Изменить стиль страницы

Pobladł gwałtownie.

– Nie.

– Nie możesz ty, załatwię to z kimś innym. Choćby z twoim cholernym braciszkiem.

– Nigdy.

– Niby dlaczego?

Oczy Corneta pociemniały z gniewu.

– Bo nie zwykłem rozdawać tego, co należy do mnie.

– No proszę – syknęła. – Traktujesz mnie jak rzecz.

– To on traktowałby. Zrobiłby z ciebie niewolnika, maszynę albo zabawkę. Zależnie od kaprysu. Uzależniłby cię od siebie na zawsze. A potem złamał, upodlił i kopnął w kąt. Mówisz o rzeczach, o których nie masz pojęcia, Koral. Lud Luster traktuje gatunek ludzki jak śmieci.

– Ty też, Cornet?

Zacisnął usta, dłonie drgnęły.

– Nie graj ze mną w ten sposób, dziewczyno. Uszanuj moją inteligencję, skoro nie chcesz uszanować własnej.

– Co z nami będzie, Cornet? Jutro mam wyjść za mąż! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nic cię to nie obchodzi? Pozwolisz na to?

– Nie.

– Więc zrób coś. Przeprowadź mnie albo nie, wszystko mi jedno. Tylko zabierz mnie stąd, dłużej tego nie wytrzymam.

Poczuł, jak znów ogarnia go złość.

– Chcesz, żebym cię zabrał?

– Tak! – wrzasnęła z furią. – Właśnie tego chcę.

– Żebyś potem jęczała i wygadywała, jak strasznie cię skrzywdziłem?

Teraz ona zbladła.

– Bez obaw! – warknęła.

– Ty w ogóle wiesz, o czym mówisz?

– Niech cię diabli, Cornet! To twoja ostatnia szansa. Teraz mi odmówisz i wszystko przepadnie. Nie zawołam cię więcej, nie zechcę widzieć na oczy. A ty będziesz do końca życia żałował. I ja też.

– W porządku. – Wycelował w nią palec. – Nie życzysz sobie ślubu? Załatwię to. Tylko nie chcę słyszeć żadnych pretensji. Na twoją pieprzoną prośbę, Koral.

– Żebyś wiedział, bydlaku! – krzyknęła, lecz lustrzana tafla znów pokazywała tylko odbicie jej wściekłej, pobielałej ze złości twarzy.

***

– Wejdź, chłopcze – powiedział Edward Trada, otwierając przed Dawidem drzwi gabinetu. Przekroczył próg i zamarł, tak że idący z tyłu Ulter omal na niego nie wpadł. Na kosztownym orzechowym biurku siedział w niedbałej pozie długowłosy mężczyzna. Spojrzał na wchodzących z uśmiechem, który zmroził Tradzie krew w żyłach, niczym tchnienie wiatru spod lodowca.

– Witam, panowie – odezwał się uprzejmie. – Miło widzieć was obu, bo zdaje się, że będziemy musieli rozwiązać wspólny drobny problem. Siadajcie, proszę.

Trada pospiesznie, niezgrabnie ruszył w kierunku fotela, czując, jak serce przestaje mu bić, a całe ciało robi się lekkie niczym balon. Bo oczywiście rozpoznał gościa.

– Coś ty za jeden! – krzyknął nerwowo od progu Dawid, cofając się o krok. – Czego chcesz?

– Powiedziałem: siadać! – warknął Cornet. – Tylko spróbuj zwiać, a z rozkoszą rozwalę ci łeb o kant tego eleganckiego mebla. Szczerze mówiąc, czekam na pretekst.

Dawid wsunął się do środka, a brzydki uśmiech Corneta pogłębił się. Trada spojrzał na niego i zrozumiał, co to znaczy być przerażonym.

Koral wciąż spowita w ciężką atłasową suknię, przechadzając się tam i z powrotem po sypialni, przypominała staroświecką marionetkę. Męczyły ją złe przeczucia. Bała się, że Cornet w obecnym nastroju jest w stanie zrobić coś zbyt radykalnego. Postanowiła znaleźć ojca. Porozmawiać z nim, przygotować na to, co może go spotkać. W końcu była mu to winna.

Przebiegła przez pokoje na górze, zajrzała do saloniku i jadalni, a w końcu przypomniała sobie o gabinecie. Zbiegła na dół, wpadła bez pukania.

– Cornet, nie! – krzyknęła. – Bo będę zmuszona cię znienawidzić.

Crux rozluźnił uchwyt na gardle posiniałego, pokrwawionego Dawida, potrząsnął nim jak pies szczurem i pchnął na podłogę.

– Jak sobie życzysz, skarbie – powiedział spokojnie. Ale Koral zauważyła, że z trudem nad sobą panuje.

W rogu gabinetu siedział wbity w fotel Trada, a krople potu lśniły na jego skroniach niby diadem. Na dywanie Dawid, charcząc, usiłował zaczerpnąć oddechu.

