ARTUR – Ale to jest prawda! Ona naprawdę z nim śpi!

STOMIL – Powtarzam, załóżmy. Przypuśćmy przez chwilę. Okaże się, że nawet jeśli uczyni się takie założenie, nic z tego nie wynika.

ARTUR – Więc ojciec się upiera, że to tylko abstrakcyjne założenie, gra słów, wytwór intelektualnej wyobraźni?

STOMIL – Dlaczego nie? Nie jestem staroświeckim ramolem i na płaszczyźnie intelektualnej możemy przyjąć każdą, nawet najbardziej drażliwą przesłankę. Inaczej postęp myśli ludzkiej byłby niemożliwy. Więc proszę cię bardzo, możesz się przede mną nie krępować. Możemy sobie podyskutować bez pruderii. Więc jakie jest twoje zdanie w tej sprawie?

ARTUR – Moje zdanie? Ja nie mam żadnego zdania i wcale nie chcę dyskutować. To nie jest żadna intelektualna przesłanka, to jest prawda. Rozumie ojciec? To jest życie! Ojciec ma rogi jak stąd do sufitu. I ojcu nie uda się teraz od tego wykręcić.

STOMIL – Rogi, rogi, to są banalne porównania, a nie solidne narzędzie analizy intelektualnej, (zdenerwowany) Nie obniżajmy poziomu!

ARTUR – Ojciec jest rogacz!

STOMIL – Cicho! Zabraniam ci tak mówić!

ARTUR – A właśnie, że będę. Rogacz!

STOMIL – Nie wierzę.

ARTUR – Na to czekałem. Udowodnić ojcu? Proszę bardzo. Wystarczy otworzyć te drzwi, (wskazuje na drzwi w ścianie na wprost, po lewej)

STOMIL – Nie!

ARTUR – Ojciec się boi? Pewnie, wygodniej urządzać eksperymenty teoretyczne. W eksperymentach ojciec jest gigant, ale w życiu – struchlały tatuś.

STOMIL – Ja jestem tatuś? Ja?

ARTUR – Stary pantoflarz, kieszonkowy Agamem-non!

STOMIL – Dobrze, ja ci pokażę. Oni tam są?

ARTUR – Niech ojciec sam zobaczy.

STOMIL – Ja im pokażę. Ja ci pokażę. Ja wam wszystkim jeszcze pokażę! (biegnie do drzwi, staje)…Albo wiesz co? Załatwię to jutro, (zawraca)

ARTUR – (zagradza mu drogę) Nie, teraz niech ojciec tam wejdzie.

STOMIL – Jutro. Albo korespondencyjnie. Jak myślisz?

ARTUR – Malowany mężyk-wężyk!

STOMIL – Coś powiedział? (Artur przykłada dwa palce do głowy naśladując rogi i przedrzeźnia go brzydko)…Idę.

ARTUR – (powstrzymuje go) Chwileczkę…

STOMIL – (wojowniczo) Puść mnie do nich!

ARTUR – Niech ojciec to weźmie ze sobą. (bierze z katafalku porzucony tam przez Stomila, podczas pierwszego aktu, rewolwer i wręcza go Stomilowi)

STOMIL – Co to jest?

ARTUR – Przecież nie pójdzie tam ojciec z gołymi rękami… Pauza.

STOMIL – (spokojnie) Przejrzałem cię.

ARTUR – (popychając go -w kierunku drzwi) Szybciej, niech ojciec już idzie, nie ma czasu!

STOMIL – (uwalniając się od niego) Przejrzałem cię, synu. Ty chcesz tragedii.

ARTUR – (cofa się) Jakiej znowu tragedii?… Co ojciec…

STOMIL – Nędzny graczu, młodociany produkcie szalonej idei!

ARTUR – Co mi tu ojciec…

STOMIL – (rzuca rewolwer na stóf) Mam go zastrzelić? I może jeszcze ją i siebie, co?

ARTUR – Ależ skądże znowu, ja tylko żartowałem. To na wypadek, gdyby Edek… Po nim wszystkiego można się spodziewać…

STOMIL – To by ci się podobało! Zdradzony mąż krwią zmywa hańbę. Gdzieś ty to wyczytał, w jakich starych romansach? Odpowiedz!

ARTUR – Ojciec mi insynuuje!

STOMIL – Wiedziałem, że młodość ceni idee ponad życie, ale nie wiedziałem, że mój własny syn poświęci dla nich własnego ojca. Siadaj. (Artur siada posłusznie) A teraz porozmawiamy. Chcesz przywrócić świat do normy. Dlaczego? O to nie pytam. Twoja sprawa. Nasłuchałem się o tym już dosyć od ciebie. I nie wtrącałem się w to, dopóki nie przebrałeś miary. Ale teraz dosyć! O, sprytnie to sobie wymyśliłeś. Tragedia – tego ci trzeba! Tragedia – od wieków najpełniejszy wyraz świata niewzruszonych pojęć. To ci jest potrzebne, chciałeś mnie zmusić do tragedii. Zamiast mozolnej rekonstrukcji, ty od razu w sam środek. A to, że przy okazji ktoś zginie, że do więzienia pójdzie twój własny ojciec, o to mniejsza; to cię już nie obchodzi. Byle tylko twój zamiar się udał. Przydałaby ci się tragedia, co? Wiesz, co ci powiem? Jesteś ordynarny, brudny formalista. Nie zależy ci ani na mnie, ani na twojej matce. Niech wszyscy giną, byle ocalić formę. A najgorzej, że nie zależy ci nawet na sobie. Fanatyk!

