Изменить стиль страницы

Znienacka posłyszał jeszcze coś. Wierzchowiec szarpnął się na ów dźwięk potężnie, stając na zadnich nogach. Fala potężnego smrodu uderzyła zbójcę w nozdrza, lecz nie dbał o nią, walcząc z całych sił ze zdobycznym ogierem. Rychło jednak runął na ziemię, w miękki ochłap okrwawionego ciała i posłyszał nad sobą ohydny trzask łamanej końskiej szyi. Od upadku pociemniało mu nieco we łbie, ale miecza nie wypuścił. Tuż obok zwierzołak wydał potworny ryk.

Zrobiło mu się słabo, gorąco i ciemno przed oczami. Spróbował podnieść się na nogi, ale kolana ugięły się podeń niczym przygarść szmat. Kłąb wilgotnego, mruczącego futra otarł się o niego przelotnie, a potem były tylko wrzaski, kwik koni i rzężenie umierających. Większość pochodni miłosiernie pogasła, więc tylko z odgłosów zbójca wnioskował, że nieopodal zwierzołak ogryza jakiegoś nieszczęśnika. Sam siedział ze łbem bezwładnie zwieszonym na piersi w owym dziwacznym, pobitewnym odrętwieniu, zaciskając palce na zranionej łydce.

Ocknął się dopiero na głos Szarki. Wykrzykiwała nad pobojowiskiem jego imię, zaś zwierzołak targał go za kapotę. Podniósł się z trudem. Karczma stała w płomieniach, jasno oświetlając dziedziniec, na którym kupa rebeliantów usiłowała opanować przerażone konie. Przez chwilę zbójcy zdało się, że znów wymyka się hordzie szczurałaków w gospodzie Goworki. Lecz wrażenie prysło, kiedy koło bramy, obok Szarki, dojrzał łaciaty płaszcz Koźlarza. Nie potrafił powiedzieć, czy radował się, czy smucił z jego przewagi nad Jastrzębcem.

– Tutaj! – krzyknął słabo i dziewczyna wyprysła ku niemu na błękitnoskrzydłym wierzchowcu, podciągnęła do góry.

Poczuł na twarzy łaskotanie jej rozpuszczonych włosów i gibkość talii pod swoimi rękami, lecz zaraz podprowadzono mu nowego wierzchowca, nie znajomą kobyłkę, tylko krępego, karego konika z prostym drabowskim rzędem. Na dziedzińcu pozostało nieledwie pół tuzina rebeliantów, pospiesznie przepatrujących trupy, łuna bowiem biła wysoko pod niebo i lada chwila mógł napatoczyć się nowy oddział. Zbójca sparł konia, kiedy w owalnym okienku nad gankiem, teraz niemal doszczętnie strawionym przez płomienie, przesunęła się niewiasta z dzieckiem na ręku. Durna baba, pomyślał ze złością, kierując konia ku bramie. Czekała, tedy się doczekała, niech jej bogowie będą litościwi w podziemnych komnatach.

Za plecami posłyszał zduszone przekleństwo. Szarka zawróciła skrzydłonia, poderwała go w powietrze ku ścianie gospody, coraz bliżej płomieni, aż zdawały się lizać czubki skrzydeł. Wierzchowiec wizgnął, podrywając się ku górze, lecz Szarka wykrzyknęła coś wściekle i szarpnęła wodzami. Bogowie, zrobi to, pomyślał, kiedy podciągnęła w górę nogi i skuliła się cała w siodle. Skrzydłoń znów obniżył lot nad samym daszkiem, zaś dziewczyna wyskoczyła z siodła.

Przez chwilę myślał, że spadnie. Płomienie liznęły ją po nogach w skórzniach z zielono barwionej skóry. Końskie kopyta drobiły w miejscu, a zbójca był bardzo boleśnie świadomy, że o wyciągnięcie ręki za nim Koźlarz wstrzymał oddech, wpatrując się w uczepioną framugi ciemną postać. Podciągnęła się ku górze, przerzuciła nogę przez ościeżnicę.

– Dolna izba stoi w ogniu – dobiegł go głos Koźlarza. – Schody na stryszek doszczętnie strawione.

Wściekłość targnęła Twardokęskiem, kiedy zrozumiał, co to oznacza. Upiorna żegluga poprzez ogrody szalonej boginki, trudy włóczęgi w Górach Żmijowych, krwawy spichrzański karnawał – wszystko na nic za przyczyną jednej durnej białki. Toć tyle narodu wedle nas marło, pomyślał z rozżaleniem, ni kroku Szarka nie postąpiła, ot, obok przeszła, nawet się nie obejrzała. Skąd w niej nagła litość nad chamskim bachorem, który pewnie i tak następnej zimy nie dożyje, bo jak nam w Wilczych Jarach rebelia na dobre rozgorzeje, z samego początku będzie się mieszańce tępić. Po to my się z tylu opresji wymykali, żeby z niej garść kostek niedopalonych ostała?