– To jest Cornet, tato – powiedziała Koral, czując, jak strasznie głupio brzmią jej słowa, ale przecież musiała coś powiedzieć, zanim sytuacja stanie się zbyt dramatyczna. – Właściwie miałam ci go wcześniej przedstawić.

Urwała. Cornet śmiał się bezgłośnie, ale całkiem otwarcie. Spojrzała w jego złe, rozbawione oczy i zdała sobie sprawę, że nerwowo wyłamuje palce.

– Naprawdę to zrobiłaś? – wychrypiał z podłogi Dawid. – Rzuciłaś mnie dla tego potwora?

– Nic nie tracisz – wymamrotała. – Jest jeszcze Diana. To ładna dziewczyna, niedługo będzie pełnoletnia. Wciąż możesz zostać zięciem szefa.

Cornet popatrzył na nią z mieszaniną podziwu i rozbawienia. Koral umilkła, bo w sumie chciała tylko pocieszyć Dawida, a nie zachować się jak suka.

– Koral – chrząknął ojciec z czeluści fotela – co to znaczy?

– Tylko tyle, panie Trada, że kocham pańską córkę – powiedział Cornet. – Z wzajemnością. Mam nadzieję, że to wyjaśnienie pana zadowala. Aha, jako przyszły teść może pan liczyć na moje szczególne względy i opiekę. Mam na myśli perspektywy rozwoju pańskiej firmy. Jestem pewien, że dojdziemy do porozumienia.

Wtedy Edward Trada doświadczył iluminacji. Osobista protekcja Corneta oznaczała nieprawdopodobne korzyści. Całą gamę wspaniałych możliwości, wśród których nietykalność i zwolnienie od haraczu były ledwie warte wzmianki. Co do Dawida, to cóż – ma niewiele lat, poczeka. Bo rzeczywiście, jest jeszcze Diana. Pozwolił sobie na to, żeby się rozpromienić. Niewiele, ale jednak trochę.

– To zaskakująca sytuacja – powiedział z powagą. – Lecz szczęście córki zawsze było dla mnie najważniejsze.

Na ustach Corneta znów pojawił się paskudny uśmiech.

– Nie wątpię, panie Trada.

***

Sykstus delikatnie pogłaskał włosy Charlotty. Obróciła na niego okrągłe błękitne oczy.

– Dlaczego się martwisz? – szepnęła.

– Nie martwię się. Myślę.

– Jesteś smutny.

– Kierowanie rodem wymaga czasem trudnych decyzji. Pamiętaj, że dobro klanu i dobro Ludu stanowi najwyższą wartość. Właśnie w tej kolejności. Dobry może być tylko ten, kto jest wierny i oddany rodzinie, rozumiesz?

Skinęła głową.

– Cieszy mnie twoja lojalność i posłuszeństwo – powiedział. – Będziesz doskonałą matką rodu Dellvardan.

Nie patrząc już na nią, wyszedł spotkać się z wysłannikiem Kręgu.

Nie spodziewał się, że Krąg przyśle Rdzę. Na setki oddanych członków akurat ją. Nie wiedział, jak to odczytać. Jako ostrzeżenie, groźbę czy szyderstwo. Wcale się nie zmieniła. Krótkie ciemne włosy przylegały do głowy niby hełm. W trójkątnej twarzy rzucała się w oczy tylko czerwona plama ust. Nie podała mu ręki na powitanie. Wydęła wargi znajomym grymasem, znamionującym pogardę lub znudzenie.

– Witaj, Rdzo – mruknął.

– Witaj – odpowiedziała niskim głosem. – Podobno sobie nie radzisz. Twój stołek się chwieje?

– Nie używałbym tak drastycznych określeń.

Spod ciężkich powiek patrzyły na niego bezczelne żółte oczy.

– Więc czego chcesz od Kręgu?

Sykstus westchnął.

– Usiądź. Wyjaśnię ci.

Rdza opadła na fotel. Słuchała z pozoru senna, ale w głębi przesłoniętych rzęsami żółtych ślepi mieszkała nieustanna czujność.

***

– Kochałeś kiedyś kogoś, Cornet? – spytała Koral.

– Tak – odpowiedział. – I co?

– Nic. Przestałem.

– Tak po prostu?

– Na to wyszło.

Odwróciła się i spojrzała na sufit.

– Jak to właściwie jest z tą przeklętą krwią?

– Młody, rosnący w siłę klan Seimle rywalizował ze starożytnym, ale podupadającym klanem Mwee. Ród Seimle wygubił wszystkich z rodziny Mwee, lecz starszy ginącego klanu z zemsty rzucił na zwycięzców przekleństwo krwi. Ponieważ potrafił posługiwać się przedwieczną magią, której dzisiaj nikt już nie zna, zaraza rozprzestrzeniała się w szalonym tempie. Trzeba było zlikwidować wszystkich nosicieli.