Изменить стиль страницы

Pitt uczuł, jak łzy szczęścia zaczęły napływać mu do oczu i ściskać gardło, więc od razu opanował wzruszenie i szepnął do siebie:

– Nie czas się cieszyć! To początek zaledwie. Przede mną, być może, jeszcze lata całe walki z przeciwnościami, ciężkie zawody, wybuchy radości i mrok rozpaczy… Ucisz się serce, bij równo i spokojnie czy to w chwili szczęścia, czy w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa!

Z zadumy wyrwały go kroki dwojga ludzi na dole, tuż pod mostkiem.

– Elzo! – rozległ się znajomy, ponury głos Olafa Nilsena. – Elzo! Kiedyż powiesz mi choć jedno słowo nadziei? Ty widzisz, ja upadam już w męce… Miłość dla ciebie i zazdrość wypaliły we mnie radość życia. Ja umiem teraz być tylko groźnym… Już godzina wyzwolenia zbliża się. Jestem bogaty, wkrótce będę jeszcze bogatszy… Lecz ja nic nie wiem, nic nie wiem… Nigdy nie słyszałem od ciebie słowa nadziei, Elzo!

Pitt od razu wszystko zrozumiał, co się działo na szonerze, i nawet nie spojrzał na dół, aby ujrzeć tę, którą Olaf Nilsen nazywał Elzą i mówił do niej pełne męki słowa głęboko utajonej, palącej miłości. Nie chciał podsłuchiwać, lecz nie mógł się też poruszyć na mostku i zejść z niego, aby stojący na dole ludzie nie spostrzegli, że został świadkiem największej tajemnicy „Witezia". Siedział więc, bojąc się nieostrożnym ruchem zdradzić swoją obecność.

Znowu rozległ się glos Nilsena:

– Ja nie mogę znieść, gdy który z majtków podchodzi do ciebie i spogląda ci w oczy. Dusza się we mnie rozrywa wtedy, a ręce same się ciągną, aby porwać śmiałka i rozedrzeć go na szmaty… Ten Udo Ikonen, Michał Ryba, ten potwór najpodlejszy Mito – oni patrzą na ciebie jak na swoją własność, czyhają na ciebie niby rekiny na zdobycz… Elzo! Elzo!…

Zapanowało milczenie. Pitt słyszał bicie własnego serca i z naprężeniem, z niepokojem oczekiwał odpowiedzi.

Usłyszał wkrótce melodyjny, smutny głos Ottona Lowego.

– Olafie Nilsen! Wybacz mi męczarnię, którą przyniosłam z sobą! Wybacz! Wiedz jednak, że nie jestem twoją, lecz nie jestem i nigdy nie będę należała do nich. Raczej śmierć! Ty wiesz wszystko i…

Jeden z majtków wyszedł z przedniego kasztelu na pokład i mowa nagle się urwała.

– Otto Lowe! Popraw brezent na kabestanie – powiedział głośno Nilsen.

– Słucham, kapitanie! – odpowiedział Lowe, kierując się ku dziobowi szonera. Sztorman szybko zbiegł z mostku.

Tymczasem majtek, który spłoszył rozmawiających, rzuciwszy okiem na pokład, powrócił do czeladni, gdzie była zgromadzona załoga „Witezia".

– Co się tam dzieje? Mów, Christiansen! – padły pytania.

– Znowu przyłapał ją i rozmawiali z sobą – odparł Christiansen.

– Trzeba z tym skończyć! – mruknął Udo Ikonen.

– Idź i powiedz to w oczy kapitanowi! – drwiącym głosem odezwał się leżący na tapczanie bosman.

– A jakże?! – zaśmiał się Skalny. – Ikonen tylko tu śmiały.

– Oby was stryczek nie minął! – warknął Fin podnosząc się. – Przyjdzie czas, gdy to powiem Nilsenowi w same oczy.

– Cóż powiesz, przyjacielu? – pogardliwie zapytał Alen Hadejnen, otaczając się obłokami dymu.

– Powiem to, o czym wszyscy myślimy jednakowo! – złowrogim głosem zaczął mówić Ikonen, zaciskając pięści. – Powiem i jemu, i wam wszystkim! A wtedy nastanie koniec…

– O tym końcu opowiesz później – przerwał mu Christiansen. – Gadaj najpierw, o czym chcesz mówić z kapitanem i z nami? Ikonen postąpił krok naprzód i zaczął szeptać:

– Pamiętam, jak po raz pierwszy spotkaliśmy… Lowego. Płynęliśmy w nocy, bo ścigała nas strażnicza kanonierka; doszliśmy do skalistych Lofotów i tu ukryliśmy się w labiryncie Hadselfiordu. Nagle w mroku wśród ryku prysku usłyszałem stojąc na mostku daleki, przygłuszony krzyk ludzki. Spuściliśmy szalupę i popłynęliśmy. Ja stałem przy sterze, ja prowadziłem, moje oczy wypatrzyły tonącego człowieka w pianie morskiej na ruchawicy i w mroku, ja pierwszy wyciągnąłem rękę i uratowałem go od śmierci, bo już się nurzał…

Wszyscy milczeli, tylko Mito coś cicho szeptał i krzywił małpią twarz.

