STOMIL – (próbując rozluźnić kołnierzyk) Żeby mnie tylko kołnierzyk tak nie cisnął.

EUGENIUSZ – Ale za to Edek usługuje ci przy stole. Nic nie ma za darmo.

STOMIL – A co będzie z moimi eksperymentami?…

EUGENIUSZ – Nie wiem. Artur nie wydał jeszcze dyspozycji.

STOMIL – A pozwoli? Nic nie wspominał?

EUGENIUSZ – Nie było na to czasu. Wyszedł z samego rana.

STOMIL – Niech się wuj wstawi za mną.

EUGENIUSZ – (protekcjonalnie) Pomówię z nim ewentualnie.

STOMIL – Żeby choć raz na tydzień. Trudno mi się tak nagle odzwyczaić po tylu latach. Powinniście to zrozumieć.

EUGENIUSZ – To zależy od twojego sprawowania.

STOMIL – Przecież jestem po waszej stronie. Czego jeszcze chcecie ode mnie? Znoszę nawet ten kołnierzyk. (znowu próbuje rozluźnić kołnierzyk)

EUGENIUSZ – Niczego nie obiecuję.

Edek wchodzi, niosąc na tacy niedwuznaczną butelkę wódki.

EUGENIUSZ – Co to jest?

EDEK – Sole dla pani, proszę pana.

EUGENIUSZ – (groźnie) Eleonora, co to znaczy?

ELEONORA – Ja nie wiem! (do Edka) Prosiłam przecież o sole.

EDEK – Pani już nie pije?

ELEONORA – Proszę natychmiast to wynieść!

EUGENIA – Dlaczego? Jeżeli już przyniósł… Ja też czuję się nietęgo.

EDEK – Dobrze, proszę pani. (wychodzi. Po drodze, nie zauważony przez nikogo z wyjątkiem Eugenii, która odprowadza go tęsknym spojrzeniem, pociąga Z butelki)

EUGENIUSZ – Żeby mi to było ostatni raz!

EUGENIA – Jezus Maria, jak nudno.

EUGENIUSZ – Na miejsca!

Eleonora, Stomil, Eugenia prostują się i sztywnieją jak na początku sceny. Eugeniusz wchodzi pod aksamit, rozlega się syczenie samowyzwalacza. Eugeniusz pospieszcie zbiera laskę, cylinder i rękawiczki i siada na sofie obok Eugenii, pozując jak i oni. Syczenie samowyzwalacza ustaje. Zebrani poruszają się z ulgą.

STOMIL – Czy teraz mogę już to rozpiąć? Chociaż na chwilę.

EUGENIUSZ – Wykluczone. Ślub dopiero o dwunastej.

STOMIL – Utyłem chyba, czy co. Ostatni raz miałem to na sobie ze czterdzieści lat temu.

EUGENIUSZ – Utyłeś z tych twoich eksperymentów. Sztuka eksperymentalna bardzo się dzisiaj opłaca.

STOMIL – To już nie moja wina.

ELEONORA – Kiedy będzie gotowe to zdjęcie? Zdaje się, że ruszyłam powieką. Na pewno wyjdę okropnie.

EUGENIUSZ – Nie ma obawy. Ten aparat nie działa. Już dawno zepsuł się ze starości.

ELEONORA – Jak to? Więc po co robiliśmy to zdjęcie?

EUGENIUSZ – Dla zasady. Tak chce tradycja.

STOMIL – Macie mi za złe moje niewinne eksperymenty, ale w czym lepszy ten wasz staroświecki, zepsuty aparat? Oto fiasko waszej kontrrewolucji. Niszczycie tylko bezpłodnie moje zdobycze.

EUGENIUSZ – Licz się ze słowami.

STOMIL – Nie przestanę tego powtarzać, chociaż ulegam waszej przemocy.

ELEONORA – I co wy na to?

EUGENIA – Ładnie wyglądamy. A to dopiero początek.

EUGENIUSZ – Trudno, na razie musimy dbać o formę. Treści przyjdą potem.

STOMIL – Coś mi się zdaje, Eugeniuszu, że popełniacie szaleństwo. Formalizm nie zbawi was od chaosu. Lepiej już pogodzić się z duchem czasu.

EUGENIUSZ – Zamilcz wreszcie! Defetyzmu nie będziemy tolerowali.

STOMIL – Dobrze, dobrze. A czy ja protestuję? Ale wolno mi chyba mieć swoje zdanie?

EUGENIUSZ – Oczywiście, jeżeli tylko zgadza się z naszym zdaniem, dlaczego nie?

ELEONORA – Słyszycie? (słychać dalekie dźwięki dzwonów)

STOMIL – Dzwony…

EUGENIUSZ – Weselne dzwony… (wchodzi Ala w sukni ślubnej, w welonie. Stomil szarmancko całuje ją w rękę)

STOMIL – Aaa… Jest nasza maleńka.

ELEONORA – Jak ci do twarzy w tym stroju…

EUGENIA – Witaj, moje dziecko.

ALA – Artur jeszcze nie wrócił?

EUGENIUSZ – Czekamy na niego, będzie tu lada chwila. Poszedł załatwić ostatnie formalności.

ALA – Ciągle formalności.

EUGENIUSZ – Geniusz życia nie może chodzić nago. Trzeba go odziać i dbać o jego powierzchowność. Artur ci o tym nie wspominał? Czy nie rozmawiał z tobą na ten temat?

