EUGENIA – (rzeczowo) Umieram.

ELEONORA – Mama żartuje? (Eugenia, nie odpowiadając, w dalszym ciągu oporządza katafalk, ściera z niego kurz rękawem etc.) Słuchajcie, mama mówi, że umiera!

EUGENIUSZ – Jak to umiera! My tu mamy ważne sprawy!

ELEONORA – Słyszy mama?

EUGENIA – Pomóż mi. (Eleonora machinalnie podaje jej rękę. Eugenia wchodzi na katafalk)

ELEONORA – Niechże mama nie dziwaczy, przecież dzisiaj dzień ślubu. Chce mama wszystko zepsuć przez jakąś śmierć?

STOMIL – Jaka śmierć, co za śmierć! Nigdy nie brałem tego pod uwagę…

ARTUR – (do siebie) Śmierć? Dobra myśl…

EUGENIUSZ – To szaleństwo, Eugenio, bądź rozsądna, kto to widział umierać?!

ALA – Babciu, przecież to nienormalne!

EUGENIA – Nie rozumiem was. Jesteście tacy inteligentni, a jak tylko człowiek chce zrobić coś tak zwyczajnego jak zgon, to wszyscy się dziwią. Co za ludzie! (kładzie się na wznak, splata ręce na piersi)

ELEONORA – Widzicie? Zróbcie coś… Może ona naprawdę…

EUGENIUSZ – Genka, dosyć tych ekstrawagancji! Co za umieranie! Tego nigdy nie było w naszej rodzinie!

STOMIL – No nie, to są już szczyty zakłamania.

ARTUR – Śmierć… wspaniała forma.

EUGENIA – Klucz od mojego pokoju zostawiłam na stole. Nie będzie mi już potrzebny. I tak wejdę, jak będę chciała. Karty są w szufladzie. Wszystkie znaczone.

ARTUR – Śmierć… wspaniała forma.

STOMIL – Tylko trochę nieżyciowa.

ARTUR – Dlaczego? Jeżeli cudza… (uderza się \v czoło, \v natchnieniu) Ależ z babci mądrala!

ELEONORA – Wstydziłbyś się! Wstydzilibyście się wszyscy!

EUGENIUSZ – Genka, przynajmniej leż prosto, nie garb się, łokcie przy sobie! Albo najlepiej wstawaj w tej chwili! Tego się nie robi w towarzystwie. Umieranie nie jest naukowe. To humbug tych nowoczesnych!

STOMIL – O, przepraszam, tylko bez aluzji. Wprawdzie ja nie dbam o maniery, ale z punktu widzenia eksperymentu śmierć nie wchodzi w rachubę jako czyn ostateczny. Eksperyment zakłada powtarzalność. Chyba że mama szkicuje tylko na próbę, wtedy co innego. My także nie popieramy.

ALA – Przestańcie, patrzcie, co się dzieje.

EUGENIA – Zbliżcie się, moje dzieci, (wszyscy zbliżają się z wyjątkiem Edka) Edek także. (Edek zbliża się) Kto wy jesteście?

EUGENIUSZ – My to my. (Eugenia chichoce, naj-pier\v cicho, potem coraz głośniej)

Ona nas obraża! Czy ja powiedziałem coś śmiesznego?

STOMIL – Mimo wszystko nie czuję się zbyt dobrze. Zdaje się, że mnie głowa boli. (odchodzi na bok, bada sobie puls, wyciąga z kieszeni lusterko i ogląda sobie język)

ARTUR – Dziękuję, babciu, ja ten pomysł wykorzystam.

STOMIL – (chowając lusterko) E, głupstwo. Najważniejsze, żeby nie nosić krępującej odzieży.

Eugenia umiera.

ELEONORA – Mamo, spróbuj jeszcze raz!

ARTUR – Umarła! A jednak to dziwne. Była taka niepoważna…

ALA – Ja nie chcę!

