Изменить стиль страницы

Pomógł mu położyć się do łóżka, starannie nakrył i postawił na stoliku ciężki, okrętowy kubek z wodą.

– Teraz już wszystko, Lowe! – mruknął sztorman. – Leżcie, śpijcie i jak najprędzej zapomnijcie o swoich sińcach!

– Dziękuję wam, sztormanie! – gorąco szepnął Lowe. – Dziękuję… Nie wiecie nawet, coście dla mnie zrobili! Życie przede mną otworzyliście… Zapaliliście dla mnie słońce w mroku… Wskrzesiliście nadzieję… Uratowaliście mi życie! Dziękuję, dziękuję! Nigdy tego nie zapomnę! Umrę za was, jeżeli zajdzie potrzeba lub jeżeli wy tego zażądacie!

Głos Lowego zmienił się do niepoznania. Stał się dźwięczny i miękki, a nuta szczerości i wdzięczność namiętna zdradziły kobietę.

– Upiliście się, towarzyszu! – rzekł Pitt, pokrywając śmiechem zmieszanie. – Zrobiłem to, co uczyniłby nasz kapitan, mechanik lub kuk. Przesadzacie!

– O, nie! – zawołał Lowe, i Pitt nie zdążył się opamiętać, gdy majtek schwycił jego rękę i zaczął okrywać ją pocałunkami. – Wy – jasne słońce! Duże oczy Lowego napełniły się łzami, usta drżały.

– Upiliście się – nic innego! – mruknął sztorman. – Śpijcie! Odchodzę… Zamknął drzwi i wyszedł na pokład.

Wzrok jego spotkał się z jarzącymi źrenicami Olafa Nilsena. Kapitan wcisnął głęboko na czoło zydwester, a spod jego ronda ponurym ogniem błyskały czarne, skośne oczy.

– Wszystko w porządku! – krzyknął podchodząc do mostku Pitt. – Lowe już się położył. Postawiłem przy nim kubek wody do picia. Teraz idę się przespać, kapitanie…

Nilsen, słysząc spokojny głos sztormana i spostrzegłszy obojętny, zimny wyraz jego oczu, natychmiast się uspokoił i zawołał:

– Idźcie! A przez noc będziemy razem na warudze!

– Ali right! – odpowiedział sztorman, znikając w biesiadni. Po odejściu Pitta Nilsen zwrócił się do stojącego przy sterze. Walickiego i rzekł wzruszonym głosem:

– Dziękuję wam, towarzyszu, z duszy za to, żeście uratowali… Lowego! Umiem być wdzięczny… Nie zapomnę o was i waszych towarzyszach, gdy będziemy dzielili zyski. Oddam wam ze swojej części… Należy się wam, boście stracili przyjaciela. Szkoda Mengera!

– Szkoda, kapitanie! – zgodził się Polak. – Setny to był chłop – i do wypitki, i do wybitki! Ha! Ale cóż robić? Taki już los Polaków! Koniecznie któryś z nich musi ginąć na obczyźnie za cudzą sprawę. Nic to! Za to kiedyś nasz naród zostanie wynagrodzony sowicie i będzie wielki, potężny! Mnie zaś nie macie za co dziękować, kapitanie. Zrobiłem, com powinien był zrobić… "

– Nie będziemy się certowali! – przerwał Nilsen. – Ponieważ robiliście opatrunek Lowemu, więc wiecie… wiecie że… to kobieta…

– Czyż nikt o tym nie wiedział na statku? – zapytał, nauczony przez Pitta, felczer.

– Ten i ów wiedział – mruknął kapitan – lecz ukrywaliśmy to przed ludźmi, bo w tym jest tajemnica… Lowe chce i musi uchodzić-za zwykłego majtka… Nikomu więc nic o tym nie mówcie, nikomu… nigdy i nigdzie!

W głosie Olafa Nilsena mimo wzruszenia zabrzmiała zwykła groźba.

– Nikomu! Nigdy! Nigdzie! – powtórzył z naciskiem.

– Rozkaz! – odpowiedział Walicki. Rozmowa się urwała. Majtek obracał koło sztorwału, kapitan chodził po mostku, pogrążony w zadumie.

Dwa dni jeszcze walczył „Witeź" ze szturmem, aż dopłynął der Karskiej Cieśniny i nie spotkawszy tu lodowej przegrody, przedarł się na pełny ocean. Karskie Morze pozostało daleko na wschodzie.

Na zachód od Nowej Ziemi ocean tylko lekko „kędzierzawił się" w słońcu, migocąc drobnymi falami.

– Merga się morze… – mówił z radosnym uśmiechem bosman. Sztorman tymczasem uważnie śledził Udo Ikonena. Zachowywał się bowiem majtek istotnie dziwnie. Był podniecony niezwykle, ciągle szeptał po kryjomu z Michałem Rybą, mechanikiem Skalnym, Hadejnenem i Christiansenem, a nawet naradzał się o czymś z Tun-Lee, który mrużył oczy i szczerzył duże, żółte zęby.

Pitt Hardful wyszedł pewnego razu na pokład przed swoją nocną warugą i nagle usłyszał stłumiony świst z mostku; wnet potem chuda postać Chińczyka odbiegła z biesiadni i w popłochu ukryła się w luce prowadzącej do kambuzy.

