Изменить стиль страницы

– Angelika! – warknął. – Pośpiesz-żesz się!

Dwukruk gdzieś odleciał, lecz Adam wiedział, że słowa zostaną usłyszane i przekazane Angelice. Nanopole Ofi-cjum/de la Roche'u rozpostarło się na Port bez problemu,

Moetle przed wyruszeniem na swoją tajną wyprawę postarał się bowiem o wysterylizowanie go z infu: z pewnością ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był nieustanny podsłuch i podgląd Cesarza.

Lecz tak ograniczony w swych mocach i kompetencjach Aleksander Czwarty, na dodatek po odjęciu 99% pamięci i mocy obliczeniowych (układ Hakaty pozostawał pod stałą blokadą od Plateau), nie był w stanie odpowiedzieć sensownie nawet na pytanie, czy Moetle znajduje się we wnętrzu Portu. Wiedział tylko, że brakuje mu jednego z wahadłowców – ale czy odleciał on z Moetlem na pokładzie, czy w misji bezzałogowej, tego już rzec nie potrafił.

Być może więc zostali tu wpuszczeni wcale nie dzięki Angelike, jej znajomości rodzinnych tajemnic McPherso-nów, lecz na skutek kalectwa programu – który wpuściłby w końcu każdego.

Zamoyski z westchnieniem przesunął się ku krawędzi pomostu. Usiadł prosto, zwieszając nogi w przepaść. Pod stopami miał tylko czysty błękit. Kiedy się pochylił trochę do przodu i w prawo, widział jednak uciekającą w dół ścianę habitatu, odrastające odeń balkony i tarasy, część wiszącego ogrodu, zorientowanego już podług odmiennego wektora grawitacji; także kopuły wież i otwarte ich blanki. Wieże bowiem – te widoczne – stały w większości prostopadle do pionu Zamoyskiego. Jedna z nich miała na szczycie basen. Widok był o tyle niepokojący, że powierzchnia wody (z tej odległości: niebieski prostokącik) nie była równoległa z jakąkolwiek inną powierzchnią habitatu i człowiek zaczynał wątpić we własną orientację przestrzenną, co mogło się źle skończyć, zwłaszcza dla siedzącego nad przepaścią.

„Habitat" – ale przecież nie tak Adam o nim myślał. Była to Escherowska mieszanina architektur opartych na różnych stylach i technikach budowlanych. Z grubsza kon-

strukcja posiadała kształt kuli, o średnicy około kilometra. W jej geometrycznym centrum (jak przypuszczała Angeli-ka, a Aleksander potwierdził) znajdowała się mała czarna dziura, gwarantująca przyzwoite ciążenie.

Fragment, w którym znajdował się Zamoyski, przywodził na myśl mauretańską willę – nawet odpowiedni zapach unosił się w powietrzu, egzotyczne kadzidło.

Coś uderzyło go w plecy. Miotnął się wstecz, łapiąc rękoma za kolumnę.

– Jezu, aleś nerwowy.

Zamoyski przetoczył się na plecy. Stała nad nim z resztą ubrania w ręce – to, czym w niego rzuciła, to były buty. Złapał się teatralnym gestem za pierś.

– Serce starego alkoholika wiele nie wytrzyma.

– Ty się lepiej przebierz, bo rzeczywiście wyglądasz jak ostatni żul.

Sama miała już na sobie świeżą koszulę (ciemnozielona bawełna) i spodnie (czarne dżinsy). Zwróciły jego uwagę bose stopy.

– Nóżki sobie przechłodzisz – mruknął.

– Nie było mojego rozmiaru. Ale na ciebie, owszem. No idź, przebierz się.

Wstał.

– I to zabrało ci tyle czasu? Przeszukiwanie szaf Moetle'a?

– Nie, Smaug od razu wyselekcjonował twój rozmiar. Wzięłam prysznic. Tobie też radzę.

Dopiero teraz spostrzegł różnicę: włosy, rozczesane prosto na ramiona i plecy, prawie lśniły w błękitnym świetle; skóra twarzy i dekoltu oraz przedramion, z których Ange-Hka odwinęła wysoko rękawy, znowu była gładka i czysta.

– No, dalej. – Wcisnęła mu nowe ubranie do rąk i pchnęła w głąb kolumnady. – Jak nas dopadną, to nas dopadną, nic, co możemy zrobić, tego nie przyspieszy,

ani nie opóźni – ale przynajmniej nie będziemy cuchnąć Franciszkum.

– Gdzie ta łazienka?

– Smaug cię poprowadzi. Rusz się!

Poszedł za elektrycznym dwukrukiem, zostawiając An-gelikę przy wahadłowcu.

Łazienka okazała się obszernym kompleksem basenów, wodotrysków, saun i innych instalacji sanitarnych, rozmaitego przeznaczenia i wystroju.

Rozebrawszy się pospiesznie, Zamoyski wskoczył pod pierwszy z brzegu natrysk. Smaug dobrał się do hydrauliki i na okrzyki Adama zmieniał temperaturę i natężenie wody.

Potem się okazało, że zapomniał o ręcznikach. Musiał poczłapać za dwukrukiem do komory higroskopijnej.

