Изменить стиль страницы

Zapanowało milczenie.

– Wtedy przekonaliście się, że Lowe – to nazwisko kobiety – rzekł nareszcie sztorman.

– Tak! Tak! – szepnął felczer. – Lecz cóż oznacza taka maskarada?

– Nie wasza w tym i nie moja głowa, drodzy towarzysze! – wykrzyknął Pitt. – Wierzcie mi, że najlepiej będzie, jeżeli nikomu o tym słowa nie piśniecie. W przeciwnym razie za nic nie ręczę, a najmniej za wasze życie… Luda nic wcale nie wie, nic nie słyszał i nic nie spostrzegł. Walicki nie mógł się nie dowiedzieć największej tajemnicy „Witezia", lecz jest przekonany, że wszyscy o tym wiedzą, a więc nikomu o tym nie mówi. Taka moja rada, towarzysze! Bo co do mnie, to ja nic nie wiem i niczego się nie domyślam, chociaż pływam na „Witeziu" dłużej od was…

– Dziękujemy za radę, sztormanie! – szepnął Luda. – Ale czy nie myśli pan, że z tego wszystkiego może wyniknąć wielka heca? Okropnie bowiem łakomie spoglądają na leżącą w biesiadni… o, przepraszam, na leżącego na tapczanie Lowego te ogromne draby: Ikonen, Ryba i Hadejnen. Jak wilki kręcą się koło biesiadni, zaglądają do okien… Kapitan poszedł niby do siebie, lecz po chwili niespodziewanie zjawił się i spostrzegł Ikonena otwierającego drzwi… Wtedy kazał mi przynieść z góry koc, położył się na podłodze przy drzwiach, nas wyprawił i powiedział, że sam będzie tymczasem doglądał chorego. Gdy wychodziliśmy, spostrzegłem, że wyjął z kieszeni rewolwer i położył sobie pod płaszcz zwinięty pod głową. Może tu wyniknąć kryminał…

– Kryminał? – spytał wybuchając śmiechem Pitt, gdyż przypomniał sobie stare dzieje „Witezia" i niedawny wypadek z palaczem Mito.

– A prawda! – zawołał Luda wesołym głosem. – Nie ma tu policji! Wszyscy się zaśmiali przy tej uwadze.

– Czy można jeszcze mówić? – spytał Walicki.

– Ależ zapas opowiadań przynosicie z sobą, towarzysze! – wił się Pitt. – Cóż tam znowu?

– Bo to widzicie, sztormanie, Lowe po bardzo silnym potłuczeniu dostał gorączki, miota się i nie będąc jeszcze zupełnie przytomny, wykrzykuje różne rzeczy, rozmawia z kimś,

komuś grozi, woła… Felczer nagle urwał.

Pitt spojrzał na niego badawczo i spytał cicho:

– Woła?… Kogo?…

– Was, sztormanie… – szepnął Walicki. – Mówi: „On – czysty i jasny… On wszystkich nas uratuje… On jak słońce…"

– Czy kapitan słyszał to? – rzucił pytanie Pitt.

– Właśnie że słyszał… Zbladł i zębami zgrzytnął… – szeptał Walicki. – Dlatego chciałem uprzedzić was, sztormanie…

– Dziękuję! – rzekł sztorman na pozór zupełnie spokojnie, lecz natychmiast myśl zaczęła uporczywie pracować, bo czoło pokryło mu się zmarszczkami.

Odwrócił się plecami do majtków, dając do zrozumienia, że rozmowa skończona i że wcale go dalszy ciąg nie obchodzi.

Tego brakowało! – myślał Pitt. – To może do gruntu wszystko zmienić.

Jednak wielką potęgę posiada mowa kobiety, gdy wyraża uwielbienie lub miłość do mężczyzny! Zresztą jest to jedno i to samo, gdyż z uwielbienia zawsze wyrasta miłość. Odkąd stoi świat, każda kobieta uwielbiająca cudotwórców, czarowników, proroków, bohaterów i królów w głębi swego serca marzy o chwili, gdy będzie mogła w zapomnieniu i uniesieniu oddać ubóstwianemu swoją miłość.

„Kobieta nie śpi i myśli o nocnej, tajemniczej godzinie, gdy pana swoich myśli lub serca nazwie nie «sidi», nie «serdarem», lecz powie mu drżącymi ustami: «mój najdroższy»!" -głosi stara legenda arabska.

„Skazany jest ten, który dotknie tej jadowitej czary, bo pryśnie jego urok potężny, rozwiany lekkomyślnymi słowami chełpliwej lub zazdrosnej kobiety; człowiek kierujący życiem innych powinien odtrącić kochankę lub zabić ją, jak się odtrąca trujący napój, jak się zabija śmierć niosącego węża" – dodaje twórca innej wschodniej legendy.

Pitt mimo niepokoju i troski z powodu tak niespodziewanie wdzierającej się do jego życia okoliczności, zaczął myśleć o Elzie, ukrywającej się pod nazwiskiem majtka Ottona Lowego. Zwróciła na niego uwagę, chociaż on nie zdradził najmniejszej chęci zbliżenia się do niej? To pochlebiało jego dumie męskiej.

