Ponadto starsi chłopcy mieli taki zwyczaj, że zagarnąwszy wygraną od młodszych kolegów lubili sobie z nich pokpiwać. Prawdziwi karciarze tak nie postępują. Ale nie należy sądzić, że wszystko przychodziło im łatwo. Sami mieli moc kłopotów. Po pierwsze, trzeba było przekupić żonę rebego, żeby mu nie opowiedziała o grach karcianych. Po drugie, był jeszcze syn rebego Fajwł, zwany Warga. Przezwisko to nadano mu z powodu wydatnej grubej wargi. Temu to Fajwłowi Wardze trzeba było podlizywać się i przekupywać go: to śniadaniami, to znów orzeszkami. Strasznie przepadał za orzeszkami. Rzygać się chciało, gdy zajadle rozłupywał zębami orzechy. W dodatku za cudze pieniądze. Ale co można zrobić? Nie dać mu, to poskarży rebemu. Będzie wtedy lepiej?
Mało miał Nachum Rabinowicz satysfakcji z tych mełamedów i ich nauk. W każdą sobotę egzaminował swoje dzieci i wzdychając kiwał głową. Najbardziej zależało mu na średnim, na mistrzu Tanachu. Spodziewał się po nim znacznie więcej. Co dalej? Jaki będzie końcowy rezultat?
– Nim obejrzysz się stuknie ci bar miewa, a ty dwóch zdań nie będziesz w stanie ułożyć! – Zaczął więc ojciec Szołema gorączkowo poszukiwać nauczyciela od Gemary, takiego z prawdziwego zdarzenia. Znalazł go.
29. NAUCZYCIEL GEMARY
Mojsze Dawid Ruderman – nauczyciel Gemary. Jego syn Szymon ma zamiar wychrzcić się. Miasto wyciąga go z monastyru. Stryj Pinie jest wściekły
Rebe był litwakiem. Nazywał się Mojsze Dawid Ruderman. Był to chuderlawy, przygarbiony Żyd o gęstych, czarnych brwiach. Uczony w Piśmie Świętym.
Doskonały znawca Tanachu. W swoim fachu pedant niesłychany. Słowem, był to człowiek pełen zalet. Do tego wszystkiego arcypobożny, głęboko wierzący. Kto by mógł spodziewać się, że na takim człowieku zaciąży skaza. Syn jego uczęszczał do rosyjskiej ujezdnoj szkoły. W całym mieście tylko dwóch chłopców żydowskich chodziło do tej szkoły. Syn Mojsze Dawida Szymon Ruderman, młodzieniec, któremu bródka dopiero zaczęła się sypać, i Chaim Tamar kin, syn adwokata.
Był to chłopak niskiego wzrostu, tęgi, o małych oczkach i krzywym nosie. Koszulę na modłę szejgeców nosił wypuszczoną na wierzch spodni. Grał z szejgecami w piłkę. Do bóżnicy nigdy nie zaglądał. Chyba że na Jom Kipur. Ukradkiem palił cygara. Ci oto młodzieńcy byli w pewnym sensie pionierami, pierwszymi jaskółkami haskali w Perejasławiu. Na dwunastu szejgeców w szkole byli jedynymi Żydami. Najpierw szejgece patrzyli na te dwa „Żydziątka” jak na dziw natury. Następnie powalili ich na ziemię pośrodku szkolnego podwórka i wieprzowiną wysmarowali im wargi. Po tym akcie zawarli z nimi przyjaźń. Zadzierzgnięte zostały więzy koleżeństwa i braterstwa.
Bóg mi świadkiem, że goje w owych latach byli jeszcze wolni od uczucia nienawiści. Nie mieli jeszcze pojęcia o tym,” czym jest antyżydowska heca. Jeszcze nie byli zarażeni jadem antysemityzmu. Jeśli więc „Żydziątko” zostało powalone na ziemię, policzono mu kości i wysmarowano wargi wieprzowiną, to od razu zaliczano je do swojaków. To, że był to „Herszko”, nie miało już żadnego znaczenia. Miał te same prawa co wszyscy.
