U stryjka Pinie ojciec Szołem już nie chwalił się swoim mistrzem Tanachu. W tym domu nie ceni się zbytnio Tanachu. Kto uczy się Tanachu! Niedowiarki. Powstrzymać się jednak od wychwalania kaligrafii swoich dzieci Nachum, syn Wewika, nie był w stanie. Dzieci piszą tak, że mucha nie siada. – Oto ten mały – wskazał na mistrza Tanachu – ma ci rączkę. Mistrz kaligrafii!
– Dać mu pióro i atrament – zarządził stryjek Pinie. Zakasał przy tym rękawy, jakby to on miał zamiar wykonać tę robotę. – Dać mu pióro i atrament, sprawdzimy tego mistrza kaligrafii. Szybko! Natychmiast!
Polecenie stryja Pinie brzmiało jak rozkaz generała. Wszyscy chłopcy i dziewczęta rzucili się na poszukiwanie pióra i kałamarza.
– Kartkę papieru!
Stryjek wydał rozkaz tonem generała. Nigdzie jednak nie było kawałka papieru.
– Sza! Wiecie co? Niech napisze tu, na moim modlitewniku. – Na ten pomysł wpadł młodszy syn stryja Icł. Był to sympatyczny chłopak o spiczastej głowie i długim nosie.
– Pisz! – ojciec wydał polecenie mistrzowi Tanachu.
– A co mam pisać?
– Co chcesz!
Zanurzywszy pióro w atramencie, mistrz Tanachu, czy też mistrz kaligrafii, przez chwilę się zastanawiał. Po prostu nie wiedział, co napisać. Pustka w głowie. Choć weź i zabij się. Rodzina wuja doszła chyba do wniosku, że mistrz kaligrafii potrafi pisać tylko wtedy, gdy nikt tego nie widzi. Aż tu raptem przypomniał sobie to; co prawie w każdej księdze żydowskiej owych czasów było napisane na pierwszej stronie. Szołem zakasał rękaw, wykonał ręką jakiś ruch, jeszcze raz zanurzył pióro w kałamarzu i za chwilę ukazały się następujące słowa: „Aczkolwiek mędrcy zabronili pisać na książce, to dla zrobienia znaku wolno”.
Był to coś w rodzaju wstępu, po którym następował znany tekst po hebrajsku: „Ten oto modlitewnik do kogo należy? Do kogo należy, to należy. A jednak, do kogo należy? Do tego, co kupił. A kto go kupił? Kto kupił, ten kupił. A jednak, kto kupił? Ten, kto dał pieniądze. Kto dał pieniądze? Kto dał, ten dał. A jednak, kto dał? Ten, który jest bogaczem. Kto jest bogaczem? Ten, kto jest bogatym bogaczem. A jednak, kto jest bogaczem? Bogaczem jest sławny młodzieniec Icchok, syn starego bogacza Pinie Rabinowicza z miasta Perejasław”.
Doprawdy trudno opisać furorę, którą Szołem wywołał swoim pisaniem. Zarówno pod względem formy, jak i treści. Głównie jednak kaligrafią. Mistrz kaligrafii postarał się już o to, aby tato nie zaznał wstydu. Zmobilizował wszystkie siły. Pocił się jak mysz. Wybrał najpiękniejszy i najmniejszy krój liter. Trzeba było mieć lupę, aby je odczytać. Wszystkie umiejętności pisarskie, które przyswoił sobie od rebego Zurechła, wykorzystał w tej pracy. Można śmiało powiedzieć, że reb Zurechł stworzył w miasteczku nowy styl pisania. Wyszkolił w sztuce pisarskiej całe pokolenie kaligrafów. Rozjechało się to pokolenie po całym świecie i po dziś dzień niemal każdy z nich wyróżnia się piękną sztuką pisania.
27. WAKACJE
Arnold z Pidworków. Nowi koledzy. Mełamed Garmizo. Łobuziaki z Woronki pokazują, co potrafią
Między okresami szkolnymi. Kto wie, co to znaczy? Wakacje, vacation, ferie, kanikuły. Są to różne słowa, ale jednej treści. Nie wyjaśniają jednak tego, co to słowo znaczy dla żydowskiego chłopca. Dziecko, które przyjeżdża ze szkoły lub gimnazjum do domu na wakacje, ma za sobą rok pełen zabaw. Zdążyło w tym czasie wytańczyć się do woli, pohulać, pobiegać i pofiglować ze swoimi kolegami. Bardzo możliwe, że więcej figlowało, niż uczyło się. Jednak żydowski chłopak z chederu harował, niestety, przez okrągły rok. Do późnej nocy przesiadywał nad księgą. Uczył się, wkuwał i wkuwał. I nagle przerwa między okresami szkolnymi. Półtora miesiąca, czterdzieści dwa dni nieprzerwanych wakacji. Od połowy miesiąca Elul do końca miesiąca Tiszri nie będzie chederu. Czy może być większe święto? A do tego trzeba dodać również normalne święta. Nowy Rok, Jom Kipur, Święto Kuczek i Symchat Tora. I wszystko to razem na nowym terenie, w wielkim mieście Perejasławiu.
Przede wszystkim należy obejrzeć miasto. Chłopaki prawie go nie znają. Poza domem cioci Chany i wuja Pinie, oprócz wielkiej bóżnicy, starej bóżnicy i zimnej synagogi, w której śpiewa kantor Całe, chłopcy nigdzie jeszcze nie byli. A pozostało sporo ulic i mnóstwo miejsc godnych obejrzenia: rzeki Altyca i Trabejła, długi most. A gdzie Pidworki z tamtej strony mostu? Pidworki to odrębny rozdział w historii miasta, aczkolwiek należą one do Perejasławia. Arnold z Pidworków pochodzi stamtąd.
