Изменить стиль страницы

– Już czas – powtórzyła jak echo Iskra.

Wark zobaczył, że Koźlarz ujmuje dłoń rudowłosej kobiety, zupełnie jakby nie czuł bijącego z niej ognia, i pociąga ją ku szczelinie w murze i stromej ścieżce, która prowadziła na brzeg.

– Zatrzymajcie ich! – wykrzyknął Zbiegun. – Zabiła kniazia i nie może uciec.

Wark spróbował zaprzeczyć, osadzić wojowników rozkazem w miejscu, bo żył przecież i rozumiał, że tamci dwoje powinni odejść, aby ta upiorna noc dobiegła wreszcie kresu. Tyle że z jego gardła nie dobywał się żaden dźwięk. Bezradnie patrzył, jak sinoborska drużyna sięga po broń. A potem spostrzegł jeszcze Suchywilka, który staje tuż przed wyrwą w murze z wielkim zwajeckim toporem w garści i zasłania przejście.

* * *

Z pogruchotanych blanków wieży jaśminowa wiedźma patrzyła, jak Koźlarz prowadzi Szarkę stromą ścieżką na brzeg. Na klasztornym dziedzińcu na nowo rozgorzała walka i błękitnooka niewiastka nie potrafiła zgadnąć, czy Iskra oszczędziła w końcu sinoborskiego kniazia. Na rozkaz kapłana wojownicy unieśli go do zrujnowanego refektarza. Wydawało się jej, że poczułaby jego śmierć. Jednak nie była pewna. Tej nocy przelano bardzo wiele krwi. I jeszcze więcej miano rozlać.

Zwajcy trzymali się blisko muru, wciąż broniąc wąskiej wyrwy, która prowadziła na dróżkę do przystani. Nie pozostało ich wielu, najwyżej półtora tuzina. Zbili się ciasno, porąbanymi tarczami osłaniając rannych. Na samym przodzie wiedźma wciąż widziała rogate szłomy obu Wilków. Musieli wiedzieć, że nie uda się im uciec. Nigdy nie przebiją się na brzeg, do sinoborskich okrętów. Próbowali jedynie kupić odrobinę czasu dla tamtych dwojga.

Wiedźma poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Ale dla Zwajców nic nie mogła już zrobić.

Wicher przywiał do niej znad morza zapach szlamu i krwi. Poruszyła się niespokojnie. Długą chwilę wietrzyła w powietrzu, usiłując odszukać niebezpieczeństwo. Wreszcie jej się udało. Krzyknęła ze zgrozy.

Nikt wprawdzie nie zdołał wyrąbać sobie drogi przez Zwajców, ale kapłan był sprytny i nie zamierzał czekać. Poprowadził wojowników bokiem, drogą, którą niegdyś podjeżdżały wozy z przystani. Spieszyli się. Niemal biegli, aby zatrzymać Iskrę na samym skraju morza.

Jeszcze tylko kilka skrętów ścieżki dzieliło Szarkę i Koźlarza od sinoborskich okrętów. Wark nie spodziewał się, aby ktokolwiek wydostał się z klasztornego dziedzińca, i nikogo nie pozostawiono na straży. Ale ludzie kapłana wpadali pomiędzy wilgotne kadłuby, które na drobnym żwirze Przychytrza wyglądały jak ciała monstrualnych bestii z głębin Wewnętrznego Morza. Wiedzieli dobrze, skąd nadejdzie Iskra. I tym razem nie zamierzali dać jej żadnej szansy. Nie spodziewała się zasadzki. Nie zdążyłaby nawet obnażyć mieczy.

Jaśminowa wiedźma uśmiechnęła się krótkim złym uśmiechem.

Wicher rozpędził na chwilę chmury. Czerwony letni księżyc wisiał tuż nad wieżami klasztoru flagellantów, wielki i spęczniały od posoki.

Gdyby to nie było Przychytrze i gdyby tej nocy nie rozlano tyle krwi, zapewne nie umiałaby się zdobyć na coś podobnego. Jednak dzisiaj jej umysł był czysty jak zwierciadło, a konanie kolejnych wojowników, zarąbanych na dziedzińcu, wyostrzało jej wzrok. Moc była wszędzie wokół. Pulsowała, tętniła, jakby ta wyspa była olbrzymim, krwawym sercem, które wciąż biło, choć żywcem wyrwano je z piersi.

Obnażyła maleńki nóż, dar Suchywilka, który zazwyczaj nosiła na szyi na łańcuszku, ukryty pod suknią. Wąskie ostrze błysnęło jak język żmii. Jego dotyk nie niósł bólu. Tylko chłód.

Nacięła nadgarstki głęboko, na krzyż, i krew trysnęła wartko. Uniosła ręce do góry, pozwalając, by spływała wzdłuż ramion, na włosy, na policzki, na błękitną suknię. Dopiero kiedy woń posoki otoczyła ją ze wszystkich stron, słodka i kusząca, wykrzyczała wezwanie w ciemność ponad klasztorem.

