Dziwne nauki w szkole wieszczów

Bo pisząc swoją powieść Gombrowicz musiał (i chciał) się zmierzyć z Mickiewiczem. Po pierwsze z Mickiewiczem jako twórcą podstawowych idei i wyobrażeń, które od dziesięcioleci określają odczuwanie Polaków, po drugie z Mickiewiczem jako – tak! – konkurentem… samego Gombrowicza w walce o najwyższe miejsce w polskiej literaturze; chodziło także i o to. Dlatego Trans-Atlantyk został w dużej mierze napisany jako anty-Pan Tadeusz i jako anty-Dziady. Nie tylko miał ujawnić wstydliwie skrywane treści obu romantycznych dzieł, w swobodnej zabawie demaskując polskie stereotypy, które wyrosły z mickiewiczowskiego pnia, ale też miał się stać – równoprawną! – odpowiedzią na mickiewiczowski wzór postawy polskiego pisarza wobec narodowej klęski.

Powieść zaczyna, się w istocie pytaniem o to, jak powinien zachować się polski pisarz, gdy naród w potrzebie. Polska wspólnota w Buenos Aires, do której trafia bohater Trans-Atlantyku, doskonale wie, jakie ma na nim wymusić postawy i zachowania, a wie to – sugerował Gombrowicz – właśnie od Mickiewicza, bo to właśnie Mickiewicz narzucił Polakom kanoniczne wzory zachowań w obliczu klęski, pisząc po upadku powstania listopadowego Dziady drezdeńskie i narodową epopeję, dzieła, które fatalnie zaciążyły na świadomości polskiej, odgrodziły bowiem Polaków na długie lata od rzeczywistości, wpychając ich w świat urojony i w sztywne stereotypy.

W Panu Tadeuszu (i w sarmackich opowieściach Sienkiewicza) ujrzał Gombrowicz oficjalną, optymistyczną odpowiedź polskiego ducha na narodową klęskę, odpowiedź, którą wedle zbiorowych oczekiwań powinni powtarzać w analogicznej sytuacji nie tylko wszyscy polscy pisarze (przede wszystkim pisarze emigracyjni!) – lecz i wszyscy Polacy, szczególnie Polacy ze sfer rządzących. Żebyż to jednak ta mickiewiczowska odpowiedź na klęskę była choćby naprawdę własną odpowiedzią Mickiewicza! Trans-Atlantyk odsłania interakcyjną genezę polskiej kultury XIX i XX wieku. Bo wedle Gombrowicza Mickiewicz, to prawda, napisał po upadku powstania narodową epopeję po to, by pokrzepić zdruzgotane polskie serca (był więc uległy wobec polskich żądań…), czyż jednak nie napisał Pana Tadeusza też i dla… Europy, tworząc „atrakcyjny" obraz polskości po to, by Europa, uwiedziona pięknem świerzopów i dzięcielin, słuckich pasów i ułańskich mundurów, zachwyciła się Polską i nie dała jej zginąć? Nigdy nie przyznać się, że zostaliśmy zgnieceni przez wrogów, i za wszelką cenę podobać się Europie – tak wedle Gombrowicza miał się przedstawiać prawdziwy „interakcyjny" sens Mickiewiczowskiego arcydzieła, arcydzieła w istocie głęboko nieautentycznego, bo zostało ono napisane przez pisarza, który starał się dopasować swoją wizję polskości do przeczuwanych oczekiwań zachodnioeuropejskich, był więc – jak by powiedzieli egzystencjaliści – uwięziony w cudzym spojrzeniu.

W Trans-Atlantyku taki optymistyczny, kompensacyjny, „eksportowy" obraz polskości, którego wzór Polacy od dziesięcioleci odnajdują u Mickiewicza, fabrykuje „dla" świata grupa poselska, żądając, by pisarz „Witold Gombrowicz" robił to samo. Zatem grupa Rachmistrza, skupiona w malowniczym związku Kawalerów Ostrogi, której nastroje są radykalnie odmienne, jest bliższa rzeczywistości i prawdy? W Trans-Atlantyku oglądamy w groteskowych ujęciach dwa skrzydła polskiego ducha i dwie graniczne formy patriotyzmu. Jeśli pierwszą – „idylliczną", opartą na przeświadczeniu, że Natura jest przychylna polskiemu pięknu – Gombrowicz wywodzi z Pana Tadeusza, to źródła drugiej – „makabryzującej", opartej na przeświadczeniu, że Natura nie toleruje narodów słabych – odnajduje w III części Dziadów. Lecz w mrocznych „scenach piwnicznych", które są aluzją i do „celi Konrada", i do ogólniejszej psychologii polskiego „życia podziemnego", nie chodzi tylko o spór z filozofią mesjanizmu. Symboliczna fabuła Trans-Atlantyku socjologizuje zjawisko narodowej martyrologii. Gombrowicz pokazuje, jak (i do czego) polska zbiorowość „używa" martyrologicznego dyskursu – tak wobec samej siebie, jak i wobec Europy.

