Изменить стиль страницы

W pobliżu lasów i w kniei wyrywały się im spod nóg szukające pod śniegiem pożywienia stada białych pardw, jarząbków i cietrzewi, które padały pod celnymi strzałami Polaków i Anglików, ludzi nawykłych do polowań. Setki białych, niepłochliwych zajęcy, gnieżdżących się w gęstych zaroślach wierzb i brzóz, stawało się zdobyczą myśliwych. Marian Rynka, Stefan Sanicki, rudy Crew i jego kolega – Morris Foster, najlepszy strzelec, często zapuszczali się w głąb tundry. Wśród kęp i rzadkich zarośli płaszczących się po ziemi modrzewi i brzóz szukali myśliwi śladów białych lisów i jasnoszarych północnych wilków.

Elza Tornwalsen, jej pomocnicy Lark i Kula Bilardowa, który zupełnie nieznacznie sam wyznaczył siebie na drugiego pomocnika kuka, mieli pracy pod dostatkiem.

W obmyślonym przez Kulę Bilardową i zbudowanym przez mechanika Ludę piecu, opalanym świeżymi gałęziami modrzewiowymi, wędzono zabite przez myśliwych ptactwo i zające; zdzierano skóry z lisów i wilków, solono je i suszono przed złożeniem do rumu.

Fosterowi udało się postrzelić z daleka pięknego i bardzo dużego czarnego lisa. Była to drogocenna, rzadka zdobycz, więc Foster i Rynka puścili się w pogoń za uchodzącym rannym zwierzem, pozostawiającym na śniegu ślady krwi. Dwa dni trwał pościg. Już na szonerze zaczęto się niepokoić o zapalonych, namiętnych myśliwych, gdy obaj się zjawili, zmęczeni i zziębnięci, bo w nocy wziął spory mróz. Strzelcy przynieśli wspaniałe futro czarnego lisa i na dodatek skórę białego niedźwiedzia, który niebacznie zaatakował ich w ustronnym wąwozie.

Nilsen i Hardful zaglądali wszędzie, pomagali radą i własną pracą, dodawali otuchy, zachęcali ludzi do nowych wysiłków.

Pitt Hardful, o którym nowa załoga wiedziała z opowiadań Miguela, imponował wszystkim.

Nowi majtkowie i robotnicy słyszeli od Rudego Szczura, że spokojny, uparty i zawsze pogodny Pitt w więzieniu był uważany za „szmat", co w mowie aresztanckiej miało oznaczać człowieka bez protestu i miłości własnej, cichego i pokornego. Były to cechy najbardziej pogardzane przez ludność więzienną.

Prawda, że Julian Miguel nie omieszkał opowiedzieć swoim przyjaciołom o tym, jak Stefan – niegdyś „trzynastka" – „zasypał" surowego Swena, naczelnika więzienia.

Teraz jednak najczystsze i najprzenikliwsze oko me dostrzegłoby w kapitanie Hardfulu żadnej cechy dawnej pokornej, bezrolnej „trzynastki". Był to człowiek wielkiej siły, bez trudu narzucający wszystkim swoją wolę – w sposób niegwałtowny, grzeczny a przekonywający. Każdy z tych kajdaniarzy, galerników i zbrodniarzy czul, że ten zupełnie obojętny na pozór człowiek nie zawaha się w razie potrzeby wypuścić kuli z lufy rewolweru, lecz nawet nie myśli o tym, ufny w potęgę i wpływ swoich słów. Wszyscy na „Witeziu" od dawna spostrzegli, że zawsze surowy, ponury i mocny jak bazaltowa skała Olaf Nilsen nic nie robił bez rady kapitana Siwira, jak nazywał Pitta od chwili pierwszego z nim starcia.

Czeladź, złożona z tak różnych ludzi, lubiła w chwilach wypoczynku przy ognisku lub na rufie szonera słuchać Pitta, gdy opowiadał o przygodach śmiałych żeglarzy i przedsiębiorczych ludzi, o czytanych książkach, o tym, do czego dąży i do jakich granic doszła współczesna wiedza o różnych ludach i ich życiu. Podczas swoich rozmów z majtkami Pitt zawsze wynajdywał sposobność, aby nie usprawiedliwiając najgorszego zbrodniarza, znaleźć dla niego wyjście z matni ciężkiego i ponurego życia.

Rozumowania jego były bardzo proste i zrozumiałe, przed każdym odkrywały drogę, a że opierał je na tlącym w człowieku poczuciu godności ludzkiej, chęci wypłynięcia na powierzchnię innego, lepszego życia i spełnienia najtajniejszych marzeń i zamiarów, więc głęboko zapadały do głów i serc skupionych dokoła Pitta ludzi. Zresztą sam był żywym przykładem, gdyż w tak krótkim czasie z pospolitej więziennej „trzynastki", z pogardzanego „szmata", wyrósł na kapitana i prawdziwego wodza wyprawy.

