Изменить стиль страницы

– Nikt nie zna lekarstwa?

– Nie. Zginęli wszyscy z rodu Mwee, a tylko urodzony członek klanu, który rzucił klątwę, jest władny ją odwołać.

– A Krąg? Mówiłeś, że jest potężny.

– Krąg składa się z samych szaleńców. Diabli wiedzą co naprawdę potrafi i co stanowi jego cel. Podejrzewam, że gdyby to rzeczywiście leżało w interesie bractwa, znalazłby antidotum, ale niewykluczone, że woli mieć w rękach kolejny bicz na wspólnotę rodów. Chociaż kto wie. Może wcale nie umie znaleźć lekarstwa. Członkowie Kręgu zaprzedają bractwu duszę. Jak myślisz, co jest warte takiej ofiary? Władza? Tajemnica? Oświecenie? Muszą być szaleni.

Roześmiała się.

– Od kiedy dbasz o duszę, Cornet?

Wzruszył ramionami.

– Umieram. W takim momencie dusza staje się dziwnie cenna.

– Zanim to nastąpi, ja stanę się zgrzybiałą starowiną albo dawno będę gryźć piach.

Przekręcił się na plecy.

– Prawdopodobnie tak, dziewczyno. Oddałbym wszystko, żeby cię przeprowadzić, ale nie mogę. Zaraziłbym cię.

– To ci nie przeszkadza ze mną sypiać.

– Dopóki jesteś śmiertelniczką. Klątwa przenosi się przez krew, ale sama jest czymś magicznym, mistycznym w pewnym sensie. Podobnie jak przeprowadzenie. Na razie nic ci nie grozi, a ja wiem, że nie urodzisz mi zarażonych dzieci. My nie krzyżujemy się z gatunkiem ludzkim.

– Jezu! Jakbyś powiedział z małpami!

– Koral, jesteśmy potężną, starożytną rasą. I nie szanujemy ludzi. I z natury stoimy po stronie zła. Zabijam, żeby żyć i ot tak, dla pstryknięcia palcami. Związałaś się z diabłem z lustra. Myślałem, że wiesz.

– Więc co? Wykorzystasz mnie i porzucisz? Będziesz się bawił, aż ci się znudzę?

Cornet westchnął.

– Opowiem ci historyjkę, bo widzę, że mnie nie rozumiesz. To stara legenda. Pochodzi jeszcze z czasów rządów królów. Pewien potężny władca miał dwóch synów. Wezwał kiedyś przed swoje oblicze młodszego i kazał mu ukryć się za tronem, aby wziąć udział w lekcji prawdziwych rządów. Następnie zawezwał kapitana straży przybocznej i spytał, czym według niego jest potęga państwa. Ten rzekł: „Potęgą państwa jest król, niby klamra, która spina je w całość”. Wtedy władca kazał przybyć swemu starszemu synowi. Gdy ten wszedł, zapytał: „Dlaczego zawiązałeś spisek przeciwko mnie?”. Królewicz zbladł i zawołał: „Żądza władzy mnie zaślepiła. Wybacz mi, ojcze!” Władca odpowiedział: „Przebaczam ci jako ojciec, lecz jako król – nie mogę. Oto zdrajca! Zabij go, kapitanie straży”. Żołnierz wykonał rozkaz, a król nakazał młodszemu synowi wyjść z ukrycia. „Czy nienawidzisz mnie za to, co zrobiłem?” – spytał. „Nie”, odparł chłopak. „Po to jesteś królem, aby karać zdrajców. Zresztą on stał pomiędzy mną i tobą, więc nie mogłem go kochać”. „Mój synu”, powiedział król, „staniesz się teraz moim następcą. Pamiętaj, że dobro kraju to rzecz nadrzędna. Przysięgnij, że gdybym kiedykolwiek oszalał i postępował wbrew tej zasadzie, zabijesz mnie, zanim wyrządzę nieodwracalne szkody”. Młodszy królewicz wzruszony złożył przysięgę. Mijały lata. Niespodziewanie król zakochał się w pięknej żonie przywódcy jednego z potężnych klanów. Miłość zaślepiła go zupełnie. Postanowił zdobyć ukochaną za wszelką cenę. W kraju rozpętała się wojna domowa, wiele rodów zbuntowało się przeciw władcy. Wszędzie płynęła krew, płonęły ognie i skwierczały zgliszcza. Pewnego dnia królewicz wkroczył do komnaty ojcowskiej i rzekł: „Królu i ojcze, oto z wielkim bólem przyszedłem wypełnić przysięgę. Ponieważ oszalałeś i przysparzasz królestwu wielkich szkód, muszę cię zabić”. Lecz zanim zdążył zadać cios, z ukrycia wypadł kapitan straży ze swymi ludźmi, którzy pojmali królewicza. Wtedy władca spytał: „Czym jest państwo, kapitanie?”. „Państwo to król. Póki jest władca, poty trwa królestwo. Bezkrólewie oznacza chaos”. „Zabij zdrajcę”, rzekł król, a żołnierz spełnił rozkaz. Wkrótce też skończyła się wojna, władca rozgromił i wytracił buntowników, pozbywając się za jednym zamachem zbyt potężnych i samowolnych poddanych, a kraj szybko dźwignął się z upadku, gdyż zawsze był silny i bogaty. Zaś król zażył wiele szczęścia u boku ukochanej kobiety, przy okazji zapewniając sukcesję synowi, którego mu dała. Jaki morał z tego wynika?