Martyrologia, której podstawowe struktury wyobrażeniowe zostały ukształtowane w Mickiewiczowskim arcydramacie, odsłania zatem w Trans-Atlantyku swoją dwuznaczną rolę. Z jakąż to ponurą, sadomasochistyczną zaciekłością sportretowani przez Gombrowicza Polacy potęgują w sobie patriotyczną udrękę – czynią to wszakże nie tylko po to, by osiągnąć cele metafizyczne, lecz i po to – jak Gombrowicz przedstawia w Trans-Atlantyku podszewkę romantycznych; wzlotów polskiego ducha – by w ten sposób zaleczyć własny kompleks „drugorzędności"! Brakowi sukcesów militarnych (i gospodarczych!) sportretowani w Trans-Atlantyku wyznawcy patriotyzmu „makabryzującego" pragną przeciwstawić „imponującą" bezbrzeżność polskich cierpień. Cóż za koszmarna licytacja! I trzeba przyznać, że przez Gombrowicza podpatrzona trafnie! Bo zdarzało się przecie Polakom przebywającym za granicą przekonywać cudzoziemców, że Polsce należy się podziw i szacunek świata choćby za to, że… podczas wojny Niemcy wymordowali u nas więcej ludzi niż gdziekolwiek. Ale uwaga Gombrowicza skupiła się przede wszystkim na zjawisku – nazwijmy to tak – martyrologicznego „terroryzmu". Oto Polacy – tak przedstawia się symboliczny sens wątku Kawalerów Ostrogi – w nieustannym poczuciu zagrożenia zewnętrznego wzajemnie przymuszają się do zgłębiania otchłani narodowych klęsk, bacząc, by nikt się nie wychylił z ciemnej, żałobnej atmosfery polskiego życia, wierzą bowiem, że dręcząc się wzajemnie bolesnym rozpamiętywaniem męki powstań, Sybiru, wygnań, deportacji, obozów (to aluzja do Króla-Ducha…} wzniecą w sobie moc „straszności", która pozwoli narodowi przetrwać i zwyciężyć. Malowniczy – i straszliwy – związek Kawalerów Ostrogi w niejednym przypomina samoudręczenia i „dociski", jakie zalecał członkom swojej sekty Andrzej Towiański. A i pamięć o patriotycznych prześladowaniach z roku 1864 pobrzmiewa w tym groteskowo-makabrycznym obrazie wzajemnego patriotycznego przymusu. (Chodzi na przykład o postawy patriotycznej opinii po powstaniu styczniowym, kiedy to gwałtownie, by nie rzec brutalnie, potępiano a i karano Polki, które ośmieliły się ignorować narodową żałobę, nie przywdziewając ciemnych sukni…)

Wszystkie te cechy polskiego ducha Gombrowicz skupił w obrazie argentyńskiej Polonii, opowiadał bowiem po trosze o własnych przygodach, jakie go spotkały w Buenos Aires, ale groteskowa forma powieści pikarejskiej, w niespodziewanych dla czytelnika momentach zbliżająca się do filozoficznej paraboli, pozwoliła mu też postawić w Trans-Atlantyku problem samodzielności i autentyczności istnienia w sposób daleko wykraczający poza horyzont polskiej sprawy. To prawda, że w Trans-Atlantyku mowa o kompleksach polskiego ducha wobec Zachodu, o środkowoeuropejskim syndromie prowincji, ale forma groteskowej paraboli przenosiła zagadnienie napięć między „centrum" a „peryferiami" na płaszczyznę uniwersalną. Gombrowicz rysował groteskowe modele postaw, które mogły się pojawić wszędzie. Z jednej strony zachowania Polaków, uwięzionych w kompleksie wobec wyższej kultury (scena salonowego pojedynku Witolda z argentyńskim pisarzem), z drugiej anarchiczna dezynwoltura wobec kulturowego dziedzictwa ludzkości w pałacu Gonzala…

Ani w Dzienniku, ani w Trans-Atlantyku Gombrowicz nie objawia się jako pisarz polskiej obsesji. Ileż pisze na przykład o kompleksie prowincji, dręczącym Amerykę Południową, kompleks ten nie jest więc w jego pojęciu żadną polską specjalnością! A Europa Zachodnia, której kulturalne przewagi spędzają sen z oczu „prowincji" opisanej w Trans-Atlantyku? Sprawa, o której pisze Gombrowicz, wbrew pozorom dotyczy także Zachodu. We wszystkich cywilizacjach „centrum" nie jest bowiem niezmienne, stolica świata wędruje w czasie i przestrzeni, po micie Aten, Rzymu czy i Paryża przychodzi czas – jak choćby dzisiaj – na mit Nowego Jorku, i oto zdetronizowany Stary Kontynent poznaje nagle gorzki smak egzystencji na obrzeżach, oczywiście – jak wszystkie „peryferie" – długo nie przyjmując do wiadomości, że jego czas minął… W każdym razie zakończony sukcesem podbój Paryża sprawił Gombrowiczowi niemałą satysfakcję, bo wtedy, kiedy Trans-Atlantyk powstawał, była to jeszcze dla Polaków (a i Argentyńczyków) rzeczywiście stolica świata.