– Nikt z nas nie wie, po co płynęła ta kobieta podczas wściekłego szturmu, gdy norda dmie, podnosząc kipiel na nurcie niby tysiąc wiedźm pląsających. Nikt nie wie, co się jej przytrafiło. Nikomu nie powiedziała…

– Gadasz jak karownik lub ostatni ciura! -zaśmiał się bosman. – Nilsenowi powiedziała wszystko.

– Skąd wiesz? – zapytali majtkowie, podnosząc się nagle. Leżący bosman usiadł i spuścił nogi z tapczana.

– Słyszałem, rozmawiali z sobą. Było to dwa lata temu.

– Co mówiła? – pytano szeptem.

– Nie słyszałem. Wiem tyle, że kapitan powtarzał w kółko: „Biedna Elzo! Biedna Elzo!" Wszyscy usiedli, a Ikonen mówił dalej:

– Zgodziliśmy się, że będzie się nazywała Otto Lowe, a my będziemy dla niej tylko towarzyszami… I tak byłoby, gdyby Nilsen nie pokochał jej. Marzy o tym, żeby była jego żoną. Dlaczego jego, a nie moją? Przecież ja ją uratowałem?

– Każdy by uratował, skoro by był przy sterze – zauważył Michał Ryba.

– Z pewnością! To nie sztuka i nie zasługa! – dorzucił Skalny.

– My byliśmy przy wiosłach, a też pomagaliśmy wyciągać ją – ponurymi głosami odezwali się Christiansen i Hadejnen. Zapadło milczenie, ciężkie i groźne.

– Głupcy jesteście! – zachichotał Mito. – Niech Ikonen pójdzie do kapitana i powie. Dość tego! Nie chcę więcej znać Ottona Lowego, nie ma Ottona Lowego, jest Elza, Mito chce ją mieć za żonę! Będzie bójka, zostanie albo Ikonen, albo kapitan… Później niech do zwycięzcy idzie bosman, po bosmanie mechanik, za nim Christiansen i Hadejnen…

– Mądryś! – mruknął Ikonen. – A ty kiedyż?

– Ja? – szepnął chichocząc Japończyk. – Ja pójdę do ostatniego zwycięzcy i wyrwę mu kobietę, bo zaduszę go tymi oto rękami, gdyż mogę nimi bykowi kark skręcić, a cóż dopiero Ikonenowi… lub Nilsenowi! Elza będzie moją, i „Witeź", i wszystko…

– I nowy sztorman? – spytał nagle Skalny. Mito zamyślił się przez chwilę, a później rzekł:

– On pierwszy z was zginie. Ja wiem to… Drzwi się otwarły i wszedł Lowe. Spojrzał w ponure twarze towarzyszy i spytał spokojnym głosem:

– Nudzicie się? A bez was tęskno w „Wielkiej Wschodniej Tawernie"!

– Opowiedz, Lowe, coście tam wczoraj zmalowali! Ikonen ciągle poprawia sobie szczękę i nic nie mówi. Mito tylko się śmieje. Opowiedz!

Lowe usiadł na tapczanie obok bosmana i rozpoczął wesołą opowieść o przygodzie w legowisku starego Kalema.

Wszyscy się śmiali i nikt nie przeczuwałby, że przed chwilą ci sami ludzie rzucali ponure, groźne słowa, trapieni jeszcze bardziej złowrogimi myślami.

Siedzieli teraz zapatrzeni i zasłuchani, oczu nie spuszczając ze spokojnej twarzy młodego majtka.

– A i ty coś tam oberwałeś? – spytał Christiansen.

– Trudno! – podniósł ramiona i uśmiechnął się Lowe. – W powietrzu latało więcej pięści niż mew za rufą.

Wybiły sygnały zmiany i Christiansen, skinąwszy na Japończyka, wyszedł z nim z czeladni.

– Idę spać! – oznajmił Lowe i zniknął w małej kajucie, urządzonej w nadbudówce nad kasztelem.

Na pokładzie rozległy się ciężkie kroki Nilsena i lżejsze sztormana. Szli do biesiadni, zdawszy warugę majtkom. Cisza zapanowała na „Witeziu". Świeciły się tylko sygnały na foku i na mostku…