– Niech pan przewiąże jej rany – odezwału się Patrick przez głośniki. – Gdyby nie nieważkość -
– Wiem – warknął Zamoyski.
Zerknął na ekran po przeciwnej stronie. Gwiazdy rozjeżdżały się na boki, ściągnięte w osobliwe fałdy – gwiazdy, gwiazd światło. Lecieli, i to ze sporą prędkością.
Kabina musiała być jednak wyposażona w kamery, wcześniej wyłączone, bo Patrick najwyraźniej przechwydłu spojrzenie Zamoyskiego – i podczas gdy Adam opatrywał Angelikę, onu mówiłu:
– Nieważkość, bo nie możemy marnować paliwa dla silników manewrowych. To nie Port, lecz pojedynczy Kieł. W siodle fali qFTL jego prędkość pozostaje bardzo mała, a przyspieszenie zerowe. Jak teraz.
– Dokąd lecimy?
– Nie wiem.
– Co?
– Po odcięciu od Plateau nie jestem w stanie -
– Znowu nas odcięło?!
– Tak. Znajdujemy się pod blokadą.
– Pięknie. Ale zanim to się stało -
– Lecieliśmy do Creytona-113. To czarna dziura, wystarczająco daleko. Weszlibyśmy tam w kieszeń temporal-ną. Lecz teraz staram się tylko uciec jak najdalej od Wojen. To na ekranie – to symulacja. W układzie zewnętrznym poruszamy się bowiem szybciej od światła i od rufy nie dochodzą żadne informacje, natomiast te z dziobu – z przesunięciem zależnym od kąta, pod jakim -
– Rozumiem.
Nie rozumiał nic. Przed chwilą {ale czy istotnie była to jedynie chwila…?) pytał w Farstone, kto wejdzie na Pola Kła, i tenu samu Patrick Gheorg odparłu mu, że Oficjum. Teraz patrzy – i czyja morda w interfejsie? P. G.
Na dodatek ta blokada. Czyżby Wojny nas ścigały?
No i skąd, do kurwy nędzy, wzięłu się sekretarz Judasa w moim Pałacu Pamięci?! Toż to Dickowski obłęd, istny Palmer Eldritch: otworzę toaletę i wyjdzie tysiąc małych
Gheorgów.
Właśnie – toaleta. Mam szczać do śluzy? Temu Kłu brakuje podstawowego wyposażenia. Przełknął ślinę. Gardło suche, prawie zrogowaciałe. Kiedy ostatnio pił? Jego nanomatyczna manifestacja – owszem; ale on, Zamoyski, jego ciało, pustak biologiczny? Manierki diabli wzięli, podobnie jak wszystko, co podczas startu Smaugowego balonu nie było przywiązane do ich ubrań, poupychane w kieszeniach. Więc ani wody, ani prowiantu.
Obwiązawszy oddartymi rękawami koszuli Angeliki jej nadgarstki, mocniej przypiął nieprzytomną dziewczynę do fotela. Nóż schował.
– Siedzisz na wewnętrznych komputerach Kła, tak? – zagadnął Patricku.
– Zgadza się.
– Jesteś programem Oficjum.
– Wszyscyśmy programami.
– Program Oficjum, ale widzę gębę McPhersonu.
– Ta nakładka frenu została wybrana jako optymalna do komunikacji z panem i stahs Angeliką. Phoebe McPher-son samu zaproponowału swój fren.
– Kto? – pogubił się Zamoyski.
– Patrick Gheorg McPherson.
Zamoyski kręcił głową. Zbyt wiele zbiegów okoliczności: cud, paranoja lub piątek trzynastego.
– Priorytety – warknął.
– Bezpieczne przetransportowanie obojga do któregokolwiek z Portów Cywilizacji HS, gdy stanie się możliwe ich otwarcie.
– Przetransportowanie mnie czy jej?
– Powiedziałum: obojga.
– Ale w sytuacji kryzysu? Koniecznego wyboru?
– Pana.
Zatem miał rację: Judas łgał! Sam Zamoyski, Zamoy-skiego pamięć – była dla kogoś ważna. Z pewnością dla Oficjum.
– Nasz status?
– Precyzyjniej, proszę.
Rzeczywiście, bez Plateau raczej tępe tu AL
– Gdybym wydał ci rozkaz…
– Zależy jaki.
– Aha! Czyli furtka jest.
– Zawsze chętnie przyjmuję rozsądne sugestie, zwłaszcza w warunkach tak ograniczonych mocy obliczeniowych.
Formułka zdała się Zamoyskiemu pustosłowiem: aby móc wybrać z rozwiązań A i B sensowniej sze, sam program musiałby być już na tyle inteligentny, by móc je zanalizować
dalej niż sugerujący je, a zatem na diabła mu w ogóle podobne sugestie? Co prawda zawsze łatwiej rzecz skrytykować, niż wymyśleć Najcenniejsze jest to, czego nie sposób zalgorytmizować: wyobraźnia.
Sugestie… Kij nu w oko.
Czego więc powinienem sobie raczej życzyć? Żeby oka-zału się mniej czy bardziej inteligentnum ode mnie?
