Изменить стиль страницы

– I prawą rękę uciąć – flegmatycznie dodał Jastrzębiec, kiedy rozjuszeni niespodzianą napaścią rebelianci rzucili się całą kupą na nieszczęsnego oberżystę. – Do nalewania piwa jedna starczy, a czas chamstwo nauczyć raz a dobrze, żeby się z nożem na zwierzchność nie porywało.

Karczmarka załkała rozpaczliwie.

– Dosyć! – zwajecki kniaź obrócił się i nie wstając z ławy, oswobodził gospodynię. – Idź się zająć dzieckiem, kobieto – powiedział, popychając ją lekko ku drzwiom alkierza. – Toście nam chcieli pokazać? – spytał popędliwie Jastrzębca, zupełnie nie dbając o rebeliantów, którzy poczęli się im przypatrywać, jak stado wilków wietrzących posokę. – Wojnę z babami, nie uzbrojonym chłopstwem a szczenięciem ledwo od ziemi odrosłym – pokazał na skrępowanego dzieciaka. – Tedyśmy dość zobaczyli i pozwólcie, że wam coś rzeknę, mości Jastrzębcu. Tym sposobem Wężymorda nie pokonacie.

Jastrzębiec przymrużył oczy i głośno pociągnął łyk piwa: zbójca nie wątpił, że od samiuśkiego poranka każde słowo, każdy gest były dokładnie obliczone, by na koniec złość zwajeckiego kniazia przeważyła nad rozumem. Nie oprzem się, obrachował szybko. Chyba żebyśmy się ze Zwajcami w alkierzu zawarli i stamtąd odpór dawali, póki pomoc nie nadejdzie. Tylko jakiej pomocy tutaj wyglądać? Toć Pomorcy obwieszą nas na pierwszej gałęzi.

– To teraz ja wam coś rzeknę, mości kniaziu – rzekł z ledwie hamowanym szyderstwem Jastrzębiec. – Póki u siebie na Wyspach Zwajeckich siedzicie, pótyście w prawie rozkazywać, a niższych od siebie pouczać. Ale nie tutaj, bo wam rychło może moja gościna kością w gardle stanąć. Gadacie, że wam karczmarki żal, tedy wiedzcie, że ona nie białogłowa zacna, jeno pomorcka suka, której ojciec osadzon w Wilczych Jarach z Wężymordowego nadania. A dziecko, które w komorze kwili, to nic innego, jeno jeszcze jeden pomorcki bękart na naszej ziemi zaszczepiony. Zostawić ich w pokoju? – popatrzył pytająco po swoich ludziach. – Tedy przejdzie jeszcze ze dwa tuziny lat, a pokryją nas ze szczętem jako robactwo. Nie, mości kniaziu, trza ich zawczasu wygnieść, póki jeszcze sił starcza. Bo z tego sąsiedztwa i obyczaju dawnego, i wiary ojców zapomnimy. Jako ten karczmarz nieszczęsny, który pomorcka niewiastę wziął, a z nią wiarę odmienił i własnych ziomków porzucił.

– A wasza świątobliwość nic nie rzeknie? – Szarka, która podczas przemowy Jastrzębca drobiła w palcach kawałek chleba, odwróciła głowę ku kapłanowi Bad Bidmone. – Toż powiadają, że zakon wasz opiekunem wdów i sierot, a z krzyków na dziedzińcu wnoszę, że rychło karczmarka wdową ostanie. Nie wstawicie się za nią, miłościwy ojcze, w imieniu waszego księcia?

– Pomorccy bluźniercy naszych braci ogniem palą – chrapliwym głosem odezwał się Kostropatka – niewiast ni dzieci nie oszczędzając. Nie przeszedł tydzień, jak przed tą samą gospodą białogłowe w płomienie rzucono, bo się imienia bogini nie chciała zaprzeć. A wiecie, kto w drzwiach gospody stał, z dziecięciem u piersi kaźni się przyglądając? Ot, wasza karczmarka. Tedy moja odpowiedź jest: nie, nie wstawi się za nią nasz święty zakon, bowiem nie jest w naszej mocy okazywać litość tym, którzy sami litości nie znają. A kniaź mój i pan miłościwy nie takim, jak ona, panować będzie.

– Mylicie się, kapłanie – Czarnywilk bardzo uważnie przypatrywał się malunkom na ścianach swojego garnca. – Będzie panować i takim, jak ona, i takim, jak wy, i takim, jak wreszcie jaśnie Jastrzębiec albo wcale panować nie będzie. Prosta to rzecz i zgoła swarów niewarta.

– A co ma do tego żalnicki książę?! – Jastrzębiec zdarł z głowy kołpak i ze złością cisnął go między rozlane piwo.

– Czego on niby dopiął? Czego dokonał, że się nań oglądać mamy? Co ma do tego żalnicki książę, do diaska?!

– Kniaź – poprawił go z namaszczeniem Kostropatka, podczas gdy rebelianci przysłuchiwali się mowie swojego dowódcy z wyraźnym pomieszaniem.

Ot, pomyślał zbójca, widzi mi się, że wraz Jastrzębcowa bolączka na jaw wyjdzie. Bo tu przecie nie o gospodę lichą idzie, nie o zwajeckiego kniazia nawet, tylko o Koźlarza.

