Изменить стиль страницы

Dziewczyna poczuła, że robi jej się słabo. Przemogła się z trudem i zaczęła gorączkowo przeszukiwać półki. Trup wodził za nią wzrokiem, nie poruszywszy się jednak. Kiedyś musiał być młodym, przystojnym mężczyzną, ale to tylko potęgowało upiorne wrażenie.

Ze zdenerwowania strąciła kilka szklanych kolb, które roztrzaskały się na kamieniach z jękliwym bęg! Zbierało jej się na płacz. Nic nie świeciło w półmroku, nic nie przypominało żeliwnego tygla. Zrzuciła na podłogę dwie grube iluminowane księgi i dostrzegła bladą poświatę. Usunęła jeszcze dwie, a wtedy za nimi ukazał się kociołek na trzech nóżkach. Boki miał rzeźbione w głowy gorgon. Na wierzchu ktoś położył oprawny w skórę tom, który tłumił blask wydobywający się z wnętrza. Kiedy go zdjęła, nieskazitelnie gładka tafla zaczęła świecić. Koral schwyciła w dłonie ciężkie naczynie i pospiesznie opuściła komnatę odprowadzana tępym, wszechwiedzącym spojrzeniem trupa. Pragnęła jak najszybciej opuścić pracownię. Na myśl o ponownym spotkaniu dziewczynki w falbankach dreszcze przebiegały jej po krzyżu, ale sąsiednia sala była pusta. Nie pozostało w niej nawet jedno fruwające oko.

Droga powrotna przez rozchichotany korytarz przypominała podróż przez piekło. W połowie drogi zaczęła biec, a szepty i skrzypienia podążyły za nią, zachwycone gonitwą. Bez tchu wpadła do celi Corneta.

– Widział cię ktoś? – w jego głosie brzmiał niepokój.

– Dziecko o twarzy diabła i trup z zaszytymi ustami – wydyszała. – Och, Jezu, Cornet! Ta mała bawiła się ludzkimi oczami! A on leżał cały siny…

– W porządku. – Crux uspokajająco położył rękę na jej ramieniu. – To tylko pies i jeden z eksperymentów Sykstusa. W tej chwili nic nam nie zrobią. Postaw tygiel na stole i zamknij drzwi.

Posłusznie wykonała polecenia. Cornet nerwowo przeszedł się po pokoju. Zauważyła, że jakoś sztywno się porusza. Wargi miał całkiem bezkrwiste. Podał jej kawałek rzemyka.

– Zwiąż mi włosy, dobrze?

Wsunęła dłonie między grube, lśniące pasma. Prześlizgiwały się w palcach jak jedwab. Nigdy nie widziała tak pięknych włosów. Związując je rzemieniem nisko na karku, poczuła, że Cornet drży. Zerknęła na jego ostry profil i nie ośmieliła się spytać dlaczego.

– Włóż rękę do naczynia – powiedział. Wyczuła w jego głosie napięcie. – Dotknij samej powierzchni.

– Po co? – spytała.

– Obiecałaś mi pomóc, tak? Więc rób, co mówię. Śmiało. Nic ci się nie stanie.

Ostrożnie musnęła palcami błyszczącą ciecz. Po skórze przebiegło delikatne mrowienie i przyjemne ciepło. Zanurzyła całą dłoń, a gdy ją wyjęła, zobaczyła, że wewnętrzna strona jest srebrna.

– Podejdź do mnie – nakazał. Mimo woli mówił trochę ochryple. To nic, pomyślał. Nic w porównaniu z wiecznością w piwnicach domu Sykstusa. Dziewczyna zbliżyła się, ale w jej ruchach czytał niepokój. Nabrał głęboko powietrza i uśmiechnął się. To był zacięty, zły uśmiech, bo przypomniał sobie pochylających się nad nim Amanusa i Justusa z szyderczym triumfem na gębach. Ujął srebrną rękę Koral za nadgarstek, wsunął sobie pod kurtkę i mocno przycisnął do piersi tuż pod obojczykiem. Krzyknęła ona, nie Crux. Wyszarpnęła rękę i odskoczyła. Wstrząśnięta potrząsała dłonią, która już nie była srebrna, a Cornet próbował nabrać tchu przez zaciśnięte zęby. Ból zawodził w każdym włóknie nerwów, ale nie był tak straszny jak podczas kreślenia liter. Ostrożnie odchylił połę i spojrzał. Misterny wzór znikł. Zastąpiła go czerwona plama podobna do krzyczących ust.

– Chodź, skarbie – powiedział. – Załatwimy się z resztą.

Słowa pozwalały się artykułować opornie, a oddech wciąż świstał między zaciśniętymi zębami.

Dziewczyna patrzyła na niego ze wstrętem.

– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nie zrobię czegoś podobnego!

Szarpnął ją za ramiona.

– Posłuchaj, Koral. Inaczej nigdy stąd nie wyjdę. – Krzywiąc się, ściągnął kurtkę i cisnął na stół. – Popatrz! Widzisz? Muszę pozbyć się tych pieprzonych znaków. Dzięki nim Sykstus ma nade mną całkowitą władzę. Nie wyobrażaj sobie tylko, że będę błagał o życie, bo do tego się nie zniżę!