EUGENIUSZ – Ja nie rozumiem.

STOMIL – Ja tam nie mam z tym nic wspólnego.

ELEONORA – Ja nie wiedziałam… Stomilu, dlaczego mnie nigdy nie ostrzegłeś?

STOMIL – Oczywiście, znowu wszystko na mnie. Zresztą nie widzę, żeby coś się zmieniło. O, proszę, kołnierzyk mnie pije w dalszym ciągu.

ARTUR – (zasuwając kotarę przed katafalkiem) Edek, do mnie! (Edek podchodzi do niego i staje na baczność. Artur bada mu bicepsy) Masz dobry cios?

EDEK – Niezły, proszę pana.

ARTUR – A umiałbyś w razie czego… (przeciąga palcem po gardle)

EDEK – (flegmatycznie, po pauzie) Pan się o coś pytał, panie Artku? Nie dosłyszałem… (pauza. Artur śmieje się niepewnie, jakby na próbę – i wyczekuje. Edek odpowiada podobnym "che che", Artur z kolei "che che" nieco już pewniejszym i głośniejszym, na co Edek"che che" crescendo. Artur klepie go po ramieniu)

ARTUR – Edek, ja cię lubię. Zawsze cię lubiłem.

EDEK – Ja też tak myślałem, że z panem można się dogadać.

ARTUR – Ty mnie rozumiesz?

EDEK – Edzio zna życie.

STOMIL – Odchodzę. Te ostatnie przejścia mnie wyczerpały. Muszę się położyć.

ARTUR – Nie, ojciec tu zostanie.

STOMIL – Przestań mi nareszcie rozkazywać, ty pętaku! Jestem zmęczony! (idzie w stronę swojego pokoju)

ARTUR – Edek! (Edek zastępuje Stomilowi drogę)

STOMIL – Co to znaczy? (z wściekłością, zwracając się do Eleonory, wskazuje na Edka) Miałaś romans z tym lokajem?

ELEONORA – Ach, Boże, nie teraz! Nie przy mamie! (Edek popycha Stomila na fotel)

ARTUR – Cierpliwości. Teraz już wszystko wiadomo. Ja was wyprowadzę w szczęśliwą przyszłość.

EUGENIUSZ – (siadając z rezygnacją) Nic mi się już nie chce… To chyba mój wiek. Stomilu, chyba już nie jesteśmy tacy młodzi, co? Jak sądzisz?

STOMIL – Niech wuj mówi za siebie. Eugenia była prawie w twoim wieku, ty stary hipokryto. Ja czuję się wyśmienicie! Na ogół wyśmienicie… (prosząco) Eleonora, gdzie jesteś?

ELEONORA – Tu jestem, Stomilu, tutaj, przy tobie.

STOMIL – Chodź do mnie.

ELEONORA – (kładąc mu rękę na czole) Jak się czujesz?

STOMIL – Jakoś mi słabo…

ARTUR – Skończone wszystkie niepewności. Przed nami droga jasna i czysta. Jedno będzie prawo i jedna owczarnia.

STOMIL – Co on tam znowu plecie… Głowa mnie boli…

EUGENIUSZ – Pomieszał mu się kodeks z hodowlą.

ARTUR – Czy już rozumiecie, jaki jest wniosek ostateczny? Ach, wy nie rozumiecie, wy, cielesne stworzenia, zajęte swoimi gruczołami, drżące o nieśmiertelność swoją. Ale ja rozumiem, ja! Ja jestem waszym odkupicielem, wy, bydło bezmyślne. Ja wznoszę się ponad doczesność, ja ogarniam was wszystkich, bo ja mam mózg, który wyzwolił się od wnętrzności. Ja!

EUGENIUSZ – Wytłumacz się jaśniej, mój drogi wnu-ko-siostrzeńcze, zamiast nas obrażać.

