Zawoła Ciumkała, płaczem rzewnym, wielkim wybuchając:
– O, Rety, Rety, o, co to wszystko dla siebie sobie chcecie drapać z moją krzywdą, z moją Stratą, Bidą, o, to ja jego wam sobie zgodzę, ja jego zgodzę! Dopiroż ciągną mnie, szarpią, jeden drugiemu wyrywa, ciągną, ciągną, i tak aż do domu jakiegoś zaciągnęli, tam schodki, po tych schodkach ciągną, szarpią, jeden drugiemu wydziera, tam drzwi małe z boku, na których tabliczka „Baron, Ciumkała, Pyckal, Koński Psi Interes", a za drzwiami przedpokój duży, ciemnawy, w nim krzesełka. Na krzesełku Baron Ciumkale, Ciumkała Baronowi, Pyckalowi, Pyckal Ciumkale, Baronowi mnie posadzili, a najuprzejmiej poprosiwszy bym trochę poczekał, do innego pokoju odeszli, na którego drzwiach napis był „Dóbr i Interesów Zarząd, Wstęp wzbroniony".
Sam zostawszy (bo Ciecisz dawno już był zemknął) w cichości, która nastąpiła po rozgłośnem nadejściu naszem, naokoło z ciekawością się rozglądnąłem. Ludzi tych dziwność (a trudno bym dziwniejszych odszukał w całem Życiu mojem) oraz burda, jaką między sobą wiedli, bardzo mnie do wszelkiej z nimi styczności zniechęcały; ale nadzieja stałego, a może większego, zarobku zmuszała mnie do pozostania. Przedpokój, jak powiadam, był ciemnawy, ciemnym papierem wyklejony, ale papir bardzo wystrzępiony… to znów tłusta plama… albo dziura i znów naddarte, ale załatane, muchami popstrzone i lichtarz ze świcą, stearyną wszędzie nakapane. Deski podłogi wystrzępione, od chodzenia wyświchtane, a tam w kącie stara gazeta, tu szpicrózga tajemnie gaworzy, gdy gazeta rusza się z szelestem, bo pewnie myszki pod nią siedzą. Zaraz też but ruszać się zaczął i do tabaki się przybliżał, a robaczek mały, ze szpary w podłodze wylazłszy, do cukru pracowicie zmierzał.
Wśród tych szelestów drzwi uchyliłem, które do następnej sali prowadziły. Sala duża, długa a ciemnawa, i stołów rząd, za którymi urzędnicy siedzą, pilnie nad Skryptami, Rejestrami, Foliałami pochyleni, a już papirów tyle, tak nawalone, zawalone, że prawie ruszać się nie można, bo i na ziemi wszędzie papirów mnóstwo i szpargałów; a Rejestry z szafy wystają i nawet pod sufit wyłażą, na okna zachodzą, całe biuro zawalają. Jeśli więc który z urzędników się ruszy, to szeleści jak mysz w tych papirach. Wszelako wśród papirów wiele innych przedmiotów, jak flaszki, albo blacha zgięta, dalej spodek stłuczony, łyżka, szalika kawałek, szczotka wyłysiała, dalej cegły kawał, obok tyrbuszon, ogryzek chleba, dużo bucików, też syr, pierze, imbryk i parasol. Najbliżej mnie stary, chudy urzędnik siedział i stalówkę pod światło oglądał, palcem jej próbując, a jakby fluksję miał, bo w uchu wata; za nim drugi urzędnik, młodszy i rumiany, na szczotach rachował, a razem kiełbasę gryzie, dalej urzędniczka wyfiokowana, wyczupirowana w lusterku się przegląda i loczków poprawia, a dalej inni urzędnicy, których może ośmiu lub dziesięciu było. Tamten pisze; ten w Rejestrze szuka. Wtem przedwieczorek wniesiono, więc kubki z kawą i bułki na tacy, a wówczas urzędniki wszystkie, przerwawszy czynność swoją, do jedzenia się zabrały, i zaraz też, jak zwyczajnie, rozmowa zabrzmiała. Śmiech mnie zdjął na widok Picia Kawy urzędniczków owych! Bo od pierwszego wejrzenia widać było że, od lat ze sobą razem w tem biurze przesiadując, co dzień tę samą wieczystą kawę pijąc i wieczną bułką swoją zagryzając, temi samemi żarcikami swojemi staremi się racząc, w lot wszystko swoje rozumieli.
Więc urzędniczka loczków odgarnęła i „plum" powiedziała (a pewnie już i z tysiąc razy to mówiła) na co gruby kasjer, który za nią siedział, tak zawoła:
– A to kotka w kotka u Mamy Zawijas! Z czego radość nadzwyczajna, śmieją się wszystkie urzędniki, za brzuchy się łapią! Zaledwie śmiech gdzieś w papiry wsiąkł, Rachmistrz stary palcem pogroził… i już wszyscy za brzuchy się łapią, bo wiedzą co powie… on zaś powiada „Zawijas, podbijas, bum cyk cyk Kopijas!" więc jeszcze bardziej się cieszą urzędniczki, w papirach szeleszczą. Ale urzędniczka małym paluszkiem ręki lewej prawy policzek podparła! Ale urzędniczka małym paluszkiem policzek podparła!… a wtenczas Rachmistrz silnie po plecach młodszego, rumianego urzędnika klepnął i szepcze jemu „Szkoda łez, łez szkoda, Józef, Józef, bo przecie scyzoryk, talerzyk, mucha, mucha była!…"
Zrozumieć nie mogłem, czemu Rachmistrz o łzach jemu mówi, gdy wcale nie płakał… ale właśnie w tejże chwili rumiany Księgowy ten szlochem stłumionym się zaniósł na widok paluszka owego! Znów tedy śmiech mnie złapał; bo widać od lat może całych, a od wieków, paluszek ten, razem z policzkiem, księgowemu rany serca jego stare jątrzące rozdrapywał i od lat pewnie ten towarzysz jego go pocieszał; ale zamiast żeby najprzód Księgowy zapłakał, a potem dopiero Rachmistrz go pocieszył, im się kolejność działań pomyliła i co na końcu było, na początek przeszło! Wyrzuciła w górę chusteczkę swoją urzędniczka! Kasjer kichnął! A buchalter stary nosa utarł! Wtem mnie zobaczyli i, najokropniej się zawstydziwszy, w papirach się swoich jak myszy zaszyli.
