Изменить стиль страницы

Ściskając mu rękę, mówił:

– Dawno miałem zamiar zaprosić pana do siebie, aby przeprosić za bzdury, któremi najczęściej ugaszczam klasę. Zresztą dla niej to arcystrawna rzecz, ale przed panem, który, jak wywnioskowałem z odpowiedzi jego, nie tylko czytał dużo, lecz potrafił zrozumieć, czem jest nasza piękna współczesność, – czuję się zawsze zawstydzony!

Włodzimierz zmieszał się i coś mruczał.

– Nie, proszę nie przeczyć! Wiem przecież sam i zdaję sobie sprawę ze swoich postępków – przerwał mu profesor. – Lecz cóż pan chce? „Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie wpuszczają"! Nie należę do bohaterów! Boję się własnego cienia, cóż dopiero kuratora okręgu lub gubernatora?! Oprócz tego słaby ze mnie człowiek, bardzo słaby!

Wprowadził gościa do saloniku, gdzie siedziało kilka osób, widocznie, przyjezdnych, bo Włodzimierz nigdy ich w mieście nie spotykał.

Jeden z obecnych, w mundurze studenckim, opowiadał o życiu w stolicach.

Obraz, kreślony ze swadą, z talentem naracyjnym i ironją, jeszcze bardziej upewnił Ulja-nowa o celowości istnienia chociażby marzycielskiej partji „Woli Ludu".

– Moi panowie! – zakończył student swoje opowiadanie. – Byłem, jak wiecie, zesłany na Syberję i powiem wam, że tam jest stokroć lepiej niż w Petersburgu, pod opiekuńczym skrzydłem jego cesarskiej mości, najjaśniejszego pana, Aleksandra Aleksandrowicza Wszechrosji! Tam jest nienawiść i oczekiwanie czegoś nowego, nieuniknionego. W stolicy – mrok egipski i klajster; w mózgach – siedem chudych krów faraonowych!

– Beznadziejna sytuacja! – mruknął jeden z gości.

– I tak, i nie! – zawołał student. – Wszyscy usiłują o niczem nie myśleć, a jednak wyczuwają, że tak długo nie potrwa. Coś się musi stać!

– Ale co? – zapytał Ostapow.

– Nie wiem! Jedno tylko niezawodne, że coraz więcej ludzi przechodzi dobrze postawiony uniwersytet – więzienie! Stamtąd wychodzą ludziska zdecydowani na wszystko! – rzekł ze śmiechem. – Nie będą to nasi domorośli jakobini z duszyczkami lojalnemi, mimo teatralnych bomb, schowanych w zanadrzu!

– Acha! – pomyślał Włodzimierz i poruszył się żywiej na krześle. Student spojrzał na niego podejrzliwie.

– Hm… – mruknął. – Młodych gości zaprasza pan profesor… Ostapow uśmiechnął się.

– To brat Aleksandra Uljanowa – szepnął i dodał głośno: – Włodzimierz Iljicz, mimo swego młodocianego wieku, jest bardzo rozsądnym człowiekiem.

– Kiedy tak, to już dobrze! – rzekł student. – Więc płynę dalej! Powiadam wam, panowie, że widziałem się z Michajłowskim, Lepeszyńskim i innymi, którzy spróbowali i żelaznych krat i czystego powietrza syberyjskiego. Już inaczej gadają, chociaż nie tak, jak ci, co powąchali Marksa.

– Jakież są prądy? – pytano.

– Prąd jasny – żadnych rozmów, tylko rewolucja, ogólna, wszechrosyjska przeciwko carowi wszechrosyjskiemu, ot co! – zawołał student, śmiałemi oczami patrząc na słuchaczy. -Wszech-ro-syj-ska re-wo-lu-cja!

Zapanowało długie milczenie. Nikt nie wiedział, co ma powiedzieć wobec tak poważnej nowiny.

I nagle odezwał się uczeń gimnazjalny.

Twarz miał bladą, lecz ponure oczy patrzyły twardo, głos nie zdradzał żadnego wzruszenia. Wyczuwało się w nim nawet zimne szyderstwo:

– Ci panowie ze świeżego powietrza syberyjskiego – niczego się nie nauczyli, lub nie zrozumieli Marksa. Na dnie ich duszy drży, jak owczy ogon, ta sama lojalność, jaką tu zarzucono „Woli Ludu". I to prawda! Partja ta posiada lojalną duszę… Wszechrosyjska rewolucja udać się nie może – to śmieszny plan! Chłopi obecnie przeciwko cerkwi nie podniosą buntu; przeciwko policji i lekarzom – owszem, ale wyrżnąwszy tych wrogich i obcych im ludzi, na kolanach poczołgają się do stopni tronu i łapówkę carowi złożą – głowy policjantów i eskulapów! Rewolucja powinna być skierowana nie przeciwko carowi, lecz przeciwko wszystkiemu, aby kamienia na kamieniu nie pozostało, żeby trawa dziesięć lat nie śmiała rosnąć na pobojowisku! Takiej rewolucji może dokonać nie głupi, ciemny naród, lecz jedna, zorganizowana porwana hasłem partja!

