Изменить стиль страницы

– Nie ma co-mówić! Raźniej teraz na świat spozierać można! – odpowiedział wysoki, chudy, lecz bardzo krzepki mechanik Luda. – A co do tej podróży na wschód Lodowatego Oceanu, to furda! Inną drogą zajechać można do Poznania. Ziemia okrągła, i zamiast od lewej strony, wjedziemy od prawej.

– Jak się widzi! – odpowiedzieli inni ze śmiechem. Sztorman, rozmawiający tymczasem z kapitanem, podszedł i oznajmił nowym marynarzom, że chce odprowadzić ich na statek. Wkrótce w tylnym kasztelu zaczęli się urządzać Polacy. Bosman Ryba i mechanik Skalny bardzo się ucieszyli przybyszom, gdyż pierwszy mógł pomówić z nimi po rosyjsku, drugi zaś – dziwaczną mieszaniną niemieckiej mowy i polskiej.

Widząc to, Pitt Hardful zmarszczył czoło, co było u niego oznaką głębokiego namysłu. Strzepnął palcami i gwizdnął z cicha. Wykombinował nową rzecz, która go bardzo ucieszyła.

Wesoły i pewny siebie wyszedł na miasto i skierował.się do muzeum, gdzie usiadł w czytelni i zaczął wertować książki o żegludze na Lodowatym Oceanie.

Dowiedział się wkrótce nigdy dotąd nie słyszanych, a bardzo ciekawych i pożytecznych szczegółów.

Pitt przeczytał w ciągu kilku dni pobytu w Vardó wiele książek, w których znalazł wskazówki, że znaczenie wielkiej morskiej drogi z Atlantyku do Pacyfiku wzdłuż północnych wybrzeży Europy i Azji rozumieli starożytni żeglarze, szczególnie zaś w XVI wieku, gdy zaczęli szukać krótszej drogi do Chin i Indii.

Może droga ta nie byłaby bardzo krótsza,, lecz niezawodnie bezpieczniejsza, ponieważ ruta wzdłuż zachodniego brzegu Europy i dokoła Afryki była zazdrośnie strzeżona przez Hiszpanów i Portugalczyków.

Nie mogli oni bronić fregatom i galerom innych państw żeglugi do Indii, lecz poradzili sobie w ten sposób, że pozwalali korsarzom bezkarnie napadać cudzoziemców, mordować załogi, rabować towary i topić okręty. Wyspy Madera, Zielonego Przylądka i Azory stały się zasadzkami korsarzy i tamami dla okrętów innych bander.

Wszyscy ci, którzy szukali północno-wschodniej drogi, szli śladami odważnego żeglarza, na pamiątkę którego tę rutę sprawiedliwie można byłoby nazwać norweską.

Był to bowiem Norweg, Self Ottar. Przed tysiącem lat opłynął on Nordkapp i dotarł do Karskiej Cieśniny. Norwescy wikingowie odkryli Islandię i Grenlandię, a arktyczny ocean nie przerażał ich. Na swoich łodziach o zagiętych dziobach, uwieńczonych głową konia lub gryfa, z herbami runicznymi na żaglach, uzbrojeni w stalowe kolczugi i hełmy, ozdobione skrzydłami morskiego orła, w miecze i łuki, śpiewając przy dźwiękach lutni i burzy legendy morza, pruli jego pierś, szukając brzegów nowych wysp i nieznanych lądów, a jeszcze bardziej – zgiełku krwawych bitew.

Oni – te orły i wilki mórz – zaczęli żeglugę po szarych, bezbarwnych falach zimnego Pomocnego Oceanu, a ich daleki potomek, syn fiordów norweskich, wielki uczony i podróżnik – Nordenskjóld rozwiązał zadanie, które w ciągu całych stuleci pozostawało groźną zagadką.

W roku 1879 parowiec „Vega", mający na burcie Nordenskjólda, opływając Nordkapp i przylądek Czeluskin, najbardziej północny punkt Starego Świata, przeciął Ocean Lodowaty i przez Cieśninę Beringa wszedł na fale Pacyfiku.

Nie tylko odważni Norwegowie próbowali odbyć tę drogę. Anglicy, Duńczycy, Holendrzy i Rosjanie występowali do walki z lodem i szturmami, ciskanymi na śmiałków przez Ducha Białej Śmierci, panującego nad śnieżnymi podbiegunowymi równinami, gdzie obecnie Amundsen zatknął jako znak zwycięstwa sztandar ofiarnej i wytrwałej Norwegii.

Koło brzegów lądu i wysp rozrzuconych na Oceanie, wśród mgły i ruchomych pól lodowych zginęli Anglik Sir Hugh Willoughby i jego towarzysze w roku 1553; Stephen Burrough, Pet i Jackman wkrótce po nim zostali otoczeni pływającym lodem, i ledwie uszli z życiem; Holendrzy: Comelis Nay, Willem Barents, Hudson, Comelis Bosman, nie mogli przebić się przez lodową tamę, broniącą Karskiego Morza. Takiż los spotkał znakomitego angielskiego podróżnika Wooda i Holendra Jana van Linschotena w XVII stuleciu.

