Osłonięta chaszczami, w płytkiej niecce pośrodku gruzowiska leżała niewiasta. Z początku Zarzyczka widziała jedynie wysokie trzewiki i nogi w podartych, okrwawionych nogawkach. Potknęła się na zdradliwym, ukrytym pomiędzy skorupami brukowcu. Na dźwięk kroków kobieta uczyniła rozpaczliwy wysiłek, aby odczołgać się głębiej w wysoką chachmęć. Księżniczka podeszła nieco bliżej i zobaczyła jeszcze coś. Niewiasta była Servenedyjką, choć ledwie ją rozpoznała. I była brzemienna, zaś poród wyraźnie się zaczął.
Wiedźma uklękła przy rodzącej, odgarnęła jej włosy ze spotniałej, naznaczonej upiornym tatuażem twarzy. Servenedyjka nieznacznie poruszyła ustami, lecz księżniczka nie usłyszała słów. Stała wśród chwastów, nie dbając o parzące ziele, niezdolna postąpić choćby krok. W uścieskiej cytadeli nie było wielu kobiet i nie potrafiła przypomnieć sobie żadnych narodzin. Prawda, że niektóre ze służebnych znikały z cytadeli, zaś klucznica czyniła cierpkie uwagi po każdych odwiedzinach okrętów frejbiterów. Lecz księżniczka nigdy nie zastanawiała się nadmiernie nad podobnymi rzeczami.
Dłonie Servenedyjki zadrgały kurczowo wśród drobnych kamyków, ślepo macając w poszukiwaniu sztyletu. Szarka wyjęła go delikatnie spod glinianej skorupy, wytarła ostrze o rąbek płaszcza i podała południowej wojowniczce. Servenedyjka zacisnęła obtarte do żywego mięsa palce na rękojeści i uspokoiła się nieco. Jej koszula nasiąkła żywą, świeżą czerwienią i księżniczka przypomniała sobie słowa czarnobrodego o Servenedyjkach poszarpanych nieopodal przez podbuntowaną tłuszczę.
Wiedźma bez słowa podłożyła pod głowę rodzącej zwiniętą opończę i dotknęła wydętego brzucha. Wojowniczka jęknęła boleśnie przez zaciśnięte zęby, kiedy piegowata niewiastka delikatnie uciskała brzemię. Zarzyczka przypatrywała się temu z rozszerzonymi od grozy oczyma. Rozumiała tyle, że zbyt późno szukać felczera czy choćby babki rozumiejącej się na połogach. Ból musiał był znaczny, bo Servenedyjka nie potrafiła powstrzymać zduszonego okrzyku, kiedy targnął nią gwałtowniejszy skurcz. Pod zamkniętymi powiekami jej źrenice zadrgały, policzki pokrywał pot zabarwiony krwią z szerokiego zadrapania na czole.
– Po co ona w miasto lazła? – burknął ze złością Szydło. – Trzeba było w alkowie siedzieć z akuszerkami w podobnych rzeczach obeznanymi, a nie włóczyć się samopas. Ot, zachciało się babie maskarady. Przez te hałasy jeszcze i my gardło damy!
Szarka przyklękła przy wojowniczce, mówiąc coś bardzo cicho w języku, którego księżniczka nie umiała rozpoznać. Później delikatnie rozchyliła resztki koszuli. Rana wciąż krwawiła obficie. Nawet gdybyśmy znaleźli medyka, pomyślała Zarzyczka, nie zdołamy jej pomóc. Ale dziecko… dziecko może być jeszcze żywe. Jakby rozumiejąc, wojowniczka uchyliła powieki. Jej oczy były ciemne i zeszklone bólem. Urywanym głosem, pomiędzy kurczami, powiedziała coś niemal niedosłyszalnie, a wiedźma pochyliła się jeszcze niżej i odwiecznym gestem ujęła jej rękę.
Na uliczce wrzasnął ktoś cienko, piskliwie i księżniczka odruchowo przykucnęła w krzakach. Szarka nakryła twarz Servenedyjki, tłumiąc jęk, i pytająco popatrzyła ku pobladłej wiedźmie. Rodząca wygięła się spazmatycznie, jej oddech przeszedł w charczenie.
– Za szybko – powiedziała przyciszonym głosem rudowłosa. – Dziecko rodzi się nazbyt szybko.
– Wody trza gorącej nagotować – karzeł z chrzęstem wyłamywał palce. – I płótna świeżego.
Wiedźma podniosła głowę i popatrzyła na niego z politowaniem.
– Skąd? – spytała roztropnie. – I po co?
– Tradycja – słabym głosem wyjaśnił Szydło, lecz na tym się konwersacja urwała, bowiem na widok ciemnej strugi krwi i wód płodowych karzeł posiniał i osunął się między wybujałe chwasty.
Ani Szarka, ani wiedźma nie obejrzały się.
– Odsuń się – powiedziała szorstko rudowłosa, klękając między kolanami Servenedyjki.