Zwierzołak nie usłuchał od razu. Zobaczyła go na resztkach południowej wieży, jak leży zwinięty w kłębek na kolanach szalonego flagellanta. Mruczał i wysuwał pazury, a dłoń mnicha nie przestawała delikatnie gładzić jego futra. Obaj – człowiek i potwór – nie odrywali wzroku od wojowników, mordujących się u podnóża wieży. Jaśminowa wiedźma wiedziała, że zwierzołak będzie całą noc ucztował na ścierwie. Nie umiała jednak odgadnąć myśli człowieka, który niegdyś był przywódcą tego konwentu i patrzył na śmierć swoich współbraci.

Krew wciąż płynęła, jasna i spieniona. Spomiędzy wszystkich innych woni ryży kociak wyczuwał ją bardzo dobrze. Ostatecznie był zwierzołakiem, wiedźmią bestią, połączoną ze swoją panią potężną więzią. Silniejszą niż strach, duma i gniew. Jednak wciąż zwlekał. Tylko wściekłość wzbierała w nim coraz bardziej. Wiedźma nigdy wcześniej nie próbowała go naginać do swojej woli. Kiedyś będzie musiała zapłacić i za to. Ale jeszcze nie teraz. Nie tej nocy.

Szarka i Koźlarz dobiegali do brzegu. Połyskiwały ostrza sinoborskich mieczy.

A krew płynęła obficie i wiedźma naprawdę mogła umrzeć.

– Teraz! – wykrzyczała, wkładając w ten krzyk wszystkie swoje siły. – Rozkazuję ci. Teraz!

Zwierzołak wyprysnął w powietrze z kolan flagellanta jak wielki, skołtuniony kłąb futra. Jego ślepia zapłonęły jak dwa ogniste węgle, a całe ciało wydłużyło się i rozrosło w locie. Kiedy zatrzymał się na klasztornym murze i zaryczał – potężny, wygięty w łuk kształt na tle czerwonawej tarczy księżyca – wojownicy na dziedzińcu zmylili rytm bitwy i opuścili na moment ostrza. Wiedźma zobaczyła Suchywilka, rannego w ramię, jak z pochyloną głową klęczy na okrwawionych głazach, a Czarnywilk osłania go własną tarczą. Potem zwierzołak skoczył w dół, ku brzegowi morza. Przestrzeń i czas przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Był wiedźmią bestią, wysnutą z krwi, magii i mroku. Zabijanie leżało w jego naturze.

Obraz rozmywał się przed jej oczami. Nie poczuła, jak się osunęła na wilgotne kamienie wieży. Upłynęło bardzo wiele krwi, ale po prostu nie znała innego sposobu. Choć daleki od wszelkich bogów, zwierzołak był jednym z przedksiężycowych i jak oni został stworzony do wolności. Sam sobie wybierał towarzyszkę i nie pozwalał się zmuszać do niczego. Usłuchał dopiero, kiedy zrozumiał, że wiedźma jest gotowa się wykrwawić dla ocalenia tamtych dwojga. Ale była pewna, że jej nie wybaczy.

Spadł na wojowników z wysoka. Pierwszego zgruchotał uderzeniem łapy. Cisnął nim o kadłub statku, miażdżąc już w zębach czaszkę kolejnego. Pozostali z wrzaskiem rozbiegli się po plaży. Zwierzołak ścigał ich, przeskakując po wystających głazach, by ominąć połacie mokrego żwiru. Nie lubił wody. Ale wojownicy byli zbyt głupi i zbyt przerażeni, aby wejść głębiej w morze i zanurkować.

Szarka i Koźlarz spychali już łódź na fale.

Wiedźma chciała unieść rękę i zamachać im na pożegnanie. Zabrakło jej siły.

* * *

Kiedy ponad klasztorem rozległ się ryk zwierzołaka, Suchywilk opadł na kolana, czując, jak krew zalewa mu oczy. Jego wojownicy opuścili miecze i topory, wdzięczni za chwilę wytchnienia. Sinoborzanie jednak szybko otrząsnęli się z przestrachu. Kniaź z wysiłkiem podniósł się i stanął obok Czarnywilka. Uderzył toporem, zaczepił brodą o skraj sinoborskiej tarczy i szarpnął potężnie, odchylając ją ku sobie. Jego kuzyn skorzystał natychmiast. Siekł w odsłonięty korpus i cofnął się za mur z tarcz. Kolczugę miał poszarpaną i skrwawioną na boku. Całą noc walczyli ramię przy ramieniu, a Suchywilk nie umiał sobie przypomnieć, kiedy kuzyna raniono.

Kolejny Zwajca potknął się i upadł na ziemię. Kątem oka kniaź dojrzał sinoborskie ostrze, wbite głęboko u nasady jego ramienia. Zwajców zostało już nie więcej niż tuzin. Jeden z Warkowych wojowników wychylił się zbyt daleko ponad krawędź tarczy. Suchywilk z westchnieniem opuścił topór na głowę osłoniętą kapalinem. Ostrze ześlizgnęło się jednak, a Zwajca był zbyt powolny i zmęczony, aby je poderwać i poprawić cios. Krew z rany na czole znów przesłoniła mu oczy. Otarł ją niecierpliwie, lecz przez chwilę mógł jedynie dyszeć ciężko, oparty na stylisku topora i osłonięty murem tarcz.