– Potrafisz chyba obliczyć, ile wytrzyma człowiek bez pożywienia i wody? Że już nie wspomnę o takim szczególe jak tlen – bo mamy tu chyba zapasy powietrza? Ogniwa utleniające? Cokolwiek? Mhm?
– Inkluzje Oficjum rozważyły ten problem – odparłu z rozwagą Gheorg/Oficjum i Zamoyskiemu dreszcz przeszedł po plecach: rozpoznał tę intonację. – Do Creytona powinniśmy dotrzeć w ciągu trzydziestu ośmiu k-godzin. Nawet zważywszy na utratę krwi pana i stahs McPherson -
– Chciałuś powiedzieć – przerwał nu Zamoyski – powinniśmy byli tam dotrzeć. Samu twierdzisz, że po odcięciu od Plateau nie wiesz nawet, w którą stronę lecimy. Swoją drogą, zastanawiam się, jak to możliwe. Przecież chyba pamiętasz, gdzie celowałuś.
– To nie ma znaczenia. Mogliśmy zostać w dowolny sposób skraftowani przez operatory zewnętrzne. Na przykład Wojen. Docierające do nas promieniowanie może być fałszywym odbiciem z wewnętrznych pętli Portu, w którym gonimy w kółko na naszej fali FTL.
– Więc czemu, u diabła, nie zejdziesz z tej fali i nie sprawdzisz, co naprawdę się dzieje?
– Bo teraz, we własnym krafcie, jesteśmy przynajmniej chronieni przed bezpośrednimi zagrożeniami. Proszę zresztą zauważyć, iż w każdej chwili możemy wyjść spod blokady Plateau i wtedy się przekonamy i tak.
Zamoyski słuchał, słuchał, i rosły w nim paranoiczne podejrzenia.
Nawet tę blokadę – fakt, iż ponownie znaleźli się w zasięgu oddziaływania Wojen – chętnie interpretował jako pośredni dowód własnego znaczenia dla potęg XXIX wieku. To na niego polowały!
Niemal w to wierzył – w takiej chwili jak ta.
– Zamierzasz zatem czekać – skwitował. – Ile?
– Symulacja oparta na waszym poprzednim spotkaniu z Wojnami pokazuje obszar oddziaływania blokady. Jeśli nie zostaliśmy zdyskraftowani, powinniśmy wyjść z niego najdalej za jakieś pięć godzin.
– Aha. Jest tu gdzieś toaleta?
– Niestety. Kly nie są statkami załogowymi. Panie Zamoyski, nie ma czegoś takiego jak załogowe statki kosmiczne. Podróżuje się w Portach – tam może pan mieć wygody, jakie tylko chce.
Bo pewne jak diabli, że tu nie ma żadnych.
Adam usadowił się w kącie przy drzwiach, zgodnie z urojonym pionem, tak, żeby mieć na widoku zarówno oba ekrany, jak i Angelikę w obróconym fotelu.
Nie wyglądało to na zapaść – po prostu spała, teraz znowu młodsza o kilka lat. Przez sen układała wargi do nie wypowiadanych słów…
Z trudem wyzwolił się spod uroku, odwrócił wzrok. Spać… niezła myśl. Przespać przynajmniej te pięć godzin. Kiedy już odzyskamy połączenie z Plateau -
Zaklął cicho. Obywatelstwo jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy wejść do Pałacu, znaleźć eksponat, przypomnieć sobie. Ale – ale widział przyjaźnie uśmiechniętenu Patricku Gheorgu i dłoń sama sięgała przebitego rapierem boku.
Wszelako to był już absurd tak wysoki – bać się zajrzeć do własnej pamięci, wrócić do wyobrażenia, na Boga Ojca, któż kiedy słyszał o podobnym idiotyzmie?! – że ów lęk działał na Zamoyskiego bardziej jak czerwona płachta na byka. Z czystej złości – wróciłby tam i tak.
Tym razem nie opuścił powiek; widział wnętrze Kła. lecz z każdą sekundą jego uwaga odpływała od tego widoku i ogniskowa świadomości Zamoyskiego przesuwała się do trwale wygrawerowanego w pamięci krajobrazu – krajobrazu z wierzbami, stawem, Księżycem i gładkokamien-nymi ruinami.
Zbliżał się do tarasu powoli, ostrożnie, rozglądając się na wszystkie strony. Skąd właściwie wzięli się wtedy owi szermierze? Pierwszy wyskoczył byl wprost z cienia kolumny.
Zamoyski wszedł na taras, zezując w głąb tych cieni. Dwa stoliki były przewrócone, oprawka fotografii z Du-rennem pęknięta.
Zatrzymał się na środku podkowy, jak najdalej od kolumn. Zapachy mieszały się w powietrzu, ciągnąc go jednocześnie w kilkanaście mnemosideł. Czekał. Panowała cisza. Angelika zaczęła drapać się przez sen w przedramię; na szczęście mocno zawiązał opatrunek. Wiatr był zimny, Zamoyski dostał gęsiej skórki. Roztarł ramiona. Gheorg/Ofi-cjum spoglądału z zaciekawieniem. Pomiędzy drzewami, skąd byli wybiegli, teraz tylko falowały krzewy.