Изменить стиль страницы

– Moim zdaniem, należy nie przyjmować istnienia smoka do wiadomości – rzekł wyrwany do odpowiedzi.

– Skoro wszystkie autorytety naukowe twierdzą, że jest to gatunek wymarły, nie należy psuć słusznych teorii. – Tu przerwał i odsunął kawałek tynku, który wskutek wibracji ukruszył się i upadł obok czary z winem. – Należy wznieść wysoki mur, ustawić na nim bębniarzy i trębaczy, którzy zagłuszą ryk bestii, i dementować, dementować…

– A pokarm dla gada? Więźniowie się już kończą.

– Istnieje moc bezproduktywnych starców, kalek, żebraków, którzy tylko obciążają skarb państwa…

– Mam inny pogląd – przerwał dość szorstko Prefekt Pretorianów. – Kwestia smoka to wyłącznie problem militarny. Toteż należy go zlikwidować w każdy możliwy sposób, nie wahając się użyć: katapult, ognia greckiego i trucizny.

– Protestuję! – zakrzyknął Nadliktor, do którego obowiązków należała również opieka nad ochroną naturalnego środowiska. – Byłby to akt wandalizmu, smoki powinny być objęte jak najtroskliwszą ochroną gatunkową z myślą o przyszłych pokoleniach. Nie zapominaj

my wszak, że Zielony Półsmok skrzyżowany z kołem zębatym i kłosami

jest herbem naszej stolicy.

– Popieram kolegę – brzęknął metalicznym podniebieniem Tezaurator. – Już teraz wiadomość o pojawieniu się smoka wzmogła zainteresowanie zagranicznych biur podróży. Smok może okazać się cudownym środkiem na nasz napięty bilans płatniczy. Propaganda -

tu skłonił się w stronę Wyzwoleńca – nie należy wprawdzie do mych obowiązków, ale pragnę zauważyć, że ten potwór jest niezwykle dogodną okolicznością tłumaczącą nasze przejściowe trudności. Dotąd tylko jako winowajców mieliśmy w latach parzystych suszę, a w nieparzystych powódź oraz szarańczę w latach przestępnych, teraz dojdzie

smok.

– Jest w tym trochę racji – zgodził się Renard. Tymczasem oprócz ryku inne hałasy poczęły dolatywać od strony forum.

– Precz ze smokiem! Precz z krwawymi daninami! Chcemy żyć i pracować w pokoju! Niech żyje król! Barbarzyńcy go home!

Zrobiło się nieprzyjemnie, a ponieważ wypowiedzieli się już wszyscy świeccy, wzrok Regenta spoczął na Arcykapłanie. Nie cieszył się on sympatią pozostałych prominentów – zarówno cywile, jak wojskowi zajmowali się konkretami i metafizyczne kontakty osoby duchownej bardzo im były nie w smak, toteż augur Multijanusa zapraszany był jedynie w sytuacjach naprawdę dramatycznych. Takich jak obecna.

– Jestem za kompromisem – powiedział tak słodko, że wszystkich, mimo iż go znali, uderzyła nieomal kobieca melodia jego głosu. – Sądzę, że wszystkie przedstawione pomysły są doskonałe, wasze dostojności…

– Co?! – Od stołu porwali się i Wyzwoleniec, i Policjant, Skarbnik i Wojskowy.

– Tak, smoka należy nie uznawać, zlikwidować, objąć ochroną, a zarazem jak najowocniej wykorzystać.

– To jakieś kpiny! – wrzasnął Prefekt. – Przecież pomysły sobie przeczą!

– Pozwólcie mu skończyć – upominał Regent. – Dziękuję. Otóż smoka rzeczywiście nie należy uznawać, bo w ten sposób podnosi się jego atrakcyjność. W naszym kraju coś z pieczęcią

nielegalności sprzedaje się dużo lepiej niż z urzędowym imprimatur.

Ergo zainteresowanie wzrośnie. Po drugie, trzeba gada spacyfikować, uspokoić, pozbawić agresywności, bo nie stać nas na długotrwałe utrzymywanie go na diecie białkowo-tłuszczowej. Po trzecie, chronić należy bestię nie tylko dla dobra nauki, ale żeby nikt go nie ukradł…

– Słusznie! – Liktor zatarł ręce.

– A po czwarte, zarobić. Smok goniący (niekoniecznie za niewinnymi dziewicami, tych nie znajdziemy nawet w świątyni Superwesty) doskonale niweluje i utwardza teren, jego jednorazowe odchody starczają na użyźnienie hektara. Gdyby dworskim rzemieślnikom udało się

stworzyć szklane kule i nakłonić go do nadmuchania ich smoczym ogniem, mielibyśmy stałe oświetlenie na długie, ciemne amirandzkie noce… O turystyce kolega Tezaurator już wspominał.

