Изменить стиль страницы

Na co ja właściwie czekam? Rozglądnął się po stolikach. Na początek niech będzie ten. Raz, dwa, swąd spalonego drzewa, i trzeci krok, i wtedy męskie ramię zamknęło jego szyję w duszącym chwycie.

Zamoyski przerzucił skrytobójcę przez biodro, zahaczając stopą o jego goleń. Polecieli w eksponaty, Adam i Pa-trick Gheorg.

Klnąc na głos, poszybował aż na poranioną, pokrwawioną przednią ścianę kabiny. Znowu nie opanował odruchów.

Gheorg/Oficjum udawału, ze śledzi go z ekranu wzrokiem.

– No czego? – warknął na nienu Adam.

– Wszystko w porządku?

– Jak cholera.

– Korzysta pan z wewnętrznych przyłączy?

– Ze co?

– Z programów wszczepki.

– Nie.

Tym razem wbiegł na taras. Oni już czekali, siedmiu. Wyjął pistolet maszynowy i zastrzelił ich. Dwóch ostatnich usiłowało uciec przed falangą pocisków, ukryć się – pociągnął za nimi po tarasie długą serię. Dostał wszystkich.

Gdy zmieniał magazynek, kolejnych czterech Patricków Gheorgów pomknęło zakosami od drzew. Ci już, oczywiście, wyekwipowani byli w broń palną. Posuwali się skokami, po dwóch; w tym czasie ta druga dwójka waliła pod dach willi ciężkie salwy. Zamoyski sam musiał się ukryć za kolumną.

Poczekał aż podejdą do samego tarasu. Gdy usłyszał, jak nań wskakują, wyszarpnął zębami zawleczkę i wysokim łukiem cisnął zza kolumny granat; po chwili drugi i trzeci. Wybuchy rozdzierały noc, Księżyc trząsł się na niebie. Odłamki furkotały dookoła, rozdzielane przez kamienny filar na dwa fronty burzy metalu – gdyby wystawił tam rękę, pozostałby jeno krótki kikut: kość i krew.

Przeszedł potem po ruinach willi i po okolicy, licząc zwłoki. Nie doliczył się, ale też nic dziwnego, zważywszy na stopień ich rozczłonkowania.

Zdumiał się, widząc, że jednu z Patricków Gheorgów McPhersonów żyje. Żyje – kona, rozciągnięty na schodach, czerwona ślina na rudej brodzie, posiekany korpus, dygot dłoni. Kaszlałby, gdyby miał siłę na głębszy oddech.

Adam pochylił się nad num.

– Kim jesteś?

– Giń! – szepnęłu Gheorg.

– Kim?

Zamoyski przyłożył nu do czoła gorącą lufę pistoletu.

– Nie masz prawa…

– Co?

Tamtu ledwo oddychalu, dusiłu się krwią. Zamoyski niemal przycisnął ucho do jenu warg.

– Nie zniszczysz… – Słowa cichsze od wiatru.

– Co? Czego?

– …wszechświata.

I z tą efektowną kwestią na ustach oddału ducha.

– Bogactwo mojego życia wewnętrznego doprawdy mnie zdumiewa. – Zamoyski uśmiechnął się kwaśno do Patricku na ekranie. – Przekonanie o własnej ważności doprowadziło mnie do kompleksu Boga.

Wskoczył z powrotem na taras. Nie pojawili się żadni nowi napastnicy. Nawet gdyby, chyba nie poświęciłby im uwagi. Dopiero teraz spostrzegł, co uczynił: zniszczył wszystkie eksponaty. Ich nierozpoznawalne szczątki oraz kawałki stolików walały się pośród marmurowego gruzu po całym tarasie.

Podniósł fragment jakiegoś elektronicznego urządzenia, obrócił w palcach. Przedmiot nie posiadał żadnego zapachu.

Potrząsnął głową i -

– przypomniał sobie od nowa. Księżyc, staw, wierzby, ruiny. Stał kilkanaście metrów od schodów, w tym samym miejscu, co zwykle.

Podszedł bliżej, zajrzał. Wszystko potrzaskane; trupów nie ma, lecz Pałac leży w gruzach.

Jeszcze raz. Przypomnieć sobie.

Podbiegł, spojrzał.

Ruina ruiny – szczątki.

Jeszcze raz.

To samo.

Było obywatelstwo, nie ma obywatelstwa. Szlag. Przez własną głupotę; i własne kompleksy. (Bo cóż innego?).

Do psychiatry ty idź, Zamoyski. Lecz się. Może o tym nie wiesz, ale masz duszę seryjnego samobójcy.

(- Plateau?

– Nie.

– To co on robi?)

Oprzytomniał. Angelika nieporadnie odpinała się od fotela. Wzrok utkwiony miała w Zamoyskim.

– Dobrze, już dobrze – uspokoił ją. Nadal przyglądała mu się podejrzliwie.

– Przekopiowałeś sobie z Plateau Gabinet?

– Co? Nie. To znaczy – Zamoyski wskazał na ekran po lewej – onu się przekopiowału.