Sztorman zajrzał do kapitanki, gdzie przy sztorwale stał Hadejnen, a Udo Ikonen przechadzał się po mostku paląc fajkę. Nic tu nie spostrzegł Pitt, więc żelaznymi schodkami wszedł do kambuzy. Kucharz Tun-Lee siedział w kącie i zwijał długi, biały sznur. Był to lont Bickforda, używany do wybuchów, lecz co wspólnego miał kuk z lontem?

– Po co ci ta zabawka, Tun-Lee? – rzekł Pitt, dotykając ramienia Chińczyka. Kuk drgnął, lecz po chwili podniósł bezczelnie uśmiechniętą twarz i odparł:

– Ikonen znaleźć ten lina, kazać go ryngować… Tun-Lee ryngować!

– No to dobrze, Tun-Lee! – rzekł obojętnym głosem Pitt i podniósł się na pokład. W tej chwili wybiły sygnały nocnej warugi.

Ikonen poinformował sztormana o trzymanej ryzie i chciał odejść, lecz Pitt dotknął jego ramienia i spytał:

– Skąd to Tun-Lee wygrzebał lont? Ikonen spuścił oczy i milczał.

– Czyżbyście wy mu to dali, towarzyszu? – pytał dalej sztorman. Fin milczał.

– A jeżeli tak, to po co Chińczykowi ten lont?- rzucił znów pytanie Pitt. Ikonen hardo podniósł drapieżną głowę.

– Cóż to tak wypytujecie mnie, sztormanie? Przecież wy nie jesteście sędzią śledczym, jam nie podsądny? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Ja nie sędzia, wy nie podsądny – rzekł zniżonym głosem Pitt – a jednak mam prawo pytać, wy zaś macie obowiązek odpowiadać. N-no!

– Hej, hej, sztormanie! – zaczął się śmiać Ikonen, mrużąc oczy. – Hej, hej! Nie z tego tonu zaczynajcie! Lepiej idźcie z nami razem… Posłuchajcie mojej rady, inaczej pójdziecie rybom na strawę!

– Jeżeli rada dobra, dlaczego nie mam jej wysłuchać? – podnosząc ramiona mruknął sztorman. – Powiedzcie!

– Za wcześnie, sztormanie, za wcześnie! Przyjdzie czas – dowiecie się i postanowicie: albo być z nami i dobrze na tym zarobić, albo wystąpić przeciwko nam i… dać nura na zawsze.

– Szkoda, że nie mamy tu kapitana! We trzech to by łatwiej było nam przyjść do porozumienia! – zauważył, nie zdradzając swego niepokoju, sztorman.

– Jeżeli zauważymy, że Olaf Nilsen został powiadomiony… – zaczął, groźnie marszcząc brwi, Ikonen, lecz urwał, gdyż na mostek wszedł Luda, kierując się ku sztorwałowi.

– Szkoda, że nie zakończyliśmy tak niezmiernie ciekawej rozmowy! – rzucił Pitt zupełnie poważnym głosem.

Lecz Ikonen wyczul drwiący ton, i pochylając w stronę sztormana wściekłą twarz, szepnął:

– Hej! Nie żartujcie ze mnie i pamiętajcie, com wam powiedział.

– Postaram się, o ile nie zapomnę – odpowiedział Pitt – lecz w każdym razie dziękuję za przyjacielską radę. Udo Ikonen!

Fin, oglądając się z wściekłością, odszedł do czeladni na forkasztel.

– Macie z sobą rewolwer, towarzyszu? – szepnął sztorman do Ludy.

– Mam… – odparł zdumiony majtek… – To dobrze! Trzymajcie go pod ręką na wszelki wypadek… – powiedział Pitt. – Ryza na SW!

Oddawszy rozkaz, zbiegł na pokład i stwierdziwszy, że nikt go nie podgląda, uważnie obejrzał deski deku. Od razu spostrzegł, że kilka z nich było niedawno wyłamane i na nowo wstawione. Ktoś też odrywał i naprawiał deski w ścianie biesiadni, a pod progiem kajuty kapitana widniał świeżo wywiercony otwór z bielejącym w nim sznurem.

– Chcą wysadzić w powietrze kapitana! – domyślił się Pitt. – Tylko Tun-Lee mógł to wszystko przygotować, gdyż on sprząta kajutę Nilsena. On też dokona zamachu z kambuzy, dokąd przeciągnął lont pod pokładem…

Skradając się jak najciszej, Pitt zajrzał do kambuzy. Chińczyk coś majstrował w kącie. Pitt nie miał już żadnej wątpliwości, więc postanowił działać nie zwlekając. Cicho gwizdnął nad luką prowadzącą do kuchni.

– Zaraz… zaraz być gotowe… – warknął Tun-Lee.

– Wychodź… – zmienionym głosem zawołał Pitt. -Sztorman ukrył się za szalupą i czekał. Chińczyk wygramolił się na pokład i zaczął się rozglądać, nie zadowolony, że go oderwano od roboty. W tej chwili Pitt zarzucił mu na głowę swój płaszcz, zdusił gardło i powlókł chudego kuka do swej kajuty. Tu zakneblował mu usta, związał starannie i rzucił przerażonego Chińczyka na podłogę.