Изменить стиль страницы

– Czy to możliwe, aby był ludożercą?! – z niedowierzaniem zawołał Tomek.

Castanedo niedbale spojrzał na chłopca i dodał:

– Ta dziewczynka była tylko, trochę starsza od ciebie. Niam-Niam zjadają niewolników, wrogów, sieroty i każdego, kto im się da zjeść.

– Jeżeli istotnie jest przestępcą, to niech go pan przekaże Anglikom. Po co się znęcać nad człowiekiem? – surowo odezwał się Smuga.

Tomek ze zgrozą spoglądał na poranione biczem plecy Murzyna, którego oczy wyrażały błagalną prośbę.

– Proszę panów do mieszkania. Możemy teraz omówić sprawę tragarzy – zaproponował Castanedo ruszając w kierunku domu.

Smuga, Hunter i Mescherje poszli za nim. Bosman Nowicki spojrzał wymownie na Tomka, jednocześnie wskazał głową na skutego łańcuchem Niam-Niam. Tomek mrugnął porozumiewawczo i został na werandzie, gdy inni udali się do izby.

Minęło dobre pół godziny, zanim łowcy w towarzystwie już całkowicie ubranego Castaneda ukazali się przed domem. Tutaj czekał na nich Tomek siedząc na stopniu werandy. Bosman zerknął na młodego przyjaciela. Od razu poznał, że dzieje się z nim coś niezwykłego. Smuga, Hunter i Castanedo ruszyli przodem, a Mescherje niósł za nimi skrzynię z podarunkami. Bosman przyłączył się do Tomka – obydwaj znaleźli się kilkanaście kroków za wszystkimi.

– Wywąchałeś coś, brachu? – cicho zapytał bosman, widząc, że inni nie zwracają na nich uwagi.

– Straszne rzeczy, aż mi trudno w nie uwierzyć – odszepnął Tomek wzburzonym głosem. – Ten Murzyn umie trochę mówić po angielsku. Nie jest Niam-Niam, pochodzi z plemienia Galia. Nie zabił też ani nie zjadł dziewczynki. Żeby pan mógł słyszeć, jak mnie prosił: “Kup mnie, biały buana, od handlarza niewolników! On mnie zabije!” Castanedo bił go po to, żeby się nie odważył więcej wzywać pomocy.

– A kto ma być tym handlarzem niewolników? – zdziwił się bosman.

– Czarne Oko – odparł Tomek pospiesznie, gdyż chciał się jak najprędzej pozbyć ciężaru tajemnicy.

– Jakie znów Czarne Oko? Co ty wygadujesz, brachu!?

– Och, prawda! Zapomniałem, że pan jeszcze tego nie wie. Murzyni tak nazywają Castaneda. To pewno z powodu noszonej przez niego opaski. Podobno znany jest w całym okręgu jako handlarz ludźmi.

– Fiu, fiu! – gwizdnął bosman. – Więc to tak sprawy wyglądają? Gdzież on łapie tych niewolników?

– Sambo, to jest ten biedak przywiązany na łańcuchu, został wzięty razem z rodzeństwem do niewoli przez Murzynów Luo zamieszkujących dalej na zachodzie. Castanedo kupił go od nich, a następnie sprzedał razem z kilkunastoma niewolnikami Arabom. Odpłynęli stąd na długich łodziach w kierunku południowym. Sambo wyskoczył z łodzi i skrył się w krzewach rosnących na brzegu. Murzyni Kawirondo znaleźli go wczoraj i oddali Castanedowi, który zbił nieszczęśliwca. Obiecał obedrzeć go ze skóry, gdyby jeszcze raz próbował ucieczki.

– No, no, ten drab gotów to naprawdę zrobić – zafrasował się bosman. – Nie chciałbym być w skórze Samba.

– Musimy mu pomóc, panie bosmanie – stanowczo oświadczył Tomek.

BOSMAN POKAZUJE PAZURY

Bosman i Tomek musieli przerwać rozmowę, gdyż z przybrzeżnych zarośli wyłoniła się wioska murzyńska. Stożkowate, słomą kryte chatki tworzyły dość szeroki łuk, którego cięciwę stanowił brzeg jeziora. Nad wodą, wyciągnięte na piaszczyste wybrzeże, leżały długie łodzie sporządzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyły się rozpięte na drągach sieci.

Rój zupełnie nagich mężczyzn, kobiet i dzieci wyległ na powitanie przybyszów. Ich czekoladowe ciała błyszczały tłuszczem. Mężczyźni na powitanie potrząsali przyjaźnie dzidami. Kobiety natomiast podnosiły ramiona do góry, potem robiły skłon w przód dotykając palcami ziemi, a następnie prostowały się i z wyciągniętymi w górę rękami klaskały w dłonie.