Kobiety były poniekąd przyczyną jego upadku moralnego, gdyż o ile mogą podnieść człowieka na wyżyny godności ludzkiej, geniuszu i bohaterstwa, o tyle też potrafią cisnąć do najohydniejszego bagna lub pogrążyć w gnuśnej obojętności dla wszystkiego, co stanowi treść życia i jego najpiękniejszej, najszczytniejszej ozdoby.

Pitt przypomniał sobie słowa jakiegoś pisarza, mówiącego: „Kobieta jest w całej pełni człowiekiem, nosicielką boskich i zwierzęcych instynktów. Może stać się bóstwem opromieniającym miliony ludzi – może być najbardziej pogardzanym wyrzutkiem, zatruwającym społeczeństwo."

Pitt zaklął w duchu, bo w obecnym swoim życiu, które zaczynał na nowo budować, nie chciał spotykać ani pięknych, niedostępnych bogiń, ani powabnych i ciągnących ku sobie jak przepastne wąwozy górskie kapłanek grzechu.

Tego mi tylko brakowało do szczęścia! – myślał, z niepokojem oczekując ukazania się Olafa Nilsena.

Kapitan wkrótce zjawił się na mostku i zapytał majtków stojących przy sztorwale:

– Gdzie jest sztorman?

– Stoi na sztabie! – odpowiedział jeden z rudlowych. – Już godzina upłynęła, jak przygląda się morzu. Lubi sztorman to miejsce.

Nilsen wiedział o upodobaniu Pitta i to go uspokoiło. Długo przyglądał mu się bacznie, aż posłał po niego bosmana.

Zaczyna się… – pomyślał Pitt i natychmiast twarz powlokła mu się nieprzeniknioną obojętnością, a usta zacisnęły się mocniej.

Jednak sztorman pomylił się. Olaf Nilsen spotkał go przyjaźnie i rzekł, wpijając swe skośne oczy w twarz Pitta:

– Lowe czuje się lepiej! Już nie majaczy… Bóle ustały…

– To bardzo szczęśliwie dla Lowego – spokojnym głosem odparł sztorman. – Powinien być wdzięczny felczerowi.

– No, tak!… – mruknął kapitan i dodał-weselszym głosem: – Chodźmy, mister Siwir, podziękować załodze za rzetelną pracę w ciężkiej potrzebie!

Załoga już się zebrała na posiłek do biesiadni. Lowe siedział na tapczanie, szczelnie otulony w koce. Olaf Nilsen dziękował majtkom za odwagę i staranność, wyróżniając pracę nowo zaciągniętych ludzi i podwyższając wszystkim procent od zysków, które miał osiągnąć ze sprzedaży polarnych towarów. Na jego rozkaz Michał Ryba, piastujący – oprócz bosmańskiej – godność stewarda okrętowego, przyniósł z magazynu parę butelek dobrego koniaku i kilka białych glinianych dzbanków angielskiego porteru. Załoga mocno się podochociła.

Pitt, który teraz ciągle był na baczności, kilka razy rzucał przelotne, lecz badawcze spojrzenia na Lowego. Twarz i oczy majtka nie zdradzały jednak żadnego wzruszenia, które mogłoby zwrócić uwagę Nilsena. Młoda, pogodna twarz była uśmiechnięta, jasne, śmiałe oczy miały łagodny wyraz.

Przyśniło się Walickiemu czy co? – myślał sztorman. – A może Lowe majacząc plótł różne inne brednie?

Nilsen ujrzawszy, że wszystko już wypito, ciężko się podniósł i rzekł:

– Teraz idźcie na wypoczynek… Daję dwie godziny. Bosman wyda porcję koniaku ludziom z warugi. Zaraz ich tu przyślę. Przy sztorwale stanę ja, a do pomocy wezmę sobie felczera.

Kapitan zamyślił się na chwilę, niby się wahając.

– Mister Siwir! – mruknął, zwracając się do Pitta. – Gdy ludzie pójdą do kasztelu, pomóżcie Lewemu dojść do jego kajuty i położyć się… Będę posyłał do niego od czasu do czasu Walickiego, aby zmieniał mu okłady.

Z tymi słowami Nilsen wyszedł, a za nim Walicki, naciągając zbyt szeroki dla niego płaszcz szturmowy.

Bosman wyprawił ludzi do czeladni i zakrzątnął się wraz z Tun-Lee koło posiłku i napoju dla zmienionej warugi.

Pitt pomógł Lowemu podnieść się, starannie otulił go płaszczem i kocami i wziąwszy pod ramię poprowadził, trzymając się wantów, basztaków i parapetu dekowego, przez pokład, uciekający spod nóg co chwila.

Gdy szedł, czul wparty w siebie z tyłu wzrok Olafa Nilsena.

Czy kapitan urządza próbę, czy podejrzenia jego rozwiały się? – myślał Pitt, prowadząc osłabionego, chwiejącego się na nogach Lewego.