– Ale jak mamy go karmić i oduczyć agresywności? – zapytał Renard.

– Trzeba stopniowo zmieniać dietę. Na początek jako ofiary podtykać bestii jednostki karmione wyłącznie strawą roślinną. Potem rzucać połcie mięsa w jarzynach. Proporcje z czasem będzie można zmieniać, aż w końcu całkowicie wyrugować mięso. Przy okazji podejmuję się głosić mu pogadanki na temat rakotwórczości mięs. Tym

sposobem, wierzę, wychowamy sobie smoka jarosza. Łagodnego, nieagresywnego, zaprzyjaźnionego. I tak nam dopomóż Multijanus.

Plan augura przeszedł przez aklamację.

Już po pół roku zamiast wściekłych ryków ze stoków Smoczej Góry dobiegać poczęły pomruki i pogwizdywania (smok lubił najbardziej rozlewne melodie z Południa).

Odetchnęli obywatele, potencjalni więźniowie, żebracy i dziewice. Tylko specjaliści od propagandy zagranicznej nie zaprzestawali snuć opowieści o krwiożerczości potwora, ale to należało do ich obowiązków służbowych.

Bestia zaś kontentowała się dziennie: sześcioma wozami siana, trzema tonami gałęzi, grządką kapusty i szpinaku, toną marchwi, brukwi i kalarepy z czosnkiem, nie przyjmując nawet skwarek ze zdechłych psów i kotów na omastę.

Taka porcja na przednówku okazała się wielkim obciążeniem. Rada znów poczęła wykazywać nerwowość i snuć refleksje, czy poświęcenie pewnej grupy emerytów i weteranów nie byłoby jednak korzystniejsze… Na szczęście, ktoś wpadł na inny pomysł: mieloną makulaturę.

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, smok zasmakował w materiałach piśmiennych. Na początek poszły przemówienia nieaktualnych przywódców, egzemplarze zdekompletowane, papirusy nieczytelne i pergaminy źle wyprawione, potem przyszła kolej na zwoje bezdebitowe i niecenzuralne, poezję, której nikt nie czytał, podręczniki i kryminały. Bestii smakowały jednakowo.

Gorzej, że spożywana literatura poczęła wywierać znaczny wpływ na bestię. Coraz chętniej smok dyskutował ze służbą, wypowiadał się na tematy filozoficzne. Po przeżuciu większej dawki pieśni patriotycznych wyraził ochotę na wyprawę wojenną przeciw Lessji, ale w połowie drogi odbiło mu się pacyfistycznym manuskryptem i zawrócił.

Nadzorcy z niepokojem i nadzieją czekali na pojawienie się pierwszych zielonek, a literaturę do konsumpcji zaczęto poddawać starannej selekcji. Unikano publikacji aktualnych i denerwujących, przedkładając sielanki, ewidentne legendy i stare podręczniki do nauki języków obcych. Na wszelki wypadek z mielonych dzieł wyrywano najbardziej kontrowersyjne strony lub zamalowywano wyrazy budzące niewłaściwe skojarzenia.

Pozostaje niepojęte, w jaki sposób treści z przemielonych na proszek dzieł docierały do mózgu dinozaura. Jednak docierały. A co się działo, gdy zadano mu znaczną porcję materiałów statystycznych, ksiąg gospodarczych i tajnych raportów o stanie państwa?

Smok wykarmiony na patriotycznej poezji i prozie, teraz zasilony problematyką ekonomiczno-socjologiczną, zapragnął naraz stać się użyteczny w dziele reformy antyku i ocalenia świata, który rzekomo musi zginąć. Zaczął imać się robót publicznych, grzmieć przeciwko złym obyczajom, napominać ludzi…

Ale nie szło. Antyk amirandzki wyraźnie wyglądał na nierefor-mowalny. Zresztą plebs, zadowolony z dotychczasowego próżniaczego trybu życia, pyskował tylko (korzystając ze swobody wypowiedzi, którą smok wymusił na Regencie) na pomysły „starego gada". Smok, niekontrowersyjny jako krwiopijca, w roli jarosza-reformatora zaczął nagle wszystkim przeszkadzać. Toteż jego przeciwnicy posunęli się do wyjątkowo chamskiego numeru. Któregoś wieczoru za karmę posłużyła cała półka dotycząca smoczego gatunku i do dinozaura dotarła brutalna prawda, że reprezentuje ród dawno wymarły, ergo w ogóle go nie ma.

Ten paradoks zaprzątnął go bez reszty. Dał spokój reformom (wszystko wróciło w stare koleiny), a sam myślał, myślał, a im dłużej kombinował, tym w głębszą popadał desperację.

Wreszcie zaryczał pożegnalnie i zadecydował: aby wszystko zgodziło się z wymogami naukowymi, popełni samobójstwo.