Wracając po ubranie, już suchy, spotkał nad brzegiem błotnego basenu kota. Kot był mały, może jeszcze nie dorosły, o jednolicie czarnej sierści i błyszczących, zielonych ślepiach. Stał w bezruchu, z uniesionym ogonem, i wodził za Zamoyskim gniewnym spojrzeniem. Randomizer beha-wioru szarpnął ramieniem Adama – kot zasyczał i uciekł.

Przebrawszy się w wybraną przez Angelikę odzież (białe spodnie, białą koszulę, białą kamizelkę, skórzane buty; koszula była chyba z jedwabiu), Zamoyski wrócił do wahadłowca. McPherson musiała się tymczasem dogadać z Aleksandrem, bo Adam nie zastał jej na pomoście – za to w czarnej burcie statku ziała owalna dziura, z której bił purpurowy blask.

Wahadłowiec przypominał Zamoyskiemu kształtem kadłuba morskie karaki: jako przeznaczony do lotów atmosferycznych też ograniczał do minimum opór ośrodka. Był nadto wyraźnie asymetryczny, z jednej strony spłaszczony i porośnięty rzędami masztów, anten, obłych wypustek. Od dziobu do rufy mierzył dobre trzydzieści metrów.

Dwukruk, skąpany w krwawej łunie we wnętrzu statku, wskazał Zamoyskiemu drogę do salonu medialnego. An-gelika siedziała tam w jednym z głębokich foteli, zawieszonych w elastycznych sieciach semiorganicznej tkanki. Otaczały ją kolumny błękitnego światła: hologramy zewnętrznego podglądu.

Zapadł się w sąsiedni fotel. Sieć jęła zarastać mu pierś i uda.

– Co za cholera -

– Veron twierdzi, że nie da się tego wyłączyć, to automatyczna przeciwprzeciążeniówka – powiedziała Angelika. – Poczekaj, aż ci wyrośnie nad kolanami.

– Veron?

– Syn Aleksandra z tego wahadłowca. Przywitaj się ze stahsem Zamoyskim, Veron.

– Dzień dobry – rzekł z niewidocznych głośników program zarządzający statku.

– Witam, witam – mruknął Adam. – Możemy już odbić?

– Czekam na pozwolenie stahs McPherson. Zamoyski spojrzał pytająco na Angelikę.

– Ile jeszcze? – spytała dwukruka, który siedział na oparciu fotela z jej prawej strony i oboma dziobami zawzięcie czyścił pióra.

– Kilka minut, prrrosiłbym.

– Na co mu te kilka minut?

– Pomyślałam, że nie od rzeczy byłoby zabrać ze sobą trochę tego nano. Nie sądzisz? Smaug właśnie się ściąga do wnętrza „Katastrofy", kazałam otworzyć wszystkie luki.

Zamoyski zaśmiał się nerwowo.

– Ta łódka nazywa się „Katastrofa"? Żartujesz!

– Nie, nie! – odpowiedziała śmiechem. – „Katastrofa", słowo daję! Są tu jeszcze „Mór" i „Holocaust". Ten brakujący zwał się „Trąd". Cały Moetle! Masz może jakiś sznurek

albo coś…? – Pochyliła głowę, obiema dłońmi zbierając włosy na karku. – Nienawidzę nieważkości.

Zamoyski skinął na dwukruka.

– Dziabnij-no kawałek.

Smaug podskoczył i odgryzł kilkucalowy odcinek jednej ze strun, na których wisiał fotel Zamoyskiego. Angelika, nucąc pod nosem, przewiązała sobie włosy tą organiczną wstążką – jeszcze ciekła z jej końców biała mai.

W jednym z hologramów nad głową Zamoyskiego cyfrowy zegar odmierzał czas Portu. Adam przelotnie zaciekawił się, w jakiej relacji ten czas pozostaje do k-czasu i a-czasu; ale na trzech Kłach żadnych wielkich manipulacji meta-fizycznych nie da się chyba przeprowadzić…

Czas. Czas, w jakim stopniu jest on jeszcze stałą, prostą osią jednokierunkową? Obracał w głowie hipotezy dotyczące ostatnich wydarzeń – ich chronologia nieodmiennie szwankowała. Nie mógł Zamoyski pojąć: kiedy mianowicie Sak z odkraftowanym przez Suzerena systemem Ha-katy/Dreyfussa został Zahaczony na jego pustaku? Wyprawa Moetle'a, kradzież Deformantowych Kłów, wyrwanie owego fragmentu kosmosu – wszystko to miało miejsce, gdy Zamoyski przebywał w Farstone, pod nadzorem SI Gnosis.

Czy dla ustanowienia Haka konieczna jest przestrzenna bliskość kraftujących Kłów i sprzęganego z nimi obiektu? Nie zdążył o to zapytać, kiedy przebywał jeszcze na Plateau, a teraz menadżer oesu nie potrafił znaleźć odpowiedzi w danych przekopiowanych na wszczepkę Adama. Gdyby można było Zahaczać Sak na dowolnych współrzędnych przestrzennych, nikt nie podróżowałby w tradycyjny sposób, w Portach przemieszczających się z miejsca na miejsce, tracąc czas.