Drzwi gospody rozwarły się, jak usta wśród płomieni, lecz nie wypatrzył za nimi Szarki, nic, prócz żywego ognia. Wierzchowiec tańczył pod nim lękliwie, lecz zbójca mocno trzymał wodze i z całej siły popchnął go kilka kroków naprzód. Owionął go powiew gorętszego powietrza i zapach spalenizny, a także słaby odległy dźwięk. Szum spoza ognia, jakby w jego głowie znów odezwało się granie żmijowej harfy i głosy wodnych boginek ponad Wewnętrznym Morzem. Nikt, kto słyszał śpiew sorelek, nie będzie już taki sam, przypomniał sobie stare porzekadło i zdjęła go jeszcze większa złość. Co z tego, pomyślał zajadle, jeśli się teraz Szarka w ogniu usmaży dla głupiej karczmarki? Przepadną nasze skarby u Suchywilka pochowane, kniaziowanie na Wyspach Zwajeckich i hołdy Servenedyjek, co nas wyczekują pod bramami Spichrzy. Wszystko przepadnie.

Wewnątrz chaty drewno pękało z hukiem i wśród łoskotu usłyszał głos Szarki – albo złudzenie jej głosu – jak krzyczała zza płomieni jego imię. Czerwona mgła rozlała mu się przed oczyma od tej ostatniej myśli. Tyle dobra zmarnowanego, pomyślał jeszcze, tyle zaszczytów. Niedoczekanie!

– A bodajby was wszystkich nagła zaraza sparła! – ryknął wściekle, nie pozwalając sobie dłużej rozmyślać, co czyni.

Zeskoczył z konia, z trudem opierając się na zranionej nodze i pobiegł ku owym drzwiom, które zdawały się go przywoływać. Kopnął je krzepko, aż wypadły z zawiasów, tłumiąc drobne ogniki pełgające po posadzce. W środku było ciemno od dymu. Owinął gębę czerwoną chustką, lecz jeno z trudem mógł oddychać i widział niewiele dalej niż o wyciągnięcie ręki. Zrobił kilka kroków w przód, lecz wnet ogarnęły go ogniste jęzory, odrzuciły do tyłu. Kolczugę trza było zdjąć, pomyślał niecierpliwie, raz jeszcze próbując się przedrzeć przez zaporę płomieni, która niegdyś była ścianą alkierza, choć rozumiał wyśmienicie, że nigdy nie zdoła jej odnaleźć i wywieść na podwórzec. Wtedy u nóg posłyszał słabe pokasływanie i coś wczepiło się w jego kostkę. Zrazu chciał kopnąć natręta, ale pohamował się w porę. Każdy oddech palił go w płucach jak trucizna, lecz schylił się, z wysiłkiem podniósł bezwładne ciało, zarzucił na ramię.

Pierwszy dech nocnego powietrza był w jego ustach jak najwspanialsze wino. Niemal oślepły, potknął się, zrzucił na ziemię ciężar. Ktoś lał na niego zimną wodę, krzyczał coś niecierpliwie. Gęba piekła go okrutnie. Podrapał się po brodzie, wyczuwając pod palcami krótką, opaloną szczecinę.

– Moja broda – jęknął żałośnie, bowiem popalone w gospodzie Goworki włosie odrosło mu nader okazale podczas wędrówki żalnickimi szlakami.

Uratowany z opresji pogorzelec poruszył się słabo i zakaszlał, a potem ku zbójeckiemu zdumieniu w jego osmalonej twarzy rozwarły się niebieskie ślepia. Zaklął gwałtownie, rozumiejąc, że na nic się zdało jego poświęcenie – na własnych plecach wyniósł z płonącej gospody nikogo innego, lecz skrępowanego dzieciucha, do którego rebelianci rzucali nożami. Twardokęsek potrząsnął głową, czując, jak opada nań potworne zmęczenie. Zrobił, co można było zrobić i nie było tego wiele. Nie znał nawet imienia szczeniaka, którego wydarł płomieniom.

Żalnicki książę siedział nieruchomo na wysokim, siwym ogierze, nie odrywając wzroku od ognia, nie mrugając nawet powiekami, jakby chciał sobie ów widok na zawsze wryć w pamięć. Napatrz się, ścierwo, pomyślał mściwie zbójca, naciesz. A wszystko to przez ciebie i twe rebelię przeklętą. Bodajbyś zdechł, zaprzańcu.

– Panie – jakiś chłopak w kurtce ozdobionej zielonymi wstążkami bogini pociągnął Koźlarza za rękaw. – Trza jechać.

– Czekaj – uciął sucho książę.

Czegóż ty jeszcze wyglądasz, kurwi synu, pomyślał zbójca, powoli dźwigając się na nogi, lecz w tejże chwili w górze ozwał się wysoki, rozradowany krzyk skrzydłonia. Zbójca zobaczył, jak na szczycie chaty, w wąskim otworze pod krytym dachówką gontem pokazują się ramiona Szarki. Dziewczyna wychyliła się do połowy, cisnęła w dół tobołek ciasno spowity kraciastymi kocami. Zbójca pochwycił go bez namysłu, zaś książę wyciągnął ręce ku karczmarce, która gramoliła się niezdarnie poprzez belkę. Niewiasta była zestrachana okrutnie, zaś płomienie pełgające po ścianach jeszcze bardziej ją przeraziły, tak że Szarka musiała ją zepchnąć. Sama zeskoczyła na końcu, zwinnym łukiem wymykając się smagnięciu ognia, niemal przepłynęła w powietrzu obok płomieni.