Изменить стиль страницы

– Był! – znów uderzył dłonią w kamień; kostki miał obdarte do krwi. – Woda ze źródła Ilv.

Och, Zird Zekrun zgrabnie dobrał drwiny i wyroki, pomyślała gorzko, każdemu według jego miary. Woda ze źródła Ilv, zmącona bezpowrotnie w dzień, kiedy Węży – mord wymordował żmij ów. Tylko, cokolwiek zrobił ze mną pan Pomortu, dlaczego miałoby to obejść Wężymorda?

– Dlatego – powiedział po prostu i nagle pokryła ją fala obrazów i myśli.

Jak w wieży Nur Nemruta, kiedy karzeł pociągnął ją w szczelinę pomiędzy pękającymi lustrami boga, a ona wykrzyczała w ciemności jedno jedyne słowo.

Brunatnowłosa dziewczynka w zetlatej od ognia tunice otwiera usta do krzyku, kiedy postać boga pochyla się nad nią jak słup ciemnej mgły. A zaraz obok – biel. Roziskrzona bezkresna biel śniegu w promieniach porannego słońca. Ból w oczach, światło utkane z ostrzy. Smugi skrzydlatych węży na niebie.

Jak w ogrodach cytadeli księcia Evorintha, gdzie szalony starzec zamierzył się na nią szerokim chłopskim nożem – gdy je powtórzyła.

Zird Zekrun śmieje się, obracając w palcach dwie drobne, kryształowe strzałki. A później, nim jeszcze stopy dziecka przemienia się w marmur, ciska je w powietrze. Ból, jak użądlenie pszczoły, natarczywy i nieoczekiwany. Znów moc – obca, nierozpoznana. Oczy dziewczynki, rozszerzone ze strachu, i jeszcze czegoś, czego nie potrafi nawet nazwać, choć strzałka rozwija się i przerasta go na wylot. „Ciemne kłącze", jak napisano w balladzie o Thornveiin. „I moc bogini przerosła ich niczym ciemne kłącze". Zaciska powieki, żeby nie patrzeć w wykrzywioną drwiną twarz boga, a przed oczyma znów stają mu grzbiety skrzydlatych nieba. Nawet po śmierci, znieruchomiałe na brzegu źródła Ilv, połyskują srebrem i złotem. Ale to tylko pozór, zaś źródło jest równie martwe, jak one.

Jak dzisiejszego ranka, w świątyni Zird Zekruna, kiedy za wszelką cenę potrzebowała pomocy – więc wypowiedziała je po raz trzeci.

Później ją rozpoznaje – moc Fei Flisyon, zamkniętą w dwóch kryształowych strzałkach, które mają go odmienić raz na zawsze i przywiązać do przerażonej córki Smardza, która jeszcze nie rozumie – i nie ma prawa zrozumieć – istoty tego, co właśnie utraciła. Lecz w nim tętni moc boga Pomortu napięta niczym struna. I nic nie może zrobić.

Obrazy rozszerzają się i blakną jak bańka powietrza, aż na koniec zostaje zupełnie sama, z jednym słowem na zaschniętych ze strachu ustach – i jest to dokładnie to samo słowo, które po trzykroć wypowiedziała w chwili najgłębszej grozy, nie rozumiejąc, dlaczego to czyni.

Jedno słowo. Wezwanie. Imię.

Nie chciała tego pamiętać. Podczas wszystkich dni spędzonych w Dolinie Thornveiin odsuwała od siebie wspomnienia spichrzańskiego karnawału. Nie zastanawiała się, dlaczego spośród wszystkich możliwych – właśnie jego imię. Dlaczego odpowiedział. Jakim sposobem moc Wężymorda wypełniała ją niczym puste naczynie i odchodziła bez śladu.

„Czy nie pojmujesz, że to, co ci uczyniono, jest w równym stopniu pułapką zastawianą na Wężymorda?", powiedziała opatka.

Na nas obydwoje, pomyślała z żalem i odważyła się podnieść oczy.

– Gdyby ktokolwiek ze śmiertelnych popełnił choć część z tych rzeczy, które przypisujemy bogom – powiedziała bezradnie – nazwalibyśmy go najgorszym nikczemnikiem. Dlaczego więc pozwalamy im obracać na urągowisko własną moc?

– Ponieważ nasz sprzeciw jest jałowy i nie ma znaczenia – Wężymord rozprostował poranioną dłoń. – Czy wiesz, co było dalej? Trzymał cię w rękach, nadając kształt przekleństwu, a ja czułem każde drgnienie mocy. Każdą, najdrobniejszą zmianę, aż klątwa przeniknęła cię na skroś. Wtedy ją powstrzymał.

– Po co?

