Owóż, gdyby nie rybki stare, co Ciumkale wtenczas z kieszeni wypadły, gdyby nie Rejestr i Nogi drapanie, ja bym pewnie przez nich na urzędnika zgodzony nie został. Ale podobnież z przyczyny flaszeczki małej, czy też skrzynki, zamiast 1000 lub 1500 Pezów, które przez Barona przyrzeczone były, tylko 85 Pezów pensji mnie przyznano. A tyż najstarsi 30 Urzędnicy, gdy do Pryncypałów z aktami, sprawami szli, nigdy nie wiedzieli co tam, panie, się wysmaży, jakie postanowienie Pyckal Baronowi, Baron Ciumkale, Ciumkała Baronowi Pyckalowi wyda. Owóż dużo zarządzeń, rozkazów, spraw dużo, a to Konie z cesji, a to hipoteczne przepisanie, dalej poręka, rozdział dywidendy, Psy pod zastaw, same Buldogi, propinacja, egzekucja; wiec akta piszą, smarują, Rachunki, pozwy wydają, egzekwują, licytują, dalej Hipotekują, albo Subhastują; ale cóż, panie, kiedy za tym, pod tym, śledzik bardzo dawny, albo bułka co ją siedemnaście lat temu Baron Pyckalowi wygryzł. Gdym następnego ranka do pracy się zgłosił i pośród Urzędników, teraz Kolegów, zasiadłem, trudność nowego obowiązku mego wyraźnie mi się objawiła. Urzędniki w swoich zagłębione szpargałach, swoim oddane rachunkom, w swoich czynnościach, działaniach zapamiętałe na mnie, obcego, ani patrzeć chciały; mnie zaś ich szczypki, ich dawne słoiki, niezrozumiałemi i niepojętemi były.

Popacki, Rachmistrz stary, mnie Akta dał do wciągania, ale diabli tam wiedzą czy jaka potrzeba tego wciągania zachodziła, bo człowiek ten wzrostu niewielkiego, bardzo chudy, w okularach ciemnych, rogowych, a jak mumia wysuszony, włosy miał rzadkie, które jemu wiankiem dokoła czaszki dużej łysej się obwijały; do tego zaś palce długie, chude. Przyglądając się robocie mojej, coraz mnie jakąś literkę poprawi, a za uchem się drapie, albo nos uciera, pyłek sobie jaki z ubrania strzepuje; a już najchętniej wróbelkom kruszynki za okno wyrzuca. Oj, widać że Rachmistrz poczciwota, poczciwota z kościami, a choć guzdralstwo jego i nadzwyczajna we wszystkiem drobnostkowość nieraz do śmiechu mnie pobudzały, wystrzegałem się wszystkiego co by staruszka miłego urazić mogło; a nawet tabakę jego zażywałem, która, myszka przed laty wylęgnięta, a nie wiadomo jakim grzybkiem przyprawiona, kamizelki jego kaszmirowej zapach miała.

Ale, prawdę mówiąc, nie do śmiechu mnie było. Bo choć tam jakie takie zabezpieczenie bytu uzyskałem, zespół wszystkich warunków i okoliczności, jako to; Kraj Nieznany, obcość miasta, brak przyjaciół, lub towarzyszów zaufanych, dziwaczność pracy mojej… jakimś lękiem mnie wypełniały; do tego zaś Bój silny za wodą i z krwi rozlewem, a wiele osób, przyjaciół moich lub krewnych już tam nie wiadomo gdzie były, co robiły, może i Bogu duszę oddawały. Choć tedy i daleko, za wodą to było, przecież człowiek jakby ostrożniejszy, ciszej mówi, spokojniej się rusza, żeby to jeszcze czego złego nie wywołać i jak zając pod miedza by przycupnął. Dlatego to, kruszynkę małą z chleba na kałamarzu zauważywszy, częstokroć na tę kruszynkę spoglądałem, a nawet jej końcem pióra dotykałem.

Najbardziej jednak mnie moja z Poselstwem sprawa doskwierała. Nie po toż chyba JW. Poseł Celebracją ze mną odprawował,; żeby to tak po kościach rozejść się miało; i gdy ja tu za biurkiem| siedzę, Akta wciągam, to oni tam pewnie swoje i kto wie, czyi dalej czego tam ze mną, choć bez wiedzy mojej, nie wyrabiają. Siedzę tedy, piszę, a myślę co tyż tam oni ze mną, jak tyż to tam mnie zażywają i do czego używają. Jakoż nie omyliły mnie przeczucia moje, bo gdym na wieczór do pensjonatu; powrócił, duży bukiet fluksji biało-czerwonych od Ministra mi wręczono, a z nim list od Pana Radcy. Powiadamiał więc Radca w najuprzejmiejszych słowach, że jutro po mnie zajedzie, aby do malarza Ficinati mnie zabrać na wieczór, który przez Pisarzów i Artystów tutejszych będzie zaszczycony. Prócz tego listu i kwiatów, jeszcze dwa bukiety mnie wręczono, które od tutejszych swojskich Prezesów pochodziły, oba zaś ze wstęgami i stosownymi napisami. Prócz tego małe dzieci podobnież przybyły i przed mojem oknem kantyczkę śpiewały,, A niech cię diabli! To gdy ja przycupnąć chcę, oni mniej na świecznik! Hołdów obfitością zadziwiona właścicielka Pensjonatu mego słyszeć nawet nie chciała, abym dalej w małej mojej ciupce mieszkał i do najlepszego pokoju mnie przeniosła; a tak w tym czasie trudnym, niebezpiecznym moim ja, zamiast w małym pokoiku być, w dużym salonie z dwoma oknami się znalazłem. Już też wiadomość o nadzwyczajnej, żal się Boże, wybitności, wielkości mojej, lotem strzały po wszystkich Rodakach się rozeszła; nazajutrz w biurze niskimi bardzo pokłonami mnie przyjęto i nawet wszelkich rozmów, żartów; 32 w przytomności mojej zaniechano.