ARTUR – Czy jeszcze nie pojmujecie, obrzydła wegetacjo? Jesteście jak ślepe szczenięta, które bez końca kręciłyby się w kółko, gdyby nie wasz pan! Bez formy i bez idei toniecie w chaosie, i pustka by was pożarła, gdybym was nie uratował. Czy wiecie, co ja z wami zrobię? Ja stworzę system, w którym bunt zjednoczy się z porządkiem, a nicość z istnieniem. Ja wyjdę poza przeciwieństwa!

EUGENIUSZ – Najlepiej by było, gdybyś w ogóle wyszedł z tego pokoju. Zawiodłem się na tobie. Między nami wszystko skończone, (do siebie) Chyba wrócę do moich pamiętników.

ARTUR – Pytam was: jeżeli nie ma nic i nawet bunt nie jest możliwy, to co można stworzyć z niczego, żeby było?

EUGENIUSZ – (wyjmuje zegarek z dewizką) Późno już, warto by coś przekąsić.

ARTUR – Nikt nie odpowiada?

STOMIL – Eleonora, co dziś będzie na obiad? Zjadłbym coś lekkiego. Żołądek też mam nienadzwy-czajny. Najwyższy czas, żeby o tym pomyśleć.

ELEONORA – Pomyślimy, Stomilu, pomyślimy. Masz rację, trzeba już ułożyć sobie życie. Odtąd będziemy dbali o twój organizm. Po południu – drzemka i spacer. Rankiem – eksperyment.

STOMIL – I tylko na maśle albo z wody, dobrze?

ELEONORA – Oczywiście. Żeby nie przerywać snu.

ARTUR – Co? Milczycie? No, to ja wam powiem. (stawia krzesło na stole, wśród zastawy, i chwiejnie wchodzi na stół, siada na krześle)

ELEONORA – Artur, uważaj na talerze!

ARTUR – Możliwa jest tylko władza!

EUGENIUSZ – Jaka władza, co za władza… Jesteśmy przecież w rodzinie!

STOMIL – Bredzi. Nie zwracajcie na niego uwagi.

ARTUR – Tylko władza da się stworzyć z niczego. Tylko władza jest, choćby niczego nie było. Oto jestem w górze, nad wami. W dole was widzę, w dole!

EUGENIUSZ – A to wymyślił!

ELEONORA – Arturze, zejdź natychmiast, pobrudzisz obrus!

ARTUR – Czołgacie się w prochu i pyle!

EUGENIUSZ – Czy pozwolimy, żeby on nas tak traktował?

STOMIL – Na razie niech mówi, co chce. Zabierzemy się do niego po obiedzie.

Chociaż doprawdy nie rozumiem, po kim on wziął takie skłonności. Cóż to za wychowanie!

ARTUR – Trzeba tylko być silnym i zdecydowanym. Ja jestem silny. Spójrzcie na mnie, jam jest koroną waszych marzeń! Wuju, będzie porządek! Ojcze, ty zawsze się buntowałeś, ale twój bunt prowadził tylko do chaosu, aż sam siebie strawił. A spójrz na mnie! Czy władza nie jest także buntem? Buntem w formie porządku, buntem góry przeciwko dołom, wyższości przeciwko niższości? Szczyt potrzebuje niziny, nizina szczytu, aby nie przestały być sobą. I tak we władzy zanika sprzeczność między przeciwieństwami. Nie jestem ani syntezą, ani analizą, jestem czynem, jestem wolą, jestem energią! Siłą jestem! Znajduję się ponad, wewnątrz i obok wszystkiego. Dziękujcie mi, ja spełniłem waszą młodość. To dla was! A dla siebie też mam coś w podarunku: formę jaką tylko zechcę, nie jedną, ale tysiąc możliwych, mogę stworzyć i zburzyć, co zechcę. Wcielić się, wycielić, odcielić. Wszystko jest we mnie, tu! (uderza się w pierś. Zebrani patrzą na niego z przerażeniem)