Изменить стиль страницы

Istniało zresztą inne, równie niepokojące pytanie: kto dokonał tego Zahaczenia? Tu dopiero plątały się Zamoy-skiemu myśli. Kly porwał Suzeren – ale też Suzeren pró-

bował zniszczyć Hak podczas wesela Beatrice. I to on wygłaszał namiętne groźby pod adresem Adama. Po cóż miałby Zahaczać Narwę na Zamoyskim? Wyglądało to omal tak, jakby potem ktoś z kolei okradł z Narwy Suzerena…

Ten kawałek galaktyki przechodzi z rąk do rąk niczym królewski sztandar podczas bitwy.

Nagłe szarpnięcie wbiło Zamoyskiego w fotel.

– Starrrt.

„Katastrofa" zamknęła luki i odbiła od kamiennego doku. Po pierwszym impulsie nie przyspieszała i wychodziła ze strefy przyciągania habitatu ze stałą prędkością – druga kosmiczna dla owej Escherowskiej willi to był silny kopniak, skok z przysiadu, nie więcej. Wypływali więc w błękit z dostojną powolnością; ale też bynajmniej nie było potrzeby oddalać się od willi na kilometry.

Zresztą jak bardzo można oddalić się od czegokolwiek wewnątrz Portu? W końcu i tak wszystko wraca do punktu zero, zawinięta, skończona przestrzeń obraca światło w Mobiusowskich pętlach. Taki Port nie posiada żadnego geometrycznego centrum ani też żadnych „granic", do których statek musiałby się zbliżyć, chcąc Port opuścić. Po prostu w pewnym momencie – teraz – program zarządzający Kłami zmienia subtelnie kraft i dany obiekt – wahadłowiec – zostaje wypluty w zewnętrzną przestrzeń, kosmos pozaportowy.

W salonie pociemniało, gdy opuścili Port Moetle'a: ściany jaskrawego błękitu zastąpione zostały przez bloki płynnej ciemności, w których przesuwał się zsynchronizowanym ruchem miliard fluorescencyjnych drobin.

Zza Angełiki wschodziła Narwa, żółto-błękitna, z Roz-gryzaczem Planet w większej części skrytym za Narwy horyzontem.

Zamoyski pamiętał ją inaczej. Zamoyski pamiętał brunatne piekło wzburzonej atmosfery, czarne wyziewy pyłu

z tysiącznych wulkanów, fronty atmosferyczne na jej obliczu niczym improwizowany malunek wojenny. Na taką Narwę wówczas uciekali ze zmiażdżonego „Wolszczana".

Ale to było – ile? sześćset lat temu?

Nad kolanami Adama z półprzeźroczystej tkanki sieci antyprzeciążeniowej wyłoniła się amorficzna bulwa. Kiedy złożył na niej dłonie, zapulsowala ciepłem, nacisnęła mu na palce.

– Pougniataj, pougniataj – zachęciła go Angelika. – Może przyjdzie do ręcznego pilotażu.

– Hę?

– Jakikolwiek interfejs manualny ci odpowiada. Bez wahania zaczął formować szczupły wolant.

– Dokąd? – odezwał się Veron.

– Gdzie mógł polecieć Moetle? – westchnęła Angelika.

– Mam nadzieję, że nie w paszczę Rozgryzacza. -Mhm?

Adam wskazał w hologramie ławicę świetlików tuż nad krzywizną planety.

– Mówiłem ci. Jest ich tam kilka tysięcy, takich srebrnych elipsoid o dłuższej średnicy przekraczającej siedemset mecrów. Bardzo się nimi interesowaliśmy na „Wolszczanie". Mapowaliśmy laserem ich wzajemne położenie i okazało się, że to właściwie jeden obiekt, jakaś niewykrywalna silą wiąże je wszystkie w sztywną całość, nie drgną względem siebie ani o milimetr. Zarejestrowaliśmy wejście trzydziesto-tonowego meteoru w zajmowany przez nie obszar. Ni z tego, ni z owego uległ anihilacji. Ten Rozgryzacz Planet stanowi też prawdopodobnie przyczynę, dla której Narwa nie ma żadnych księżyców. Oczywiście, teraz zdaję sobie sprawę, że jest to kompleks sprzężonych ze sobą Kłów – defor-mackich albo pochodzących w ogóle spoza Czterech Progresów. Być może utrzymują tam jakiś Port… Wtedy jednak nie mieliśmy pojęcia.

– Dokąd? – powtórzył Veron.

– Mhm, może by tak ją oblecieć i sporządzić mapę… – podsunęła Angelika, nachylając się ku planecie. – Potem byśmy zdecydowali.

– Nie pamiętam, co Moetle ze mnie wyciągnął – wtrącił Zamoyski – ale jeśli tak skutecznie rozwiązał mi język, wygadałem mu chyba także o miejscu naszego lądowania, i o mieście nad Rzeką Krwi. Pewnie stamtąd zaczął.

– A właściwie dlaczego lądowaliście? I to chyba awaryjnie – nie tak mi opowiadałeś?

Zamoyski zmarszczył brwi, potarł czoło.