ARTUR – Skąd ojciec wie? A może ja nie tylko dla formy?

STOMIL – Ty nie lubisz Edka?

ARTUR – Nienawidzę.

STOMIL – Dlaczego? Edek to konieczność. To szczera prawda, której tak długo szukaliśmy gdzie indziej, bo wyobrażaliśmy ją sobie inaczej. Trudno, Edek to fakt. Nie można nienawidzić tego, co konieczne. Trzeba polubić.

ARTUR – Jak? Czy mam się z nim całować? Konieczność stworzę ja!

STOMIL – Aj, aj, aj, wciąż mówisz jak uparte dziecko. Nie lubi i nie lubi. No to jeżeli tak… pozostaje tylko jedno wyjaśnienie. Ależ oczywiście! Słuchaj, może ty masz Edypa?

ARTUR – Jakiego Edypa?

STOMIL – Kompleks Edypa. Rozumiesz? Byłeś u psychiatry?

ARTUR – Nie, mama jest, owszem, niczego sobie, ale to nie to.

STOMIL – Szkoda. Przynajmniej by było wiadomo, czego się trzymać. Wszystko by było lepsze niż twoje szaleństwo. Wobec tego jesteś jednak tylko formalistą.

ARTUR – Nie jestem formalistą.

STOMIL – Jesteś. Żałosnym i niebezpiecznym.

ARTUR – Nie, może to tak wygląda, ale ja naprawdę już dłużej nie mogę. Nie mogę tak żyć jak wy.

STOMIL – Przypuśćmy. To już lepiej. Przyjmijmy więc, że jesteś egoistą.

ARTUR – Niech to ojciec nazywa, jak chce, ale ja muszę.

STOMIL – A co by ci z tego przyszło, gdybyś mnie poświęcił?

ARTUR – Coś by się dokonało. Tragicznie. Ojciec ma rację. Ja ojca bardzo przepraszam. Tragedia to wielka forma, mocna. Rzeczywistość już by się z niej nie wymknęła.

STOMIL – Biedaku! Tak sądzisz? Czy nie wiesz o tym, że tragedia jest już dzisiaj niemożliwa? Rzeczywistość przeżre każdą formę, nawet taką. Czy wiesz, co by z tego wyniknęło, nawet gdybym go zastrzelił?

ARTUR – Coś nieodwracalnego, coś na miarę dawnych mistrzów…

STOMIL – Nic podobnego! Farsa i nic więcej. Dzisiaj tylko farsa jest możliwa. Trup tutaj nic nie pomoże. Dlaczego nie chcesz się z tym pogodzić? Farsa też może być piękną sztuką.

ARTUR – Nie dla mnie.

STOMIL – Co za upór!

ARTUR – Nic na to nie poradzę. Ja muszę znaleźć jakieś wyjście.

STOMIL – Wbrew rzeczywistości?

ARTUR – Za wszelką cenę.

STOMIL – Ciężka sprawa. Chciałbym ci pomóc, ale doprawdy nie wiem – jak.

ARTUR – A może mimo wszystko spróbujemy?

STOMIL – Co mamy spróbować?

ARTUR – (wskazuje na drzwi \v ścianie na wprost, po lewej) No, z nimi…

STOMIL – Ciągle masz złudzenia?

ARTUR – Nawet jeżeli to prawda, z tą farsą… (odzyskując dawną agresywność) To dlatego, że jesteście tchórzliwi! Wszyscy jęczą w niewoli farsy, bo nikt nie ma odwagi się zbuntować. Źle wam jest? To dlaczego nie uwolnicie się siłą? Ojciec mi to wszystko pięknie wyłożył, analitycznie, logicznie, abstrakcyjnie i sam nie wiem jak, i już załatwione! Można się rozejść i niech zostanie po dawnemu. Daleką drogę przebył ojciec, ale jak? Siedząc sobie w fotelu i pogadując. Tutaj czynu potrzeba! Nie ma tragedii, bo już w nią nie wierzycie. Wszystko przez ten wasz przeklęty kompromis.

STOMIL – A dlaczego mielibyśmy wierzyć, jeśli łaska? Zbliż się, coś ci powiem. Więc Eleonora mnie zdradza z Edkiem? A właściwie dlaczego to źle, że mnie

Eleonora zdradza z Edkiem?

ARTUR – Tata nie wie?

STOMIL – Słowo daję, że jak nad tym głębiej pomyślę, to nie wiem. A ty możesz mi to wytłumaczyć?

ARTUR -…Ja, ja nigdy nie byłem w takiej sytuacji…

STOMIL – Ale spróbuj.

ARTUR – No jakże, przecież… zaraz, niech mi ojciec pozwoli pomyśleć…

STOMIL – A myśl sobie, myśl. Ja nawet bym chciał, żebyś mnie przekonał.

ARTUR – Chciałby ojciec?

STOMIL -…Bo, prawdę mówiąc, mnie się to także nie podoba. Ja tego strasznie nie lubię. Tylko tak, na rozum, nie wiem dlaczego.

ARTUR -…Więc gdybym ja ojca przekonał…

STOMIL – Byłbym ci wdzięczny.