Iluż odważnych kupców rosyjskich z przedsiębiorczego Nowogrodu znalazło śmierć w otchłani Północnego Oceanu, nim ich żaglowe krypy dopłynęły do ujścia potężnej, mętnej Obi, gdzie z biegiem czasu powstał, nie istniejący obecnie, handlowy i obronny gród Mangazeja?

Jakie nieludzkie męki znosili podczas zimowych leży w mroku nocy polarnej na nieznanych wyspach pełni poświęcenia, umierający na północy rosyjscy badacze -Murawiew, Małygin, Skuratow, Czeluskin, Łaptiew, Kruzensztem, baron Toll, i austriaccy geografowie – Payer i Weyprecht!

Północ zażądała tylu ofiar, aby z ich wysiłku urosła pewność żeglugi po Lodowatym Oceanie, który po Nordenskjóldzie przecięli kapitan Wiggins na „Tamizie", znakomity Fridtjof Nansen – na „Framie" i „Correkcie", nareszcie – lejtnant Wilkicki.

Badania śmiałych marynarzy i podróżników ustaliły, że żegluga przez najniebezpieczniejszą część Północnego Oceanu – Karskie Morze – jest zupełnie możliwa. Lodowce arktyczne nie dochodzą ani do tego morza, ani do niskich wybrzeży Azji. Lód spotykany tu i zamykający nieraz obydwie prowadzące na wschód cieśniny – Karską i Jugorską, tworzy się na miejscu i w zależności od północno-wschodnich lub południowo-zachodnich wiatrów gromadzi się kolejno bądź przy wejściu do Karskiego Morza, bądź przy samych brzegach Azji.

Wynalezienie sprzyjającego czasu i pomyślnego wiatru stanowi najważniejsze zadanie żeglugi. Lipiec, sierpień i wrzesień były właśnie najlepszym okresem, a więc przed „Witeziem" otwierało się na wschodzie wolne od lodu Karskie Morze. Od umiejętności kapitana i baczności warugi wyłącznie zależało omijanie raf, broniących dostępu do licznych wysp rozrzuconych na powierzchni groźnego i ponurego Oceanu, już zwalczonego wolą silnych ludzi.

To uspokoiło.i ucieszyło sztormana „Witezia", więc ostatni dzień pobytu w Vardó Pitt z przyjemnością spędził z innymi szyprami w zacisznej restauracji „Polarna Gwiazda", pewny swego kapitana, chociaż Olaf Nilsen był mocno podpity tego wieczoru.

PRZEZ MORZE-ZAGADKĘ

„Witeź" już tydzień płynął na wschód.

Ocean znacznie się uspokoił. Prawie cały czas dęła średniej siły bryza, nie tamująca ruchu szonera.

Pitt kilkakrotnie miał poważne rozmowy z kapitanem, który pewnego razu, gdy „Witeź" już minął wejście do Białego Morza, rozpoczął nauczanie swoich marynarzy zapomnianej obecnie sztuki żaglowej.

Oprócz samego Norwega, długo pływającego na dwumasztowej szkucie, na żaglach dokładnie znali się rybak rosyjskiego Pomorza Michał Ryba i kaszubski szyper Mikołaj Skalny.

Załoga w pocie czoła pracowała, zmieniając halzy, rozwijając i podnosząc rejowe i gaflowe żagle oraz trójkątny kliwer nad bukszprytem, manewrując nimi i znowu strychując je i okrywając brezentem.

Majtkowie byli bardzo zdziwieni tymi manewrami, lecz sztorman po pierwszej próbie zwrócił się do nich z krótką mową:

– Kapitan Olaf Nilsen zamierza odbyć kilka dalekich północnych wypraw. Powinny one wzbogacić każdego z nas. Kto więc zechce pozostać wśród załogi „Witezia", powinien się nauczyć pływania pod żaglami, bo szoner może zawinąć do takiej części Lodowatego Oceanu, gdzie nie będzie mógł zaopatrzyć się w węgiel. Zresztą każda nauka zawsze się przyda, więc radzę sztukę żaglową posiąść. W obecnej pływance uciekać się do tego sposobu żeglowania nie wypadnie, lecz w następnych – kto wie?

Załoga nie protestowała i gdy pewnego razu – mając w oddali z prawej burty niejasne, czarne zarysy wyspy Kołgujew, odcinającej się od bladego północnego nieba – rozległa się komenda z mostku:

„Stop!", a po niej następna: „Hys!" – majtkowie tak sprawnie wdrapali się na marsy masztów, rozwinęli żagle i zaczęli garować reje, nastawiając je podług wiatru, że nawet milczący Olaf Nilsen zatarł ręce i mruknął:

– Stare czasy się przypominają, gdy człek znał tylko żagle i brał wiatr z każdej strony, z której chciał!