Ale zaraz do Pryncypałów wezwany zostałem. Ciemnawy pokoik, do którego mnie wprowadzono, również papirami, szpargałami wypełniony, a do tego łóżko stare, żelazne, pod ścianą stało, tyż i wiadro, tyż i miednica, dubeltówka na oknie, buty, lep na muchy. Pyckal Baronowi skrzynkę jakąś trzymał, Ciumkała zaś z Rejestru kwity odczytywał. I wszyscy trzej do mnie:
– Mnie podrap! Mnie podrap! Mnie podrap!
W życiu moim wiele miejsc dziwnych, a dziwniejszych jeszcze osób mnie się nastręczyło, ale pośród miejsc tych i osób żadne tak dziwaczne, jak obecny Życia mojego przypadek. Zadawniona między Baronem, Pyckalem i Ciumkała zwada w Młynie miała początek, który młyn im z eksdywizji przypadł w równym dziale; potem w karczmach trzech dzierżawnych silniej jeszcze się rozżagwiła, a gdy Gorzelnię z propinacji na subhaście wzięto, że to na spłaty, podobnież więcej jeszcze swaru, jadu narobiono. Funduszów rozdział prawie niepodobnym był do przeprowadzenia, bo wyrok sądu dwukrotnie a z trzech stron apelowany, w prawnym rozpatrzeniu sześćkroć odraczany, aż wreszcie z braku pisemnych dowodów do Wizji odesłany, która Wizja sprzeczność oczywistą pomiędzy pierwszym a drugim Subhasty rejestrem wykazała. Do tego zaś pozew wzajemny o Zabór Mienia, pogróżki i chęć morderstwa, Zabójstwa, a dwa pozwy o Najazd i jeden o przywłaszczenie sześciu perłowych spinek i Pierścienia… a tak to pozwy, najazdy, gwałty, swary, jady, chęć Uśmiercenia, z Mienia wyzucia, wyniszczenia, z Torbami puszczenia. Więc gdy z powodu Zabezpieczenia Subhasty interes Handlu końmi, psami, z Rejestru objętym być musiał, wszyscy trzej w równym dziale do interesu tego przystąpili, a psy, konie po ludziach skupując, z dużym zyskiem sprzedawali na Szpront lub na Ganację. Wszelako, pomimo nadzwyczaj poważnych z tego Interesu zysków, spółka bankructwem była zagrożona, gdyż, panie, tyle tyż to Gniewów dawnych, Gwałtów, tyle użerania, żarcia wzajemnego, tyle goryczy, Kwasów, piekłowania się zaciekłego, nieustającego.
Ta zaś swarliwość nie tyle może z finansowych rozrachunków, ile z natur sprzeczności. A bo Baron jak bąk huczy, buczy i tańcuje, jak paw ogon puszy, jak sokół w górę polatuje; a Pyckal, jak byk, wrzaskiem krzykiem swojem chamskiem chamskiem się nawala; a Ciumkała gmyrze; a Baron jakby w karecie jechał, w cztery konie, rozkazy wydaje i na trąbce trąbi; a Pyckal chamstwem nadziany tylko się rozdziawia; a Ciumkała z czapką w garści, bo mu się ślimaczy; więc Baron fumami, humorami, kaprysami, fantazjami, więc Pyckal w mordę chce albo ł portki zdejmuje, więc Ciumkała liże się albo i guzdrze… Owóż jeden drugiego by w łyżce wody utopił, ale w Procesów, pozwów, swarów nieustannym ciągu, w nieprzerwanem wiec owem zażartem obcowaniu, tak jedno z drugiem jak bigos, jak kapusta i z grochem zmieszane, zduszone, że chyba jeden bez drugiego żyć nie może, a w Syrze starym, w Bucie zadawnionym swoim, jak Palce u Nóg krzywe, straszne i ze sobą tylko! Owóż oni! z sobą! Owóż między sobą! I o świecie bożym zapomnieli, ze sobą tylko, między sobą, wsobnie, a tyle im z dawnych czasów się starzyzny nazbierało, tyle to wspominków, uraz, słów rozmaitych, korków, flaszek starych, dubeltówek, puszek, szmat najprzeróżniejszych, kości, sztyftów, garnków, blaszek,' puklów, że już i kto obcy, jeśli do nich przystępował, wcale nie mógł przeczuć co jemu powiedzą lub zrobią; bo korek,] lub flaszka, albo słówko jakie niebacznie rzucone, zaraz im i co Dawniejsze a Zapiekłe przypomina i jak kurkiem na kościele kręci.