Wszyscy ze zdumieniem słuchali młodzieńca o wystających policzkach mongolskich i oczach skośnych.

Po długiem milczeniu student klasnął w dłonie i zawołał:

– Ja wam powiem, że o tym malcu posłyszy cały świat! Zapiszcie, com powiedział w tej chwili. To łebski chłopak jak Boga kocham!

Od tego czasu pomiędzy Ostapowem i jego uczniem stanęła niema umowa.

Profesor wykładał historję dla niego tylko. Mówił śmiele i otwarcie. Szczególnie się zapalił, opowiadając o dekabrystach, których uwielbiał. Rylejew, Pestel, Wołkonskij wzbudzali w nim zachwyt prawdziwy. Spostrzegł jednak, że Uljanow słucha go z zimną obojętnością. Zakończył wykład już z mniejszym patosem i szukał później Włodzimierza na korytarzu gimnazjalnym.

– Co pan myślał o dekabrystach? – spytał, dotykając jego ramienia.

– Myślałem, że byli romantykami – odparł. – Rewolucja, wszczęta przez najsłabszą, znienawidzoną klasę, – to awantura, drobny, nic nie znaczący epizod!

Ostapow wkrótce był zmuszony zmienić ton swoich wykładów.

Syn radcy gubernjalnego opowiedział o nich swemu ojcu, który doniósł o nieprawomyśl-nym profesorze kuratorowi. Historyk otrzymał pierwsze ostrzeżenie i surowe upomnienie od dyrektora gimnazjum, rzeczywistego radcy stanu i kawalera kilku orderów.

Zaczęły się urzędowe lekcje, jednostajne, podług bezczelnie fałszywej i arogancko głupiej książki sławnego w dziejach szkolnictwa Iłowajskiego.

Ostapow wykładał monotonnym głosem, wparłszy wzrok w czarny blat stołu i nie podnosząc oczu na klasę. Czuł się małym, nikczemnym, niemal podłym. Wstyd i wyrzuty sumienia paliły go i żarły.

Ponuro i pogardliwie słuchał go Włodzimierz.

Pewnego wieczora przybiegła po niego służąca od Ostapowa, prosząc, aby natychmiast odwiedził go w ważnej sprawie. Niechętnie ubrał się i poszedł.

Ostapow siedział w rozpiętym szlafroku, nieogolony, w rozchełstanej na piersi koszuli. Włosy w nieładzie spadały na spocone czoło.

Oczy nieruchome i jarzące się patrzyły wprost przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. Profesor nawet nie słyszał wejścia Włodzimierza.

Siedział przy stole. Przed nim stała duża karafka z wódką i napełniony do połowy kieliszek, a obok – lustro, w którem uporczywie przeglądał się pijany już Ostapow. Mruczał cicho, tajemniczo:

– Ha! Znowu przyleciałeś? No cóż? Nic nowego i straszniejszego nie powiesz! Wszystko słyszałem… Dałeś mi cyrograf, podpisałem go. Słyszysz? Podpisałem, wisielcze!

Wyszczerzył zęby i z całej siły uderzył pięścią w lustro. Z brzękiem i łoskotem upadło na podłogę, a za nim potoczyły się karafka, kieliszek i podręcznik Iłowajskiego. Otrzeźwiony gwałtownym ruchem, podniósł oczy i spostrzegł Uljanowa.

– A-a! – przeciągnął. – Przyszedł pan, mimo że… O tem na później! Siadaj, pan! Może wódeczki?… Takiej dobrej, mocnej z anyżem… Piotr Wielki lubił taką… Nasz rosyjski Antychryst!… Piotr Wielki, cieśla Saardamski, nowator, pogromca zgniłego zachodu… Najpierw okradł go, a później pobił… Chytra to była bestja – Piotr Wielki, car z kijem grubym!… Wyrąbał w kurnej chacie okno na Europę… poobcinał kudłatym bojarom brody i zażądał, aby ich za dandysów uważano… Wesołek! Synka swego, za miłość do patrjarchalności święto-rosyj-skiej, za przywiązanie do kurnych chat, zabobonów, kołtuniastych, zawszawionych bród więzieniem dręczył i kijem zatłukł…

Włodzimierz siedział nieruchomy, nie rozumiejąc, co się stało z Ostapowym.

– Pijany jestem! – zaśmiał się na cały głos profesor. – Pijany! Rosyjski człowiek szczęśliwszy jest od innych. Ma ucieczkę od bólu, rozpaczy, wyrzutów sumienia… Zachodni człowiek w takich wypadkach strzela sobie w łeb, rzuca się do rzeki lub stryczek sobie z szelek zakłada i – kaput! A my – dajemy nura do Nirwany – wódki – matki! Ha – ha – ha! Tak, mój młodzieńcze, i pana to nie minie, bo masz za dużo w głowie i w sercu… Awdotja, dawaj wódki i dwa kieliszki! A ruszaj się, jak najzwinniejsza gracja, na Bachusa!