Pitt Hardful był otoczony szacunkiem całej załogi. Poważano go za to, że mówił obojętnym na pozór, lecz pełnym wiary głosem o tym, jak każdy człowiek siłą swej woli może wybić się ponad najbardziej wysoko stojący dum i zmusić go do zapomnienia dawnych przewinień.

– Nie błagajmy o przebaczenie – mówił twardym głosem – bo nikt nam go nie udzieli! Zmuśmy społeczeństwo, aby podziwiało nas i uchyliło przed nami czoło. Ludzkość jest tchórzliwa i przeczulona i ręczę wam, że nigdy nie pamięta grzechów tych, których poważa, kocha lub boi się. Dlatego też pospolici zbóje wchodzili na stopnie tronów wielkich państw, kaci stawali się biskupami, piraci – bohaterami narodowymi!

Załoga po kilku takich rozmowach dala Pittowi Hardfulowi nowe przezwisko – „Biały Kapitan".

Elza Tornwalsen, usłyszawszy o tym, niezmiernie się ucieszyła. Zrozumiała bowiem swym kobiecym, wrażliwym sercem jasność i czystość czynów i słów Pitta Hardfula. Nie mogła swym prostaczym rozumem ogarnąć zawiłego planu Białego Kapitana, zamierzającego przez osobistą, posuniętą do ostatnich granic uczciwość i utworzenie zastępu ludzi jednakowo z nim myślących i postępujących wybić się na szczyty społeczeństwa, gnuśniejącego w bezwładzie myśli i uczuć; społeczeństwa zawsze pochopnego do wydania druzgoczących i odsądzających od czci i wiary wyroków nad bliźnim, który przekroczył granicę prawa, pisanego dla ludzkości znajdującej się w warunkach dobrobytu i równowagi wszystkich warstw społecznych i całego państwa.

Z tych szczytów Pitt zamierzał dokonać zemsty, rzucając spodlonym ludziom, uznającym wyłącznie siłę pięści lub złota, słowa pogardy i zmuszając całe społeczeństwo do podziwiania, zazdroszczenia i schlebiania temu, kto przedtem nie śmiał zajrzeć w oczy nawet najbliższym sobie.

Tą myślą żył Pitt Hardful, w imię jej działał i mówił. Był cały przejęty i podniecony marzeniem o zemście.

Tego nie mogła zrozumieć Elza. Widziała przed sobą Pitta bez trudu i starań ujmującego w swe dłonie całe życie szonera wraz z nieokiełzanym, zdawało się, Olafem Nilsenem i takimi burzliwymi i niepodatnymi charakterami, jak Lark, Kula Bilardowa, rudy Miguel i kipiący nienawiścią i szyderstwem Bezimienny. Słuchała jego słów i rozważała każde, a w żadnym nie znalazła nieprawdy lub ukrytej myśli, zdradzającej bądź osobiste, bądź złe zamiary.

Nazwala Pitta Hardfula „jasnym i sprawiedliwym", a jego wyższość umysłowa i duchowa nad spotykanymi dotąd ludźmi, jego zrozumienie każdego odruchu innego człowieka, jego wrażliwość, spokój i rozległość wiedzy – zmusiły szukającą prawdy i innego życia Elzę do pokochania go. Usłyszawszy nadane Pittowi przez załogę przezwisko „Biały Kapitan" pomyślała, że ci zbrodniarze wynaleźli trafne i wszystko objaśniające imię dla umiłowanego przez nią człowieka. Odtąd w myślach swoich inaczej go nie nazywała.

Pitt od chwili powrotu Elzy do ubrania kobiecego zupełnie się dla niej zmienił. Często podchodził do niej, wypytywał i pomagał w robocie, był szczerym, dobrym przyjacielem, i Elza zauważyła, że w chwilach odpoczynku zamiast szukać samotności na dziobie „Witezia" siadał z nią na deku i prosił, żeby opowiadała o starej Lilit, o jej legendach, sagach i bajkach. Słuchał zwykle zadumany, myślą błąkając gdzieś w niedostępnych dla innych krainach, a głębokie zmarszczki bruździły mu czoło.

Czasami przychodził Olaf Nilsen. Siedzieli we troje. Mężczyźni milczeli, kobieta opowiadała słowami Eddy-prababki siwe sagio Fingalu, Osjanie-ślepcu, Frydzie, żonie wikinga z Omdo, o Eryku-Zdobywcy, o dalekich wyprawach, o krwawych bojach. Pewnego razu Pitt rzeki:

– Żyli waleczni, potężni Fingal, Eryk i Konrad-Mlot… Teraz pozostały po nich sagi i więcej, zdawałoby się, nic. Zaniki ich rozsypały się w proch, bystre łodzie dawno zgniły, kości wodzów, wioślarzy, wojowników i zakutych przez-nich w kajdany królów zmieszały się z ziemią bez śladu… Nic nie pozostało! A jednak prawo ustalone przez Eryka, imiona wielkich żeglarzy, piękne pieśni Osjana przetrwały wieki! Sprawiedliwość i piękno są nieśmiertelne. Dla tego tylko warto żyć!