– Nie chcę tam wchodzić, bo znowu się zatrzasnę i skurczybyk naśle na mnie jakąś potworę. – Potrząsnął głową. – Ja nawet nie wiem, skąd to słowo.

– Jakie słowo?

– Narwa.

– Dokąd? – po raz trzeci spytał Veron.

– Daj powiększenie i siatkę Merkatora.

Istniały tu dwa duże kontynenty (oba na półkuli południowej) oraz kilkadziesiąt rozległych archipelagów. Zamoyski odszukał północny brzeg kontynentu przypominającego kształtem ucho – powiększył – znalazł ukośny łańcuch górski – powiększył – znalazł rzekę, która zbierała większość opadów z tego wododziału – powiększył – znalazł dopływ zaczynający się w jeziorze na zielonym płaskowyżu – powiększy! – i wskazał wschodni brzeg jeziora.

– Tutaj. Potem oddasz mi stery.

– Rozumiem – rzekł Veron.

Powróciło ciążenie – „Katastrofa" zaczęła spadać ku Narwie po wymuszonej krzywej.

Po przywróceniu oryginalnej skali planeta zmalała i schowała się za Angelikę, ale już po chwili jęła puchnąć i wysuwać się zza fotela dziewczyny, z każdą minutą coraz szybciej. Przyciąganie to znikało, to zmieniało kierunek.

Dwukruk skrzeczał przekleństwa, zirytowany, gdy ciskało nim na wszystkie strony – aż wleciał w największą gęstwę sieci i w nią wczepił się skrzydłami, pazurami i jednym z dziobów.

Podczas pierwszej fazy wchodzenia w atmosferę trzęsło nimi jeszcze bardziej, już nie od zmian wektora przyśpieszenia, lecz w poprzecznych i wzdłużnych wibracjach kadłuba „Katastrofy" – dopóki nie wytracili prędkości i nie przeszli w lot ślizgowy na pułapie stu kilometrów. Wejście było ostre, ale też Moetle'owy wahadłowiec nie miał powodu obawiać się losu wahadłowca „Wolszczana" – to już była zupełnie inna technologia, zupełnie inne skale niebezpieczeństw. Niemniej – ciało pamiętało.

Ciało pamiętało i Zamoyski napinał mięśnie, zaciskał zęby, serce mu biło jak młot, adrenalina wypalała w żyłach nowe blizny, huk krwi w uszach zagłuszał wszelkie inne dźwięki.

Nareszcie „Katastrofa" wyrównała lot i Adam uniósł powieki, dopiero w tym momencie zdając sobie sprawę, iż dotąd je zaciskał.

Znowu tonęli w błękicie. Bezchmurne niebo Narwy opływało ich ze wszystkich stron. Zamoyski polecił Verono-wi obrócić projekcję o sześćdziesiąt stopni, wtedy zobaczył przez szarą mgłę niskich obłoków ciemnoniebieski ocean, łańcuchy wysp jak skrzepy wygotowanych zeń szumowin i – wciśniętą płasko pod horyzont krawędź kontynentu.

W holo po swojej stronie Angelika otworzyła liczne okna 3D, w nich obrazowały się dane otrzymywane od Verona.

– Tlen – dwadzieścia pięć, azot – sześćdziesiąt, o, dwutlenku węgla dużo, robiliście jakieś analizy cyklu wegetacyjnego tutejszej flory? Na czym to idzie, na jakimś analogu chlorofilu? Widzę, że zielone.

Byli już nad kontynentalnymi puszczami, dziesięć kilometrów i coraz niżej.

– Pamiętam, że Juice bardzo narzekała na rozbieżności w kodach replikacyjnych – mruknął. – Mieliśmy trochę sprzętu… Zaraz. Nie, nie wiem. Że brak naturalnych ścieżek ewolucyjnych i temu podobne. Poniewiaż wiedzieliśmy

0 mieście, no i o Rozgryzaczu, zresztą samo słońce… założyliśmy istnienie starej cywilizacji. Nie byłyby więc to flora

1 fauna oryginalne, ale ente pokolenia gatunków zaprojektowanych od podstaw dla zapomnianych już celów, potem zdziczałych i przemutowanych, walczących o zajęcie nisz, które jeszcze nie istniały, gdy te gatunki wymyślano… Zostawić to na parę milionów lat – i voild) mamy całe biologie z ewolucyjnego punktu widzenia absolutnie niemożliwe. Veron, oddaj. Już.

– Proszę.

Zamoyski zacisnął dłonie na sterach i z tym uściskiem wróciła mu pewność siebie.

– To jest to jezioro? – spytała Angelika, obracając nad sobą holograficzne krajobrazy.

– Tak.

„Katastrofa" dawała się prowadzić niczym odrzutowiec zmiennoosiowy; wysunięte zostały szerokie płaty nośne i wahadłowiec schodził nad płaskowyż prawie jak szybowiec, już tylko od czasu do czasu dając korygujące impulsy z dysz bocznych. Adam położył „Katastrofę" w lewy skręt, zataczając wokół jeziora niską pętlę.