– Właśnie wyjaśniałum stahs McPherson sytuację… – zaczęłu Gheorg/Oficjum.

– Minęło dziewięć miesięcy – uprzedził nu Adam, zwracając się do Angeliki. – Rozmawiałem z twoim ojcem. To była robota de la Roche'u, ten drugi zamach i porwanie. Przechwyciłu wiadomość ze Studni. Teraz wojna z Defor-mantami na pełną skalę, Porty zatrzaśnięte. Lecimy przeczekać przy czarnej dziurze. Tenu de la Roche to chyba jakuś sprzymierzeniec Deformantów, nie? Zaatakowali jenu Kły przez pomyłkę, czy jak? Zero pojęcia o waszej polityce. Co właściwie oznacza obywatelstwo?

– Judas ci je zaoferował?

– Co? Nie. Chociaż -

– Powinien był. Jezu, ale mam pragnienie…

– Okropnie się porznęłaś.

– Fakt. – Zerknęła na przewiązane strzępami koszuli ręce. – Ale, jak powiedziałeś, musiałam go karmić, dopóki nie miałam pewności, czy informacja dotarła i Cesarz zamknął Pola porywaczy. – Do Patricku zaś mruknęła kątem ust: – Mogłuś pokazać się wcześniej.

– Byłaś już nieprzytomna, stahs – rzekłu Gheorg/ /Oficjum.

Zamoyski milczał. Poruszył ten temat, zanim pomyślał, i teraz tylko przełykał ślinę przez suche gardło. Paliło go

chorobliwe gorąco; gdyby przyłożył przedramię do czoła, chybaby się sparzył. A spojrzenia odwrócić nie mógł – wówczas bowiem Angelika domyśliłaby się wszystkiego, był o tym przekonany: wystarczy drobny gest, on go zdradzi. Dziewczyna odczyta Zamoyskiego, jak on odczytał ją nad kraterem Pandemonium.

Więc pełna kontrola. Nie da poznać, że – zapomniał o niej.

Gdyby nie Wojny, jak długo zostałby w Farstone? Gdyby nie ich blokada, z Pałacu Pamięci też wróciłby do Farstone, nie do Kła. Angelika wykrwawiłaby się tu na śmierć. Zapomniał o niej.

Zaraz jednak zirytował się i odwrócił gniew od siebie. A co to, jestem jej coś winien? Skąd wyrzuty sumienia? Skąd wstyd? Zapomniałem – cóż, zdarza się. Nie było w nim intencji krzywdy.

Miał jednak świadomość, że w tym momencie fałszuje swoje uczucia.

– Angelika. -Mhm?

– Słuchaj, ja nigdy bym nie -

Co właściwie chciał powiedzieć? Zaćmiło go. Poruszył niemo ustami.

Wirujący kalejdoskop barw ściągnął jego spojrzenie w prawo: to zmieniły się gwiazdy na ekranie.

– …że padły wszystkie spirale – mówiłu Patrick/Ofi-cjum. – Kieł nie jest zdolny do dalszego kraftunku. Prawdopodobnie przeszły po nas Wojny. Znajdujemy się w odległości ponad siedmiu lat świetlnych od najbliższej publicznej gwiazdy.

Zamoyski, z głową dziwnie ciężką, z różową ćmą na oczach, rozumował powoli jak we śnie. Co za „publiczne

gwiazdy"? Czyli – istnieją także prywatne? No tak: te zamknięte w Portach. Więc wszystko, co w otwartej galaktyce… Nic dziwnego, że mieli pretensje o kradzież iluś tam parseków. Gdyby tak każdy zakraftowywał kosmos podług swojego widzimisię…

– Plateau? – pytała Angelika.

– Ciągle izolowane.

Zamoyski spostrzegł, że powoli zsuwa się po ścianie, w skos, ponad ekran z gwiazdami. Zamachał rękoma, ale nie było się czego złapać.

– Co jest?

– Zaraz skoryguję.

I faktycznie, już po chwili owo śladowe ciążenie zniknęło.

– Więc jednak mamy jeszcze jakiś napęd? – mruknął Zamoyski, z powrotem dryfując do bezpiecznego w zero-g kąta.

– Manewrowy.

Przypomniał sobie teraz przeciążenie, z jakim uciekali z Saka. No tak, napęd był – ale nawet licząc na stałe 3 g, nie mieli szans na dotarcie gdziekolwiek w rozsądnym czasie.

Angelika musiała pomyśleć to samo, bo wymieniła z Adamem długie spojrzenie, pół na pół zgroza i rozbawienie. Wydęła przy tym lewy policzek i przymrużyła lewe oko. Lecz dłonie, dłonie samowolnie sięgały opatrunków na nacięciach, palce zakrzywiały się w szpony, przenosiły drżenie z wnętrza ciała.

– Ile… – zaczęli równocześnie. Znowu spojrzenia, kwaśna cisza.

Odciętu od Plateau Gheorg/Oficjum nie wykazału się wielką domyślnością.

– Jak brzmi pytanie?

Zamoyski przeczekał – usta zaciśnięte, dłoń masująca czoło i przesłaniająca oczy.