Изменить стиль страницы

– Za kwadrans będę miał wizytę… Krupsakaja, o nic nie pytając, wyszła.

W kilka minut później zjawił się sekretarz Lenina i zameldował:

– Helena Aleksandrówna Remizowa…

– Proszę! – żywo odparł Lenin i poszedł ku drzwiom.

Do gabinetu weszła Helena. Miała bladą, wzburzoną twarz, usta jej drżały, w oczach migotały iskry gniewu.

– Przychodzę do pana ze skargą! – zawołała bez powitania.

– Co się stało? – zapytał Lenin, uśmiechając się ironicznie.

– Byłam w cerkwi ze swoimi wychowańcami. Ach! To wprost straszne! Wierzyć mi się nie chce! Raptownie wdarli się żołnierze czeki, powypędzali modlących się, szukających ukojenia i pocieszenia!… Proszę pomyśleć, że to teraz Boże narodzenie! Żołnierze biją ludzi, bluźnią straszliwie, strącają ze ścian obrazy, wyłamują podwoje, prowadzące do ołtarza, zwlekają z jego stopni biskupa, znęcają się nad nim, a później strzelają do obrazów i krzyżów… To straszne! To może wywołać wybuch oburzenia ludu, wojnę domową!

– A czy lud się sprzeciwiał, odgrażał, wszczynał bunt? – spytał Lenin, spokojnie patrząc na Helenę.

– Nie! W popłochu uciekał, tłocząc się i w ścisku walcząc ze sobą na pięści – odparła, na to wspomnienie wzdrygając się cała.

– No widzi pani, że wszystko idzie jak najlepiej! – zauważył ze śmiechem.

– Ależ były tam dokonane rzeczy straszne – bluźniercze, świętokradzkie! – wybuchnęła. -I wszystko pod płaszczykiem rozkazów Lenina!

– Dlaczego pani mówi w imieniu Boga? – wzruszył ramionami obojętnie. – Czy Bóg się bardzo gniewał? Czy grzmiał? Czy pokarał żołnierzy „czeki"? Pani milczy! Więc, znaczy, nie gniewał się i ni karał? Wyśmienicie! Dlaczegóż pani jest tak oburzona, Heleno Aleksandrów-

no?…

Nic nie mówiła, z przerażeniem patrząc na niego. Ujął ją za rękę i rzekł:

– Droga Heleno! Niech się pani uspokoi! Nie zrobiono tego bez mojej wiedzy… Ja jestem temu winien i całkowicie biorę na swoją odpowiedzialność bluźnierstwo, świętokradztwo i wszelkie skutki gniewu bożego. Wszystko! Wszystko!

Przyjrzał się jej bacznie i dodał:

– Widzi pani, ja muszę zburzyć kościół i wyplenić religijność. Są to kajdany, ciężkie kajdany ducha! Kościół prawosławny nie jest wojujący, jak katolicyzm, nie potrafił wyzwolić się ze zbrodniczych rąk rządu. Stał się narzędziem jego, żandarmem duchowym! Uczy bierności, rabiej pokory, posłuchu milczącego!

Przeszedł się po pokoju, poczem mówił przenikliwym głosem:

– Jakżebym mógł z opętanym religją hipnozą ludem przerąbywać w ciemnym, odwiecznym borze szeroką drogę szczęścia i prawdziwej, dumnej wolności człowieka? Jak?!

– To straszne! – szepnęła.

– Możliwe, lecz czy zrozumiałe? – spytał pochylając się ku niej.

Milczała, nie mogąc ochłonąć ze wzruszenia i otrząsnąć się ze wspomnień widzianych rzeczy, przejmujących lękiem, niemożliwych do pomyślenia.

Lenin pochylił się jeszcze niżej suchą, gorącą dłonią znowu dotknął jej ręki.

– Heleno!… Heleno!… niech mi pani wierzy, bo ja nigdy nie mówię pięknie brzmiących frazesów. Niech mi pani wierzy! Dla Boga, jeśli istnieje jakaś wyższa potęga w kosmosie, w owem tajemniczem niebie, bardzo, zresztą, zaszarganem przez Kopernika i Galileusza, a także dla wierzących w bóstwo będzie stokrotnie lepiej, jeżeli ludzie przetrwają okres nowych wstrząsów i prześladowań!

– Nie rozumiem! – szepnęła.

– Wierzący biernie z przyzwyczajenia, bezmyślnie pobożni staną się bojownikami swego Boga, bronić Go będą i uwielbiać w myśli i sercu. Zjawi się nie religijność, jako środek uciemiężenia, lecz wiara, płomienna wiara apostołów i męczenników, ta, która z góry z posad zrzuca i cudów dokazuje! Ta nowa, wyzwolona, krwią i męką ożywiona wiara zrodzi uczucia prawdziwie chrześcijańskie, a z nich najpierwsze – ofiarność – początek i koniec moich dążeń – socjalizm na ziemi! Czy pani zrozumiała, Heleno?

– Tak… – jęknęła prawie z rozpaczą. Więcej już o tem nie mówili. Rozmawiali o rzeczach innych.

Rozstali się, mocno uścisnąwszy sobie ręce.