A niech to Diabli, Diabli! Coraz tedy silniejsza powstawała Celebracja, a widać JW. Poseł wbrew woli mojej i nie bacząc na gwałtowną niechęć moją, swoje robił i Celebracją na wszystkie rozprzestrzeniał strony. A niechże go, a po cóż ja jemu na oczy się pokazywałem! A do tego niebezpieczna rzecz! Możnaż w zwykłym czasie takie szprynce urządzać, ale gdy tam Mordowanie, Zarzynanie, to już lepiej cicho siedzieć i przeczekać, a o to dbać, żeby czego złego na siebie nie ściągnąć.

Przysięgałem wiec i postanawiałem, że ja na to przyjęcie wcale nie pójdę, ani na żadną dalszą Celebrację św. ach Głupią chyba, Marną, osoby mojej nie pozwolę. Wszelako w tem sęk; bo, jakbym teraz wyraźnemu życzeniu JW. Posła się oparł, to już chyba przez wszystkich za zdrajcę byłbym poczytany, co w obecnym stosunków układzie nadzwyczaj niebezpiecznem było. A przecież i słodki hołd współziomków człowiekowi, który od najwcześniejszych dni dzieciństwa swego tylko wzgardy doznał… tu zaś, jakby za sprawą dobrej wróżki jakiej, głowy przed nim chylić zaczynają i jemu czapkują. Przeklętyż tedy, kłamliwy hołd i marny jak diabli! Ale święty, błogosławiony, prawdziwy hołd bo Czoło moje, Oko moje, Myśl moja i prawda moja i szczerość serca mojego i śpiew mój i dostojność Moja! To więc prawo moje, to płaszcz mój, to korona moja! A co ja darowanemu koniowi w zęby patrzał będę! Oj, więc chyba pójdę na zebranie owe i pozwolę aby to ze mną na niem uczyniono, bo przysięgam na Boga i na Matkę moją przed Bogiem, Ołtarzem, że ten kto przede mną czapkuje wcale źle nie czyni, owszem, najlepiej on, najsłuszniej postępuje!

Owóż wy tam g…rze Chytrkujcie, Mędrkujcie a za swoją korzyścią jak kury dziubajcie. Ja, co z waszej Natury tępej a chytrej poczęte, wedle Natury mojej przyjmę i gdy mnie g… karmicie ja to jak Chleb i Wino jadł będę i się najem. Gdy zaś mistrzem prawdziwym na owem przyjęciu zabłysnę, gdy jako Mistrz przez cudzoziemców uznany obwołany będę, już mnie niestraszne JW. Posła głupstwo a on mnie także uszanować musi… Siadajże tedy, siadaj, na tego konia, co ci dają, a na nim daleko zajedziesz! Pójdę, pójdę tedy! Jakoż, powróciwszy do pensjonatu mego, zaraz kufer otworzyłem. O, czemuż siebie samych nie szanujemy i nie zaszczycamy! O, dlaczego tak płasko, tak płasko?! Więc do siebie wzaja przyskakują, jeden drugiemu Honor świadczy, jeden do drugiego „Maestro, maestro" a „Gran Escritor" a „Que Obri” a „Que Gloria", cóż kiedy zaraz im się rozlazło i w roztargnieni znów Skarpetki oglądają.

– Czekajże – rzekł Radca – czekajże… Już my im pokażemy! Ale stojemy. Szepnął do mnie Radca blady i spotniały:

– Pokażże co, g…rzu, tym g…rzom, bo wstyd będzie Mówię jemu:

– G…rzu, co ja im pokażę? A za mną Mi stoją i widząc, że nikt na mnie uwagi nie zwraca chyba mnie za g…rza mają, źli jak diabli, chybaby mnie w łyżce wód utopili! Diabła tam, diabła tam, diabła tam! Ki diabeł! G chyba Niedobrze! Aż tu widzę, że nowe osoby wchodzą, a n byle jakie, bo zaraz ku nim Ukłony, Honory powiały.

Owoż pierwsza szła dama w gronostajowej pelerynie z piórami strusiemi, pawiemi i z dużą sakiewką, tuż obok kilku Lizusów, a za Lizusami kilku Sekretarzów, dalej kilku Skryba i kilku Błazenków, którzy w bębenki uderzali. Tyż między niemi człek Czarno Ubrany, a widać znaczniejszy, bo gdy wszedł, głosy słyszeć się dały: „Gran escritor, maestro", „Mi estro, maestro"… i z tego podziwu chybaby na kolana padł lecz ciasteczka jedli. Zaraz tyż koło słuchaczów się wytoczył on zaś pośrodku silnie Celebrować zaczął.