– Gdyby cię zabił od razu, nie miałby nade mną żadnej władzy – odparł niemal szorstko. – Nie myśl, że cokolwiek uczyniono ze względu na ciebie samą, równie dobrze to mogła być pomywaczka z zamkowych kuchni. Ale Zird Zekrun znał bardzo dobrze los Thornveiin i urzekła go symetria zemsty Fei Flisyon: aby ukarać lekarkę, która ośmieliła się uzdrawiać ofiary mocy Zaraźnicy, wybrano jedyną spośród wszystkich chorób, której nie można uleczyć. A ponieważ ty także byłaś żalnicką księżniczką i ponieważ z nienawiści do twojego dziadka zabiłem żmijów… A także dlatego, że właśnie ja ich zabiłem – dodał, patrząc prosto na nią – niwecząc wszelki sposób odwrócenia tej klątwy…

– Nie jestem Thornveiin – powiedziała bardzo cicho.

– Ani ja nie jestem kopiennickim księciem. Ale nienawiść była prawdziwa. Podobnie jak głowa twojego ojca, którą kazałem obnosić na pice wokół murów Rdestnika.

Powinna znaleźć na to odpowiedź. Ale w głowie pobrzmiewały jej głucho wersy Skargi Thornveiin – o najkrwawszej, najdrożej okupionej miłości Krain Wewnętrznego Morza. Która wcale nie była miłością, tylko przekleństwem przyczajonym w dwóch przejrzystych strzałkach Fei Flisyon. Nie chcę o tym myśleć, przemknęło jej przez głowę, bogowie, nie chcę myśleć o Thornveiin i widziadłach w zwierciadłach Nur Nemruta.

Jednak nie potrafiła przestać.

– A Szalona Ptaszniczka? Jakie jest w tym miejsce Szalonej Ptaszniczki? – spytała.

– Daleko zawędrowałaś, Zarzyczko – powiedział ze znużeniem – dalej, niż sądziłem, że to możliwe. Myślę, że Ptaszniczka jest wspomnieniem Zird Zekruna. Wzorcem, podobnie jak Thornveiin, ale osadzonym znacznie głębiej.

Skinęła głową: tak samo mówiła Szarka, zaś Szalona Ptaszniczka pomogła ją uwolnić za cenę zniszczenia matrycy. Na końcu była jedynie postacią osadzoną w kamiennym portalu bramy piekieł, przypomniała sobie księżniczka. Świadomą, lecz zastygłą i niezmienną, póki ktoś jej nie wezwie, tak jak to zrobiła Szarka. Wzorzec, powtórzyła w myślach, wspominając spojrzenie pobielałych oczu i śmiech, z którym przyzywała gołębie. Wolałabym, żeby Zird Zekrun raczej mnie zabił. I byłabym szczęśliwsza, nie znając losu, który mi przeznaczono.

– Widziałam w lustrach Śniącego wspomnienia Szalonej Ptaszniczki – odezwała się szeptem. – A przeorysza opowiedziała mi o szaleństwie Thornveiin. Tak, dostrzegam wzory. Tylko dlaczego przez tyle lat tajono przede mną nawet wszelki pozór prawdy, zaś odkąd wyjechałam z Uścieży, wszyscy prześcigają się w wyjaśnieniach? Nawet ty.

– Ponieważ spichrzański karnawał uwolnił jeszcze jedną z mocy, najmniej spodziewaną i to zarówno przez Zird Zekruna, jak Delajati. Myślę, że rudowłosa Zwajka nie zna zamysłów bogini albo przynajmniej nie poddała się im bez reszty. Inaczej nie postawiłaby cię tamtej nocy przed zwierciadłami, byś wypowiedziała życzenie, które może pokrzyżować wszelkie plany bogów i wyswobodzić na nowo najdzikszą z potęg Krain Wewnętrznego Morza. Żmijów – wyjaśnił, kiedy bezradnie pokręciła głową. – Przywołałaś przepowiednię o powrocie żmijów. Wypowiedziałaś po trzykroć życzenie, a Nur Nemrut odpowiedział – on albo jeszcze coś odleglejszego, co przemawia poprzez niego tak, jak on przemawia przez zwierciadła.

– Nie wierzę – zasłoniła usta palcami. – Dlaczego miałby usłuchać właśnie mnie?

Trzeci raz powiedziałam je już po tym, jak upadła wieża, pomyślała. W jaki sposób bóg mógłby odgadnąć, że znów powtórzę te słowa? Jak mógł usłyszeć je wcześniej – i odpowiedzieć na wciąż nie wypowiedziane życzenie?

– Nie wiemy – uśmiechnął się blado na widok jej niedowierzania. – Mówiłem, że cała nasza wiedza rośnie i legend i baśni. Ale czasem baśnie okazują się prawdziwe – może dlatego, że musi być coś, co wymyka się nawet boskim przewidywaniom. Proroctwo otwarło nową ścieżkę i nie sądzę, by taki właśnie był zamiar Delajati. Ani Zird Zekruna… – dodał posępniej.

– Jak brzmi proroctwo? – przerwała niecierpliwie.

– Kiedy umarłe pokona śmierć

Kiedy spętane potarga pęta

Kiedy przeklęte zdejmie przekleństwo

Powrócą żmijowie – odparł Wężymord.

Oliwna lampka wypaliła się i zgasła, zostawiając ich w mroku letniej, czerwonej nocy. Żadne nie uczyniło gestu, by ją na nowo rozpalić.