Изменить стиль страницы

Kiedy Tomek opowiedział wydarzenie z krokodylem, przerażony Hunter zawołał:

– Nie ważcie się szukać ochłody w afrykańskich rzekach i jeziorach, jeżeli nie chcecie postradać życia! Nie dajcie się zwieść ich pozornie spokojnie wyglądającej toni. Tutaj wszędzie pełno krokodyli.

– Dingo ostrzegł nas w porę o niebezpieczeństwie – uspokoił go Tomek.

– Masajowie nanosili wody z rzeki. Możecie umyć się w obozie – wtrącił Smuga.

Dopiero po kolacji Wilmowski rozpoczął rozmowę na temat wynajęcia tragarzy. Rankiem Indusi mieli wyruszyć wozami w drogę powrotną do Kisumu, należało więc teraz wystarać się o ludzi do niesienia bagaży. Woźnice radzili podróżnikom zwrócić się o pomoc do kupca Castanedo, mieszańca portugalsko-murzyńskiego, który w odległości około pół kilometra od obozu posiadał małą faktorię.

– Castanedo żyje w dobrych stosunkach z krajowcami Kawirondo, zamieszkującymi północno-wschodnie brzegi Jeziora Wiktorii – wyjaśniali Indusi. – On na pewno ułatwi pertraktacje.

– Jutro rano odszukamy pana Castanedo i poprosimy go o pomoc – postanowił Wilmowski. – A teraz kładźmy się spać i wypocznijmy!

Tomek spał smacznie całą noc. Po zwiększeniu się liczby uczestników wyprawy o pięciu Masajów czuwać mieli już tylko dorośli mężczyźni. Rano zbudził go skrzyp furgonów i nawoływania woźniców odjeżdżających do Kisumu. Tomek szybko narzucił ubranie i wybiegł pożegnać się z Indusami. Niebawem wozy zniknęły za zakrętem drogi.

– Którzy z panów pójdą ze mną porozmawiać z Castanedem? – zapytał Hunter zaraz po śniadaniu.

– Najlepiej będzie, jeżeli pan Smuga załatwi to z panem – zaproponował Wilmowski. – Zna on narzecze krajowców, więc najwięcej panu pomoże. Czy masz coś przeciwko temu, Janie?

– Możemy iść zaraz – zgodził się Smuga. – Trzeba wziąć trochę podarków dla Murzynów.

– Jeżeli chcecie, szanowni panowie, to i ja pójdę z wami. Pomożemy z Tomkiem nieść podarunki – wtrącił bosman Nowicki, który chociaż zżymał się stale na niegościnność obcych krajów, zawsze ciekaw był pierwszy wszystko zobaczyć.

– Idźcie, idźcie, będzie trochę spokoju w obozie, tylko nie próbujcie znów kąpieli w jeziorze – rzekł Wilmowski, gdyż dobrze znał wścibstwo bosmana i syna.

Tomek gwizdnął na Dinga. Umocował na jego grzbiecie uprząż z futerkami, a sam założył swój oryginalnie ozdobiony korkowy hełm. Łowcy uśmiechali się dyskretnie, lecz nie przeszkadzali chłopcu w postępowaniu według własnego widzimisię, nie chcąc mu psuć dobrego nastroju. Gdy byli już przygotowani do drogi, Smuga zaproponował, aby przyłączył się do nich Mescherje.

– Weźcie i Mescherje – poparł go Wilmowski. – Pomoże wam nieść podarunki.

Hunter poprowadził całą grupę w kierunku jeziora, po czym udali się na wschód wzdłuż wybrzeża.

– Patrzcie na to dziwne drzewo, wygląda, jakby pozawieszano na nim parówki! – zawołał Tomek wskazując wysokie drzewo o szerokiej koronie, z którego górnych gałęzi zwisały na długich łodygach owoce przypominające kształtem kiełbaski.

– Zakąska wisi nad nami, panowie! – zawtórował bosman.

– Jest to tak zwane przez Anglików drzewo kiełbasiane34[34Kigelia africana.] – wyjaśnił Hunter. – Jego owoce kształtem i kolorem przypominają kiełbaski, wystarczy jednak zerwać owoc i przekroić grubą skórę, aby stracić ochotę na podobną zakąskę.

– Co jest wewnątrz owocu? – zaciekawił się Tomek.

– Nieapetycznie wyglądająca miękka papka – roześmiał się Hunter.

– Pan Bóg wie, co robi! Gdyby w Afryce kiełbasy dyndały w powietrzu, to byłby tu taki tłok, że przyzwoity człowiek nie mógłby się nawet docisnąć do tej darmowej choinki – westchnął bosman, budząc powszechną wesołość.

Podróżnicy ruszyli dalej. Uszedłszy około pół kilometra, ujrzeli nie opodal wybrzeża drewnianą chatę z werandą. Nad wykonanymi z drucianej siatki drzwiami wisiał szyld z angielskim napisem:

FAKTORIA PANA CASTANEDO

Łowcy weszli na brudną werandę. Hunter klasnął głośno w dłonie. Zza przewiewnych drzwi wysunęła się Murzynka. Wokół jej bioder zwisały, przypasane na sznurku, perkalowe fartuszki. Pobrzękując metalowymi bransoletami nałożonymi na nogi i ręce zbliżyła się do podróżników.