– Jesteś szalony! – jęknęła. – Wszyscy powinniście się leczyć!

Cornet poczuł, jak ogarnia go znany, bezpieczny stan wściekłości, który tłumi cierpienie, zagłusza rozpacz i przesłania lęk. Jego oczy zapłonęły gniewem.

– Myślisz, że mnie to bawi?! – wrzasnął. – Że jestem jakimś pieprzonym świrem, który znajduje przyjemność w czymś takim?! Po prostu nie chcę tu gnić do skończenia świata! Sam bym to zrobił, ale nie mogę. Własne dłonie odmawiają mi posłuszeństwa. A nawet gdyby udało mi się nabrać tego srebrnego cholerstwa w ręce, to przepali je aż do kości. Popatrz na mnie! Powiedziałem, popatrz! Nie jestem człowiekiem, Koral, ale, kurwa mać, nie jestem zrobiony z drewna! Rozumiesz?

– Nic nie rozumiem! Nie mam z tobą nic wspólnego. Nie chcę cię znać, nie chcę cię widzieć! Ciebie i twoich dzieci z twarzami diabłów, potworów o zaszytych ustach, czarodziejskich hokus-pokus, magicznych zwierciadeł i… chcę do domu! Pozwól mi wrócić do domu!

Po policzkach dziewczyny płynęły łzy.

Wielka fala rezygnacji zalała serce Corneta i w jednej chwili zatopiła rozpaczliwą żądzę przeżycia. Nagle nie umiał znaleźć żadnego powodu, żeby dalej walczyć. I tak zdechnie w konwulsjach, dławiąc się krwią. Czy to istotne, na czyjej podłodze, Sykstusa czy własnej? Honor? Miał dość honoru. Dość bólu, śmierci, triumfów, nadziei i całego klanu Dellvardan. Co go obchodzi, że zamiast szeptać jego imię z szacunkiem i lękiem, będą gadać, jak to Crux Cornet, konając, lizał buty śmiertelnego wroga.

Pochylił się nad stołem, oparł łokcie o blat. Ścisnął skronie. Czuł się wyczerpany i chory. Świeże oparzenia bolały jak wszyscy diabli. To tyle.

– Nie płacz – powiedział obojętnie. – Nie warto. Nie mogę cię wysłać do domu. Przykro mi. Musisz sama stąd wyjść. Schodami, koło pracowni Sykstusa w górę, potem w prawo i prosto. Na końcu korytarza znajdziesz drzwi. Gdy wyjdziesz na ulicę, staraj się dokładnie przywołać obraz swojej sypialni. Kiedy pojawi się w owalnej ramie z mgły, przejdź. Nie bój się, nie powinnaś napotkać kłopotów. W razie czego powiem, że ściągnąłem cię siłą. Zresztą to prawda. Żegnaj, skarbie. – Przez usta przemknął mu krzywy uśmieszek. – Mimo wszystko miło było cię poznać.

Koral łykała łzy. Przez tę mokrą, rozmazaną zasłonę widziała szczupłe plecy Corneta z kręgosłupem jak sznur pełen supłów. Dwa misterne zaognione wzory na łopatkach wyglądały niczym śpiące węże.

Wtedy zaczęła mgliście rozumieć, że życie Cruksa Corneta z Ludu Luster nie obfitowało w wiele chwil wolnych od gniewu, bólu i samotności, a przekleństwo krwi sięga szerokim kręgiem poza nieszczęsny klan Seimle. Ciężko być taką istotą, pomyślała, czując, jak przepełnia ją współczucie i żal. Bała się Corneta, lecz w żaden sposób nie mogła wzbudzić w sobie odrazy czy potępienia. Stoi właśnie przed demonem, przed stworzeniem, które ludzie przez wieki słusznie nazywali diabłem, i nie ma w niej nie tylko nienawiści, ale nawet niechęci.

Podeszła i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu. Przeszedł ją dreszcz i głęboki wstrząs, bo dotknęła aksamitu promieniującego niezwykłą mocą. Przesunęła palce po skórze, a energia przepłynęła przez nie, uderzając w dziewczynę kolejnym dreszczem. Crux się nie poruszył, lecz Koral wydało się, że cały świat zawirował, że zetknęła się z czymś, co przewyższa ją i rzeczy, które do tej pory miały dla niej znaczenie. W nagłym przebłysku pojęła, że ta istota, ten mężczyzna jest ważniejszy niż wszystko, co kiedykolwiek przeżyła. Niż pusty dom, ojciec w wiecznych wyjazdach służbowych, widmo strojącej się matki, narzeczony Dawid, którego zgodziła się poślubić, bo nie był jej nienawistny, a swoim majątkiem i pomysłami świetnie pomógłby rodzinnej firmie, ważniejszy nawet niż ona sama. Przy nim wszystko blakło, sprowadzone do roli martwego odbicia w lustrze, ponieważ tylko Cornet był prawdziwy. Mój świat to tylko odbicie jego świata, pomyślała. Wtedy zrozumiała, że nie potrafi skazać Corneta na śmierć i hańbę, w oczach tego człowieka nieporównanie gorszą od śmierci. Już nie miała swojej duszy, bo Crux ją zabrał. Za darmo, bez cyrografu, bez czegokolwiek w zamian.