Koral potrząsnęła głową.

– Nie wiem. Że polityka to podła rzecz?

Crux się uśmiechnął.

– Nie. Że dla Ludu Luster nie istnieje nic ważniejszego niż miłość do kobiety.

Teraz uśmiechnęła się dziewczyna.

– Przewrotna ta twoja bajka. Przecież miłość powinna nieść dobro.

Cornet uniósł brwi.

– Naprawdę? Nie wydaje mi się, wy, ludzie, trywializujecie ją. To potężne, stare, groźne uczucie, dzięki któremu można ważyć się na wszystko. Dobro? Zastanów się, gdyby ktoś kazał ci wybierać, kto ma umrzeć – człowiek, którego kochasz, czy, powiedzmy, małe dziecko, słodkie i nieświadome.

Koral przymknęła oczy.

– Nie kończ. Rozumiem. Nie wiem, jak potrafiłabym z tym żyć, ale wiem, co bym wybrała.

– Sama widzisz – mruknął Crux. – Mój świat jest stary i po prostu odarty ze złudzeń.

Spojrzała na niego.

– Chyba nie do końca.

– Może nie.

– Zabiłbyś własne dziecko, Cornet? Gdyby chodziło o władzę lub cokolwiek innego?

Potrząsnął głową.

– Duma by mi nie pozwoliła. Właśnie za tę skazę Lud się mnie wyrzekł.

– Nie rozumiem.

– Za to, że nie przejąłem sukcesji po ojcu. Wtedy musiałbym walczyć o władzę, posuwać się do skrytobójstwa, intryg, zawierać sojusze z tymi, którymi gardzę, zdradzać przyjaciół i wciąż drżeć o stabilność swego stołka. To nie dla mnie, skarbie. Mówiłem ci, że miałem starszego brata? Był synem poprzedniej żony ojca. Matka i stary wykończyli go opętani lękiem, że im zagraża. Nie chciałem być taki sam. Z drugiej strony nie chciałem podzielić losu brata, czego nie dało się wykluczyć.

– Jezu! Mieli jakieś dowody, że działał przeciwko nim?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Chyba nie.

– Chcesz powiedzieć, że twój ojciec zamordował własnego syna, który był zupełnie niewinny?

Na ustach Corneta pojawił się twardy, chłodny uśmiech.

– Nie ma niewinnych – powiedział.

– A ty?

Wzruszył ramionami.

– Byłbym zmuszony spróbować zabić starego, gdyby zaczął mi zagrażać.

– Rzeczywiście, jesteście potworami.

– Jasne, moja piękna. Zadajesz się z bestią. Wciąż chcesz się stać taka jak ja?

– O niczym innym nie marzę.

– Dziś wieczorem spotkam się z kimś, kto, być może, zgodzi się nam pomóc. Ale nie rób sobie wielkich nadziei. To pomysł desperata.

– Może ci grozić jakieś niebezpieczeństwo? – zaniepokoiła się.

Pocałował ją.

– Nie. W najgorszym razie to będzie żałosne.

***

Noc zapadała nad miastem, brzydka i mglista. Wiatr niósł w sobie zimną wilgoć. Cornet rozcierał ręce. Czekał. Rozumiał, że z każdą chwilą jego czekanie staje się coraz bardziej beznadziejne. Nikt się nie zjawi. Jeszcze kilka minut i wróci do Koral. W głębi duszy od początku wiedział, że nie może liczyć na pomoc Kręgu.

Odgłos kroków zaskoczył go. U wylotu zaułka pojawiła się nagle drobna postać ubrana w płaszcz. Podeszła bliżej i Cornet rozpoznał trójkątną twarz z czerwoną plamą ust.

Poczuł dreszcz przebiegający po krzyżu. Mięśnie napięły się odruchowo, serce przyspieszyło rytm, gdy tymczasem ona szła bez pośpiechu, z rękami w kieszeniach płaszcza, z wargami ułożonymi w grymas lekceważenia. Zatrzymała się kilka kroków przed nim. Żółte oczy patrzyły na pozór obojętnie, maskując czujność.

Milczała. Chciał się odezwać, ale zupełnie zaschło mu w ustach, więc tylko nerwowo przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że jej widok potrafi nim wstrząsnąć.

Czerwone usta rozciągnęły się w uśmiechu, a palce wysuniętej z kieszeni dłoni wykonały niedbały gest. Cornet poczuł nagle potężne tąpnięcie, jakby ziemia pod jego stopami miała się zapaść. Zawirowało powietrze, w twarz uderzył kurz. Zaskoczony stracił równowagę, przyklęknął na jedno kolano.