– Czego chcą buana35[35Buana (w narzeczu suahili) – pan.]? – zapytała.

– Gdzie jest pan Castanedo? – zagadnął Hunter.

– Jest za wcześnie. Buana Castanedo śpi jeszcze – padła odpowiedź.

– To zbudź go i powiedz, że chcemy z nim rozmawiać – rozkazał Hunter.

– Ja zbudzę, ale będzie wtedy bardzo zły – oznajmiła Murzynka, ciekawie przyglądając się przybyszom.

– Z kim tam gadasz, do diabła? – rozległ się w izbie głos.

– Biali ludzie przyszli tutaj – wyjaśniła Murzynka, trwożliwie spoglądając za siebie.

– To wpuść ich do mnie i przynieś mi coś do picia – po raz drugi odezwał się nieprzyjemny głos.

Smuga spojrzał przeciągle na Huntera. Energicznie pchnął drzwi i wszedł do izby. Reszta towarzystwa udała się za nim. Na posłaniu, bardziej podobnym do barłogu niż łóżka, leżał wysoki mężczyzna o szerokich barach, z jednym okiem zakrytym czarną przepaską. Ciemne, skręcone w małe pierścienie włosy i cera koloru mętnej białej kawy od razu pozwalały rozpoznać w nim półkrwi Murzyna. Podejrzliwie spojrzał zdrowym okiem na przybyłych i warknął:

– Czego tu szukacie? Nie mam żadnego towaru do sprzedania!

– Chcemy rozmawiać z panem Castanedo – spokojnie powiedział Hunter.

– To mówcie, ja jestem pan Castanedo – butnie odparł mężczyzna.

– Potrzebujemy trzydziestu tragarzy i, jeżeli to możliwe, chcieliśmy nabyć pięć osłów. Woźnice powiedzieli nam, że za pana pośrednictwem będziemy mogli wynająć Murzynów.

– Rano nie załatwiam interesów. Przyjdźcie po południu – burknął Castanedo układając się do snu.

Smuga zmarszczył brwi, lecz zupełnie obojętnym tonem powiedział:

– Jeżeli pan jest tak pijany, że nie potrafi przyzwoicie rozmawiać, sami poszukamy krajowców.

Odwrócił się i ruszył ku wyjściu, lecz Castanedo rozgniewany jego słowami krzyknął:

– Nikt z okolicznych Kawirondo nie pójdzie z wami bez mego zezwolenia.

Smuga zbliżył się do posłania, oparł prawą dłoń na rękojeści rewolweru i rozkazał stanowczo:

– To wstawaj natychmiast i chodź z nami!

Olbrzymi bosman Nowicki przysunął się kocim ruchem do Smugi, lecz było to już niepotrzebne. Castanedo usiadł na barłogu odzywając się zupełnie innym tonem:

– Jeżeli panom tak się spieszy, możemy iść zaraz do czarnych małp.

W tej chwili poza domem rozległ się rozpaczliwy krzyk. Castanedo gniewnie zmarszczył brwi i rzekł:

– Poczekajcie, panowie, chwilę. Zaraz wrócę!

Podniósł się i chwiejnym krokiem wyszedł na werandę. Łowcy usłyszeli, jak chrapliwym głosem wołał na Murzynkę.

– A to ci ananas! – odezwał się bosman, gdy Castanedo wyszedł z chaty. – Po jakie licho gadamy z takim pijanym drabem?

– Dziwi mnie jego zachowanie, gdyż na ogół mieszańcy odnoszą się pogardliwie jedynie do Murzynów – odparł Hunter. – Nie podoba mi się ten jegomość.

– Prawdopodobnie pod wpływem alkoholu nie wie, co mówi – dodał Smuga. – Po wytrzeźwieniu będzie się giął w ukłonach.

– Z mieszańcami zawsze trzeba ostro, inaczej zaraz im się wydaje, że są nie wiadomo kim – zakończył bosman.

Nieobecność Castaneda trwała dość długo. Podróżnicy już się niecierpliwili, gdy nagle w podwórzu po raz drugi rozbrzmiał przeraźliwy ludzki krzyk i suche trzaski bata.

– Co się tam dzieje, u licha? – zdziwił się Smuga.

Zaintrygowani wyszli z chaty, a kiedy znaleźli się na podwórzu, ujrzeli przerażający widok. Przykuty za nogę łańcuchem do grubego słupa siedział na ziemi skulony młody Murzyn. Castanedo, stojąc obok, okładał go długim, ciężkim pejczem. Gdy spostrzegł podróżników, kopnął Murzyna i pogroziwszy mu batem, zbliżył się do nieproszonych gości.

– To Murzyn z plemienia Niam-Niam, mój służący. Trzy dni temu porwał z wioski Kawirondo małą dziewczynkę i pożarł ją – wyjaśnił. – Oddam go patrolowi angielskiemu, gdy tu wkrótce przyjdzie.