Z szafirowych oczu Heleny sączyły się łagodne blaski. Rozumiała Włodzimierza Uljano-wa, przebaczała mu bezwzględność jego, surowość fanatyka i ascety, przekonania twarde, jak skała… Takich ludzi nigdy nie spotykała. Imponował jej, przerażał i zachwycał.

Ze smutkiem myślała, że, gdyby żył syn jej, oddałaby go temu potężnemu człowiekowi, aby służył mu wiernie w imię szczęścia narodu i ludzkości całej.

Ciężkie czasy przeżywał Lenin, chociaż wesołość i bujna swada nie opuszczały go.

Przeciwnicy jego, czując, że knuje coś przeciwko nim i konstytuancie, obsypywali dyktatora ciężkiemi oskarżeniami i oszczerstwami.

Szczególnie chętnie posługiwano się wynikami śledztwa, przeprowadzonego jeszcze przy Kierenskim. Mieńszewicy, posiadający dokumenty sądowe, dowodzili, że Lenin i jego pomocnicy byli płatnymi agentami Niemiec. Opierali swoje twierdzenia na tem, że Rada Komisarzy ludowych otrzymała z Niemiec pieniądze przez niejaką Sumenson, mieszkającą w Sztokholmie.

Zarzut był ciężki i wywierał wrażenie w szerokich masach ludności. Nawet komuniści byli zbici z tropu i z powątpiewaniem kiwali głowami, pytając siebie:

– Lenin nic na to nie odpowiada?… To – dziwne!…

Dyktator, dowiedziawszy się o skutkach agitacji przeciwników, zatarł ręce i zaśmiał się wesoło.

– Dobrze! – zawołał i skinął na stenografistkę. – Proszę zapisać krótkie oświadczenie moje i jutro umieścić w gazetach!

Przeszedł się po pokoju i podyktował:

– Pieniądze istotnie były otrzymane od towarzyszki Sumenson. O ich pochodzeniu wiedzą dokładnie Karol Liebknecht, Klara Zetkin, Róża Luxemburg, Franz Platten i inni internacjonaliści zagraniczni. Żądamy stanowczych dowodów, że wskazana suma, niedostateczna jednak aby sprzedać Rosję Wilhelmowi Il-mu, pochodzi z kasy głównego sztabu niemieckiego, jak twierdzą oszczercy, którym odpowiemy wkrótce innemi argumentami.

Zaśmiał się wesoło i raz jeszcze powtórzył:

– Do jutrzejszych gazet najgrubszym drukiem!

Po wyjściu stenografistki, telefonicznie porozumiewał się z Dzierżyńskim i Petersem. W nocy rozległ się niecierpliwy sygnał telefonu. Mówił Dzierżyński:

– Załatwiliśmy wszystko. Łotysze przyłapali trzech dziennikarzy, posiadających materjały śledztwa. Przed kwadransem zostali straceni…

Dziękuję! – odpowiedział Lenin. – A miejcie baczne oko nad tą sforą szczekającą!

– Wiemy o każdym ich zamiarze! – brzmiała odpowiedź. – Jutro ma być próbna manifestacja na cześć Zgromadzenia Narodowego, wyznaczonego na 6 stycznia.

Lenin nachmurzył czoło i rzekł:

– Już mówiłem, jak macie postąpić.

– Jesteśmy przygotowani! – doszedł zły, syczący głos Dzierżyńskiego. Lenin powiesił słuchawkę.

W kilka godzin później, mimo silnego mrozu, stał przy otwartem oknie i nadsłuchiwał. Zastygłe zimowe powietrze dziwnie wyraźnie donosiło odgłosy salw karabinowych i złośliwy, zdyszany turkot kulomiotów.

Na dziedziniec pełnym pędem zajechała motocykletka. Wyskoczył z niej żołnierz fiński i zniknął w sieni pałacu.

Po chwili wchodził do gabinetu dyktatora.

– Manifestacja rozproszona. Około pięciuset demonstrantów poległo. Sztandary i plakaty zerwane i zniszczone. Ludność miasta spokojna. Patrole nasze z kulomiotami czuwają na skrzyżowaniach ulic, towarzyszu! – meldował urywanym głosem.

– Dobrze! Możecie odejść! – rzekł Lenin. Błysnął czarnemi oczami i szepnął:

– Macie już dwa argumenty, panowie mieńszewicy i ludowcy! Nie obawiajcie się zwłoki – przyjdą inne jeszcze…

O jednym z nich myślał przez całą noc ubiegłą.

Posłał żołnierza po towarzyszy Trockiego, Kamieniewa, Zinowjewa, Stalina, Antonowa, Urickiego, Muratowa, Piatakowa i Dybienkę.

– Jakie wieści z frontu? – spytał, gdy wszyscy wezwani zgromadzili się w gabinecie.

– Bardzo złe! – odparł niechętnie Trockij. – Donoszą nam, że Niemcy zamierzają rozpocząć nową ofenzywę w celu zdobycia Piotrogrodu. Wtedy – koniec rewolucji! W kołach kontr-rewolucyjnych czekają na Niemców, jak na zbawienie duszy!