Arnold często wpada do Nachuma Rabinowicza na pogawędkę. Lubi rozprawiać o Majmonidesie, o księdze Kuzari, o Baruchu Spinozie, o Mojżeszu Mendelsonie i o wielu innych znakomitościach, których Szołem nie mógł zapamiętać, z wyjątkiem jednej osoby o nazwisku Drefer. To nazwisko wryło mu się w pamięć. Drefer.
– Arnold to bardzo wykształcony człowiek – mówi ojciec Nachum. Bardzo go ceni.
– Gdyby – powiada – Arnold nie był Żydem, mógłby zostać nawet prokuratorem.
– A dlaczego to prokuratorem? Tego jeszcze Szołem nie mógł zrozumieć. Właśnie Arnoldowi z Pidworków bohater tej opowieści miał dużo do zawdzięczenia w czasie swoich późniejszych studiów. Z nim więc będziemy mieli okazję spotkać się jeszcze nieraz. Na razie jest przerwa między zajęciami szkolnymi, jesteśmy w przededniu świąt. Najwyższy czas zawrzeć znajomość z nowymi kolegami, poznać jak najwięcej chłopców.
Ze wszystkich chłopców wywodzących się z nobliwych domów pierwsze miejsce zajmuje Mojszeł, syn Icchoka Awigdora. Jest to czyściutki i schludny rudzielec, ubrany zwykle w alpakową kapotkę. Ma niesłychanie wysokie mniemanie o sobie. Tak wysokie, że nie wypada mu nawet rozmawiać z samym sobą. I ma rację. Po pierwsze, ojciec jego, Icchok Awigdor, ma własny dom z białym gankiem. Po drugie, w jego domu roi się od zegarów, zegarków i zegareczków. Jest ich bez liku. Gdy dochodzi godzina dwunasta, wszystkie zegary zaczynają bić naraz. Można ogłuchnąć. Sam Icchok Awigdor to Żyd, który wojuje z całym światem. Oczy ma jak u zbója. Wszyscy chłopcy w bóżnicy drżą na jego widok.
Po Mojszle następuje Zioma Korecki. Chłopak ten należy do największych łobuziaków. Nieco przygarbiony. Z byle kim się nie zadaje. Bowiem jego ojciec goli się. Ma krótko strzyżoną brodę. Jest adwokatem w Petersburgu. Nosi jakieś dziwne okulary. Nazywają je pince – nez. Ten to Zioma nauczył wszystkich chłopców w mieście pływać, zażywać kąpieli, jeździć na łyżwach i wiele, wiele innych rzeczy, których chłopcy żydowscy nie znali.
A dalej Isrule, synek Bendickiego, blady i drżący chłopaczek. Potem Chajtł Ruderman, syn mełameda, chłopak o grubych policzkach, i Awrejmł Zołotuszkin, czarny jak Arab. Za nimi eleganccy synkowie Merfertów i Lipskich w wypastowanych butach z cholewami. Z nimi rozmawiać to był nie lada zaszczyt. Kto bowiem na co dzień nosi pastowane buty? Za nimi idą chłopcy Konewerów, istne diabły znęcające się nad kotami. Z nimi Szołem nie chciał się kolegować. Wolał raczej przyjaźnić się z takimi chłopcami, jak Motł Szyrme, chłopak o długich pejsach, grający na skrzypcach, albo Elijahu Dodes, z temperamentem, wiecznie roześmiany. Z nimi modlił się w tej samej bóżnicy. Zaglądali wspólnie do jego modlitewnika. Razem wyczyniali kawały, dowcipkowali i żartowali. Naśladowali szamesa Refuela, jak jednym oczkiem rozgląda się dookoła i śpiewa Osiemnaście rubli dla kohena. Naśladowali też Koreckiego, jak gwiżdże przez nos, i Benię Kanawera, jak zajada tabakę Icchoka Awigdora i wzrusza ramionami. Naśladowali Szołema Wileńskiego, jak sobie głaszcze bródkę i pociąga nosem. Jest, dzięki Bogu, kogo przedrzeźniać. Wystarczy sam Garmizo czytający Torę.
Jego właśnie Szołem, syn Nachuma Rabinowicza, podpatrywał przez dwie soboty z rzędu. Obserwował, jak mełamed Garmizo kołysze się na jednej nodze, po czym wykrzywia swoją dziobatą twarz, wystawia żółte zęby, wyciąga długą szyję, spiczasty nos podnosi do góry, potem opuszcza w dół i wydobywa z siebie dziwny i straszliwy zarazem głos. Intonuje po hebrajsku: „Zobacz, postawiłem przed tobą dziś życie, dobro, śmierć oraz zło”. Można pęknąć ze śmiechu. Ci wszyscy, którzy widzieli i słyszeli, jak Szołem naśladuje Garmizę czytającego Torę, gotowi byli przysiąc, że to prawdziwy Garmizo. Ale Garmizo nie był specjalnie zachwycony, gdy się o tym dowiedział. Nie lenił się, poszedł do Nachuma Rabinowicza i opowiedział mu całą historię o tym, iż on, Garmizo, słyszał od ludzi, że u Nachuma Rabinowicza jest taki chłopak, który go przedrzeźnia. Wywołało to poruszenie w domu. Nachum obiecał że gdy tylko dzieci przyjdą do domu, wyjaśni tę sprawę. Po powrocie dzieci natychmiast zabrano się do nich. Ojciec odgadł, że to sprawa Szołema.