródkom działkowym, a to archanioła Michała walczącego z czerwonym smokiem pod kościołem. Ja, broń Boże, niczego nie sugeruję…
– Rzeczywiście – powiedział milicjant żegnając się – życie staje się coraz bardziej skomplikowane.
Wykurowawszy grypę, Adam udał się do pracy. Na swoim biurku zastał maszynopis referatu, przygotowanego przez szefa z okazji narady produkcyjnej. Energiczny dopisek alarmował: Pilne! Natychmiast przeczytać i zgłosić uwagi. Rak oddał się lekturze; to i owo podkreślił czerwonym ołówkiem, na marginesie postawił kilka znaków zapytania i wykrzykników. Po czym zgłosił się u dyrektora.
– I cóż, panie kolego? Podoba się? Ujmuje sedno sprawy? – szef zacierał dłonie, oblicze promieniało, a w uszach ćwierkały mu skowronki samozadowolenia. Był sangwinikiem.
– Jakby to rzec, panie dyrektorze – zaczął ostrożnie Adam. – Referat jest do bani, a sedna sprawy w ogóle brak.
– Chyba pan przesadził z krytyką. Rozumiem, zaczyna się moda na opluskwianie zwierzchników, ale żeby do tego stopnia?
– Pozwolę sobie uzasadnić…
– Myślę.
– Co znaczy „wyłoniły się trudności obiektywne"? Trzeba napisać, że maszynista Bukowski spił się podczas pracy i uszkodził tłocznię, wskutek czego, zabrakło do planu pięćset różowych nocników zamówionych przez resort przedszkoli. Jak rozumieć zdanie: tu i ówdzie wystąpiły pewne uchybienia? Zła technologia, którą opatentował inżynier Kajdyr, a którą reklamowaliśmy jako sensację na skalę europejską – dała w efekcie naczynia pierwszej potrzeby z dziurami, a tych nikt nie chciał kupować. Mamy magazyny zawalone nocnikowym szmelcem, ot co. Nie wspomnę już o dozometrze; jest wiecznie Zapchany, czeka remontu od początku świata, a tymczasem Wypuszcza produkt w ciapki jadowicie zielone, co powoduje notoryczną obstrukcję u nieletnich dziatek.
– Panie Rak, osoby tu wymienione są obecnie działaczami związkowymi, wlepię im karę, to oskarżą mnie o szykanowanie! „Solidarności". Czy ja wyglądam na samobójcę?
– Skądże. Pan, jak czytam w referacie, podjął konkretne działania mające na celu wyeliminowanie zaistniałych trudności. Wierutne łgarstwo! Żadnych działań a tym bardziej konkretnych. Bukowski jak chlał, tak chleje. Kajdyr dostaje premię co miesiąc, a dozometr zaczyna wypisywać na nocnikach antypaństwowe slogany, jakieś „precz", „hop siup", „dana, dana", które ręcznie zamalowuje brygada Sołeckiego, wskutek czego rosną koszta produkcji. To ma być gospodarność?
– Niech się kolega nie unosi, podwyżka będzie. Dawno się panu należała.
– Dziękuję. Ja tak od serca, bo mi człowieka żal. Naprawdę nikt w tej budzie nie dostrzega tygrysa, czającego się za plecami? Kubuś!
Kubuś kucnął przed biurkiem, przednie łapy opierając o blat i flegmatycznie zabrał się do pożerania dyrektorskich kanapek. Pergamin, w który były zawinięte, wypluwał na urzędowe dokumenty.
– Jakiego znów tygrysa? – zdziwił się dyrektor.
– Tego, co aktualnie rąbie pańskie śniadanie – odparł Adam, głaszcząc Kubusia po pasiastym grzbiecie.
– Rozumiem, to z przemęczenia. Daję panu tydzień urlopu. Proszę wypoczywać, unikać wzruszeń, a przywidzenia miną.
Wszelka dyskusja z tym ślepcem byłaby bezcelowa, wiec Rak skorzystał z urlopu. Chadzał na długie spacery, obserwując koloryt jesieni i różne zjawiska przyrodnicze, właściwe dla tej pory roku. Pewnego razu zawędrował w okolicę osiedla, zwanego Złodziejówko; wznosili tu sobie imponujące wille przedstawiciele prywatnej inicjatywy, miejscowi prominenci, dorobkiewicze podejrzanego autoramentu, co majętniejsi twórcy. Tutaj rzeczywiście rosła druga Polska, ta lepsza.
Chodzi sobie Adam, chodzi i nagle co widzi? Widzi grubasa, znanego z pierwszych stron gazety, jak krząta się w zgrzebnym stroju po obejściu, gospodarskim okiem pilnuje porządku, rozkazy wydaje, a wokół niego maszyny różne warczą – tu koparka podsiębierna, tam koparka nasięrzutna, ówdzie betoniarka kręci bębnem, pompa hydrauliczna beton leje na stropo-dach, a dźwig niebotyczny płyty żerańskie winduje. Cywile pędzą z taczkami, rekruci dźwigają belki, więźniowie piłują marmury, robota wre, willa rośnie jak na drożdżach.