– No, no, nawet niczego nas witają – pochwalił bosman. Tomek uśmiechnął się dyskretnie. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:

– Jambo masungu!36[36Witaj, biały człowieku!]

Castanedo poprowadził podróżników do chaty naczelnika plemienia. Bosman, Tomek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekać na placu na wynik pertraktacji. Murzyni z podziwem przyglądali się Tomkowi i jego psu; półgłosem dyskutowali gestykulując rękoma. Rozmowy w chacie trwały już około dwóch godzin, gdy Hunter wyszedł przed dom.

– Dobiliśmy targu – powiadomił towarzyszy. – Pomóżcie mi wnieść skrzynię do chaty naczelnika.

– A cóż tam mówi ten pan Castanedo? – zagadnął bosman.

– Dla nas miękki jak wosk. Trzeba przyznać, że ma mir wśród tutejszych Murzynów. Właściwie to on dyktuje im warunki.

– I za to weźmie zapewne część zapłaty – dodał bosman.

– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tak będzie. My również musimy dać mu pewien haracz.

– Po jakie licho cackamy się z tym drabem? – oburzył się marynarz.

– Odniosłem wrażenie, że żaden Kawirondo nie poszedłby z nami bez jego zezwolenia. Naczelnik stale spoglądał na niego i dopiero gdy Castanedo skinął głową, wyrażał swą zgodę.

– Chytra sztuka musi być z tego mieszańca.

Mescherje i bosman ponieśli skrzynię. Tomek razem z nimi wszedł do chaty naczelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzał podarunki, potem przeliczył przedmioty i materiały otrzymane jako należność za pięć osłów. Z kolei Smuga wypłacił sporą zaliczkę tragarzom. Zgodnie z umową mieli się stawić w obozie podróżników nad rzeką następnego dnia o świcie. Po zakończeniu długich targów łowcy wyszli przed chatę, aby obejrzeć osły kupione od murzyńskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzał na silne, roślejsze od europejskich kłapouchy. Zamyślony stanął pod drzewem. Nie spuszczał wzroku z Castaneda. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc biednemu Sambowi.

Tymczasem bosman, jakby całkowicie zapomniał o nieszczęsnym niewolniku, najspokojniej w świecie z zainteresowaniem oglądał osły. Uprzejmie też wymieniał różne spostrzeżenia z Castanedem, który, o ile z początku zachował się gburowato, o tyle teraz stał się przyjacielski i wylewny.

“Nie wiedziałem, że bosman jest taki zmienny – rozmyślał Tomek z goryczą. – Najpierw nazywa Castaneda drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego człowieka.”

Wątpliwości chłopca rozwiały się wtedy dopiero, gdy pożegnali mieszańca przed faktorią. Zaledwie dom zniknął z pola widzenia, bosman zbliżył się do Tomka i szepnął:

– Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszance, jeżeli nie uśpiłem czujności tego handlarza żywym towarem.

– Nie rozumiem pana, przed chwilą rozmawiał pan z nim przyjacielsko, a teraz znów mówi pan zupełnie co innego – oburzył się Tomek.

– Potrząśnij tylko olejem w łepetynie, a wszystko ci się zaraz wyjaśni – odpowiedział bosman z chytrym uśmiechem. – Gdybym opuścił nos na kwintę tak jak ty, to Castanedo raz dwa by wyniuchał, że wiemy już o nim całą prawdę. Wtedy by na pewno pchnął Murzyna nożem pod siódme żebro, żeby się nie narażać na kłopoty z Anglikami. Tymczasem teraz bez cykorii pociągnie z butelki i położy się spać.

– To prawda, że Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal jest w jego rękach i chyba jeden Bóg wie, co go czeka – westchnął ciężko Tomek.

– Ha, więc przypuszczałeś, że chcę zostawić tego biedaka jego losowi? O, brachu, brachu! Mam już gotowy plan działania.

– Naprawdę? Co ma pan zamiar zrobić?!

– Dowiesz się wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.

– Dlaczego dopiero wtedy?

– Bo wtenczas Castanedo już nie będzie mógł nam popsuć szyków. Słyszałeś, co mówił pan Hunter? Murzyni słuchają go jak rodzonego ojca, a obawiam się, że ten drab nie będzie miał zachwyconej miny, gdy usłyszy naszą propozycję. Pamiętaj, trzymaj buzię zamkniętą na kłódkę!

– To nawet ojcu nic nie powiemy? – zdziwił się Tomek.

– Właśnie jemu przede wszystkim nic nie trzeba mówić. Twój szanowny ojciec to chodząca dobroć. Nie potrafi nikomu zrobić krzywdy, a z Castanedem trzeba gadać po marynarsku.