ALA – Bez przerwy.

EUGENIUSZ – I miał rację. Kiedyś to zrozumiesz i będziesz mu wdzięczna.

ALA – Niech wuj przestanie się wygłupiać.

ELEONORA – To za ostro, Aluniu. To dzień twojego wesela. Nie powinniśmy dzisiaj dopuszczać do rodzinnych niesnasek. Dosyć czasu będziemy mieli potem.

EUGENIUSZ – Nie szkodzi, nie szkodzi, nie obrażam się. Jestem wyrozumiały.

ALA – Taki stary, a taki głupi. Arturowi mniej się można dziwić. Ale wuj?

ELEONORA – Ala!

STOMIL – Dostało się wujaszkowi!

ELEONORA – Wybacz jej, Eugeniuszu, jest rozdrażniona. Sama nie wie, co mówi. Bądź co bądź to dla niej trudne przeżycie. Ja sama, pamiętam, kiedy miałam wyjść za Stomila…

EUGENIUSZ – Zdaje się, że lepiej będzie, jeżeli stąd odejdę. A wy nie łudźcie się. Wiem, co was cieszy. Dziecinne inwektywy nie zmieniają stanu rzeczy. Stomil, idziesz ze mną? Mam z tobą do pomówienia. Chcę ci coś zaproponować.

STOMIL – Dobrze, byle bez doktrynerstwa. Zaznaczam, że ja mam głos. (wychodzą)

ELEONORA – Mama także mogłaby się przejść.

EUGENIA – Jak sobie chcecie, wszystko mi jedno. I tak zanudzę się na śmierć, (wychodzi)

ELEONORA – A teraz porozmawiajmy. Powiedz mi, co się stało?

ALA – Nic się nie stało.

ELEONORA – Przecież widzę, że coś cię gryzie.

ALA – Nic mnie nie gryzie. Ten welon mi się nie podoba. Chcę go poprawić. Może mi mama pomóc?

ELEONORA – Chętnie, tylko do mnie nie musisz przemawiać w ten sposób. Do nich -to co innego. Oni są głupi.

ALA – (siada przed lustrem. Dzwony nadal) Dlaczego wy wszyscy pogardzacie sobą nawzajem?

ELEONORA – Sama nie wiem. Może dlatego, że nie mamy się za co szanować.

ALA – Siebie czy drugich?

ELEONORA – To chyba na jedno wychodzi. Poprawić ci włosy?

ALA – Trzeba je uczesać na nowo. (zdejmuje welon. Eleonora czesze Alę) Mama jest szczęśliwa?

ELEONORA – Co takiego?

ALA – Pytam, czy mama jest szczęśliwa. Co w tym dziwnego?

ELEONORA – To bardzo niedy skrętne pytanie.

ALA – Dlaczego? Czy to wstyd być szczęśliwym?

ELEONORA – Nie, chyba nie…

ALA – No to znaczy, że mama nie jest szczęśliwa. Bo mama się wstydzi. Każdy się wstydzi być nieszczęśliwym. To tak jak nie odrobić zadania albo mieć pryszcza. Wszyscy, którzy nie są szczęśliwi, czują się winni jak przestępcy.

ELEONORA – Być szczęśliwym – to prawo i obowiązek ludzi wyzwolonych w naszej nowej epoce. Tak mnie uczył Stomil.

ALA – Aha, pewnie dlatego teraz tak się wszyscy wstydzą. A mama co na to?

ELEONORA – Robiłam, co mogłam.

ALA – Dla niego?

ELEONORA – Dla siebie. On mi tak kazał.

ALA – To znaczy, tak jakby dla niego.

ELEONORA – Pewnie, że dla niego. Gdybyś go znała, kiedy był młody…

ALA – Niech mi mama poprawi tu, z boku. A on o tym wie?

ELEONORA – O czym?

ALA – Niech mama nie udaje. Ja też jestem dorosła. O Edku.

ELEONORA – Pewnie, że wie.

ALA – I co on na to?

ELEONORA – Niestety, nic. On udaje, że nie dostrzega.

ALA – Fatalne, (wchodzi Edek z białym obrusem)

EDEK – Czy można już nakrywać do stołu?

ELEONORA – Jak chcesz, Edziu. (poprawia się) Niech Edward nakrywa.

EDEK – Słucham, proszę pani. (przykrywa stół obrusem i wychodzi, zabierając ze sobą aparat)

ALA – Co mama w nim widzi?

ELEONORA – O, Edek jest taki prosty… Jak samo życie. Brutalny, ale w tym właśnie jego wdzięk. Nie ma kompleksów. Działa odświeżająco. On umie chcieć naprawdę, chcieć pięknie. Kiedy siada, siedzi jak samo siedzenie, zwyczajnie, lecz dogłębnie. Kiedy je albo pije, jego żołądek staje się symfonią natury. Lubię patrzeć, jak on trawi. Prosto i szczerze. Doznaję wtedy prawdziwej rozkoszy obcowania z żywiołem. Czy zwróciłaś kiedy uwagę, jak on cudownie poprawia sobie spodnie? W tym geście jest po prostu królewski. Stomil też ceni autentyczność.

ALA – Owszem. Ale mnie to aż tak bardzo nie fascynuje.