– Książę, kniaź! – prychnął pogardliwie Jastrzębiec. – Żadna różnica, choćbyście go obwołali przyrodzonym panem Krain Wewnętrznego Morza. Jak wam się zdaje, jaka u niego władza? Czy się Wężymord zlęknie tego wielgachnego miecza, co go na plecach nosi? Czyli dość, że go gadka dobiegnie o dziecku, które jeździło w kohorcie boga, pomiędzy widmowymi władcami? Czy w proch się zamieni, że ktoś mu w twarz trzy razy imię prawowitego władcy powie, jako w baśniach bywało? Ot, durnota ludzka a zaślepienie! – huknął pięścią w stół, aż garnce podskoczyły. – Toż widzę, że od wczoraj łażą mi po obozowisku jako szalejem opici, szykują się, nie wiedzieć na co. Bo zobaczyli dwóch Zwajców, niedorostka z mieczem żalnickich panów i ryżą kozę, która przygrywa na harfie wichrom nad Wewnętrznym Morzem. I co z tego, powiadam? Co się odmieniło?

– Nic jeszcze – Szarka skrzywiła się ulotnym, pełnym obrzydzenia grymasem. – Aleście też dobrze zadbali, mości Jastrzębcu, by się nic odmienić nie mogło. Posłaliście Koźlarza z nędzną przygarścią człeka na tę samą potęgę, która was wczorajszego dnia srogo poturbowała. A żeście w czas umówionego spotkania spali jako świnia, stąd nie wiedzieć, czyli żyw z onej wycieczki powróci. Patrzajcie, mości Jastrzębcu, jaka dla was korzyść z jednej przydługiej drzemki. Zamiast komendę zdać i bratankowi pod kolana się kłaniać, dalej będziecie ze swymi ludźmi po gościńcu zbójować i niewiasty niewolić – dokończyła z jawną pogardą.

Kiedy mówiła, rozmowy w gospodzie milkły i zamierały, aż na koniec zrobiło się zupełnie cicho. Ten i ów, osobliwiej spośród miedziaków, spoglądał po sobie niepewnie, jakby z zawstydzeniem, bowiem wypowiedziała głośno obawę, która musiała dręczyć wielu, co słyszeli o nocnej wyprawie Koźlarza. Lecz poza wszystkim – była to otwarta zaczepka. Zbójca powoli wysunął pod stołem nóż. Jedyna nasza nadzieja, pomyślał trzeźwo, na samym początku ubić Jastrzębca. Jego ludzie już teraz niepoślednio pomieszani podejrzeniami, a śmierć dowódcy jeszcze konfuzję powiększy.

Bowiem słowa rudowłosej nie chybiły celu: rebelianci słuchali chciwie, nie dbając o obecność własnego dowódcy. Twardokęsek wystarczająco wiele czasu spędził w szajce na Przełęczy Zdechłej Krowy, by rozumieć, że w podobnych chwilach często byle wyraz przeważy. Szarka rzuciła wyzwanie, nazbyt urągliwe, by Jastrzębiec mógł je zmilczeć lub zapomnieć. Nie, stary nie przyjmie pokornie obelgi, pomyślał, podobnie jak nie przyzna, że posłał Koźlarza na śmierć. Nie może, nie po tym, co powiedziała Szarka – właśni ludzie pierwej czy później roznieśliby go na ostrzach. Ale niech się nad nami zlitują bogowie, jeśli znajdzie stosowną odpowiedź i każe nas pojmać.

Jastrzębiec widać ważył podobne myśli, bowiem chwilę patrzył na rudowłosą spode łba, strosząc wąsy i z namysłem cmokając wargami. Potem zaś odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się donośnie, urągliwie.

– Ot, zawszeć gadam, że baba jest baba i choćbyś ją w kolczugę odział, kpem myśleć nie przestanie! Trza było zawczasu rzec, dziewko, że cię taka chęć do żalnickiego księcia sparła, że ni na jedną nockę spod spódnicy wypuścić go nie potrafisz. Może byśmy cię z nim na wycieczkę posłali, żeby się gdzie po ciomaku w cudzą komorę nie zaplątał – ktoś zaśmiał się od drzwi, a Jastrzębiec z zadowoleniem podkręcił wąsa. – Ale wedle twoich durnych babskich strachów tyle powiadam, że kniazia nie po tym rozpoznać, jak babę na sianie obraca, ale po tym, jak wojsko wiedzie. I tego książę zrazu dowieść musi, nim po komendę sięgnąć zechce.

– Kniaź – poprawił skrupulatnie Kostropatka, spod opuszczonych powiek popatrując to na zwajeckiego kniazia, to na przywódcę rebeliantów, jakoby szacował dwa psy, powarkujące na siebie nad kawałem gnata.

– Milczeć! – ryknął Jastrzębiec. – Milczeć, póki gadam, albo końmi powłóczę. A ty, dziewko… – zarechotał, bezwstydnie przesuwając spojrzeniem po jej rozpuszczonych włosach i czerwonej chustce, zamotanej w wycięciu kurty norhemnów – nie utrzymasz go przy sobie, choćbyś w łożnych arkanach wszelkie spichrzańskie ladacznice przewyższała. Na nic się zdadzą te szabelki marne, co je do boku przypięłaś. Bo nie poślubi cię Koźlarz, choćbyś się świat cały za nim wlokła. Jemu nie byle gamratka w połyskliwych szatkach pisana, ale panna szlachetnego rodu, co mu zwolenników do walki z Wężymordem przyczyni. Nie ty.