Oddanie dzieci na naukę do Mojsze Dawida Rildermana nie obyło się bez trudności. Gładko nie poszło. Stryj Pinie dowiedziawszy się, że brat Nachum powierzył dzieci mełamedowi, który ma syna w ujezdnoj, szybko przystąpił do działania. Oświadczył, że od ujezdnoj do chrztu jest tylko jeden krok. I tak też się stało. Widocznie los chciał, aby stryj Pinie okazał się tym razem prawdziwym prorokiem. Oto jak było:
Pewnego razu, akurat w sobotę, gruchnęła po mieście wieść, że dwóch chłopców żydowskich, uczęszczających do szkoły ujezdnoj, ma zamiar przejść na prawosławie. Z początku oczywiście nikt temu nie dawał wiary. Gdzie tam? Kto tam? Co się dzieje! Czego to ludzie nie wymyślą! Ale skoro dzwonią, to musi być święto. I wyobraźcie sobie, że tego dnia, tej samej soboty, wybuchła w mieście panika. Jakby się paliło. Całe miasto ściągnęło pod monastyr. Co się stało? W czym rzecz? Chcecie zobaczyć coś ciekawego? Ruszajcie więc do monastyru. Tam zobaczycie, jak ci dwaj chłopcy z ujezdnoj wdrapali się na wierzchołek klasztoru i zajadają sobie w najlepsze chleb grubo posmarowany smalcem wieprzowym. Robią to na pokaz. Aby każdy mógł zobaczyć.
Popłoch był tak wielki, że nikomu nie wpadło do głowy zapytać: – Jak to możliwe, aby ktoś z dołu mógł zobaczyć, co się dzieje na samym szczycie? Jak można gołym okiem stwierdzić, że chleb posmarowany jest smalcem wieprzowym? A może to jest masło? A może miód?
W mieście wrzało. Świat zatrząsł się w posadach. Tłum wrzał – synalkowi Tamarkina nie ma się co dziwić. Tatunio sam jest trefny. To przecież „prawnik” od podań i zażaleń. Już w łonie matki był gojem. Ale Mojsze Dawid Ruderman? Z niego przecież Żyd bogobojny. W dodatku mełamed. I to najlepszy w mieście mełamed.
Jak można było do tego dopuścić?
Okazuje się, że byli tacy Żydzi, którzy to przewidzieli. Jak do tego doszli? Po prostu rozumem. Ten im podpowiadał, że w wychowywaniu dzieci nie należy zbyt daleko się posuwać. Co tu gadać? Fakt, dzieci oddaliście do ujezdnoj, więc pogodziliście się z tym, aby stały się one gojami. Nie wymagajcie więc od nich, by nosiły cyces. A jeśli zdarzy się, że przepuszczą jakąś modlitwę, trzeba to po cichu przełknąć. Nie trzeba łamać kijów na ich plecach. Nie należy ich bić jak psa.
Takiego zdania byli wszyscy zacni i ogólnie szanowani obywatele miasta. Zebrali się na naradę, na której postawili takie oto pytanie: Co należy obecnie zrobić? W jaki sposób odwieść od chrztu dwóch młodych żydowskich chłopców? Poruszono niebo i ziemię. Odwoływano się do łask i zasług przodków. Postawiono na nogi całą władzę, całe naczalstwo. Rzecz oczywista, że największą inicjatywę wykazał tutaj stryj Pinie. Zakasał rękawy, rozczesał swoją piękną brodę i biegał po mieście. Oblewały go siódme poty. Nie jadł, nie pił, aż przy bożej pomocy osiągnął sukces. Udało się. Chłopców wyciągnięto z monastyru.
Jednak finał tej całej sprawy był następujący: jeden z chłopców, Chaim Tamar kin, w kilka lat później wychrzcił się. Zaś Szymona Rudermana odprawiono do Żytomierza, do szkoły rabinackiej, na koszt państwa. Przy bożej pomocy nie tylko ukończył szkołę z wynikiem pomyślnym, ale także został nawet rabinem, i to w Lubeniu, niedaleko od Perejasławia.
– A więc? Kto miał rację? Teraz chyba już odbierzesz, mam nadzieję, dzieci od tego mełameda.
W ten sposób przemawiał do swego brata Nachuma stryj Pinie. Był niezmiernie zadowolony. Po pierwsze, udało mu się odwieść od chrztu dwóch chłopców żydowskich. Po drugie, jego bratankowie zapewne nie będą już uczyć się u mełameda, który znał wprawdzie gramatykę hebrajską, ale miał syna w szkole dla gojów. Po trzecie, jego przewidywania sprawdziły się. Każde dziecko żydowskie, które uczęszcza do takich szkół, może się łatwo wychrzcić.
Tym razem jednak stryjek Pinie omylił się. I to na całego. Jego brat Nachum ani myślał odebrać dzieci od tak dobrego mełameda.
– Co ja mam do niego? Nie dość, że miał tyle zmartwień, nie dość, że najadł się tyle wstydu, to jeszcze ma pozostać bez chleba?
Stryj Pinie słuchał słów brata z gorzkim uśmiechem na ustach. Jakby chciał powiedzieć: „Obym był fałszywym prorokiem. Na złą drogę sprowadzisz dzieci”. Po czym wstał z krzesła, ucałował mezuzę i szybko, wielce zdenerwowany, opuścił dom Rabinowiczów.