Księżniczka zacisnęła dłonie w pięści, nie czując nawet, jak paznokcie przebijają skórę. Oby wiedziała, co robić, powtarzała w myślach niczym modlitwę, oby wiedziała… Odwróciła spojrzenie, kiedy Zwajka wyjęła nóż. Nie słyszała już odgłosów szarpaniny w zaułku, tylko własny ciężki oddech. I zaraz później zobaczyła dziecko. Okrwawione, pokryte jakąś dziwną mazią. Nie wydało żadnego dźwięku, a wojowniczka leżała równie cicho na stercie pogruchotanych dachówek. Wiedźma ujęła je w ręce, odwróciła delikatnie, wytarła mu twarz rękawem sukni w kolorze burgunda. Dziecko poruszyło się nieznacznie. Miało wielką głowę o pomarszczonej twarzy, drobny tułów i doczepione pod dziwnym kątem nogi. Zapłakało czy też raczej zaskrzypiało słabiutkim głosem.
Nie podnosząc się z klęczek, Szarka zdjęła z szyi łańcuszek. Zarzyczka dostrzegła, że zdobi go jedynie prosty wisiorek w kształcie księżyca w nowiu. Rudowłosa wyszeptała coś i delikatnie położyła miesięczny sierp na piersi dziecka.
Noworodek rozprostował drobniutkie palce. W piąstce ściskał zastygłą grudkę krwi.
Pościg za Krogulcem przygotowano przy najwyższej z bram. Dwóch kapłanów stało za drewnianym pulpitem i z powagą spisywało imiona biegaczy. Byli wśród nich zarówno dziedzice szlachetnych, spichrzańskich rodów, mieszczańscy synowie, czeladnicy, jak i pospolity człowiek. Kapłani nie robili między nimi żadnej różnicy, kazali się tylko rozdziewać do koszul i nogawic. Bardzo też pilnie sprawdzali, czy nie ukrywają broni, bo się poprzednio nie raz trafiało, że zawodnicy, porzuciwszy Krogulca, poczynali się najzwyczajniej okładać kułakami, a od pięści rychło przychodziło do noży.
Sam zwyczaj pogoni za Krogulcem był równie stary jak Spichrza. Miejscowi gadali, że w czasach, kiedy narody osiedlały się w Krainach Wewnętrznego Morza, właśnie krogulec doprowadził ich przodków do podnóża Jaskółczej Skały. Miał się wiele dni unosić przed książęcym wierzchowcem, gdy zaś wreszcie na ziemi przysiadł, władca pojął niezawodnie, iż bogowie naznaczyli to miejsce na siedzibę jego ludu. Odtąd na pamiątkę dawnych czasów rokrocznie urządzano na świątynnym gościńcu wielkie zawody.
Ludzie ściągali dla owej rozrywki z całych Gór Żmijowych albo jeszcze z dalszych stron, bowiem szczęśliwca, który pochwycił Krogulca, ogłaszano Królem Żarów. Przez trzy następne dni sprawował władzę w mieście, czego znakiem były klucze do bram, które mu uroczyście i przy dźwiękach werbli rajcowie wręczali. Król Żarów dobierał sobie służbę spomiędzy żebraków i trefnisiów, odbywał w ratuszu prześmiewcze sądy i ogłaszał rozmaite edykty. Zazwyczaj były to jedynie zabawy, szumne i sprośne, lecz w gruncie rzeczy niewinne. Poborcy podatkowi chodzili po zasobniejszych kamienicach i zbierali daninę w trunkach i mięsiwie, w lektykach obnoszono co sławniejsze ladacznice, zaś okoliczne chłopstwo nie raz i nie dwa poturbowało zacnych mieszczan. Zdarzyło się jednak kilka razy, że po przywróceniu porządku straty były tak znaczne, że rozjuszeni rajcowie kazali cichaczem Króla Żarów utopić w studni na Rynku Siennym. Wprawdzie nikt ich na mordzie jawnie nie przyłapał, ale ludzie swoje wiedzieli. Odtąd spichrzańskie karnawały były jakby spokojniejsze.
Pościg za Krogulcem również nastręczał wiele niebezpieczeństw. Ptaszysko, jak to ptaszysko, nie baczyło na godność ani urodzenie zawodników i gnało, gdzie popadnie, podfruwając, na ile mu pozwalały podcięte zawczasu skrzydła. Sami zaś zawodnicy w walecznym zapale też się zanadto po bokach nie rozglądali. Zdarzyło się, że przestraszony Krogulec wpadł na świątynny dziedziniec, co skończyło się potłuczeniem wielu znamienitych posągów i poturbowaniem kilku nader szlachetnych mnichów. Innego razu jakiś bardziej chyży ptak podfrunął nieco wyżej, zaś pościg ruszył za nim po dachach bez najmniejszego wahania. Wtedy właśnie najstarszy syn burmistrza haniebnie skręcił kark, wpadłszy do miejskiego wychodka, gdyż leciwe dachówki nie utrzymały jego ciężaru.
Mimo wszystko, zabawa była przednia. Tratowano stragany i siebie nawzajem. Wbrew wszelkim zakazom zawodnicy bez żenady okładali się pięściami. Wedle zadawnionej niechęci, gromady tubylców tłukły przybyszów z Gór Żmijowych, którzy odpłacali im z równą zaciekłością. Żacy gnali ławą, tratując wszystkich po równo. Rozstawieni wzdłuż gościńca grajkowie dęli w trąbki i fujarki. Grały werble. Wychylone z okien mieszczki zachęcały zawodników do usilniejszych wysiłków, czyniąc nader hojne obietnice.