Изменить стиль страницы

Znała jego tajemnicę.

Niektórzy z nich, ci, którzy przychodzą z wody, mogą to robić, powiedziała w Spichrzy jaśminowa wiedźma, wielka magia, uprzedzona z krwi i własnego ciała, by dwoje mogło stać się jednym i przeżyć. Kobieta, która wędrowała przez Krainy Wewnętrznego Morza w obręczy dri deonema, odwróciła twarz i zapłakała. Moja piastunka była z nich, rzekła, przyjęła ludzki kształt z nienawiści do naszego plemienia. Przyjęła znacznie więcej niż kształt, odparła wiedźma, i nawet jeśli była bardzo silna, nie zdołała odrzucić tego bez reszty.

Jak wiele razy, pomyślała Zarzyczka, płynął na Pomort po ową magię i ile jeszcze zostało z człowieka, który kazał obnosić na pice głowę mojego ojca?

Powiadano, że pośród wielu darów, które otrzymał z woli boga, była też nieśmiertelność, jednak naprawdę była to jedynie śmierć wielu, jakże wielu, sorelek, które mieszkają na dnie Wewnętrznego Morza. Przybywają do brzegów Pomortu na wezwanie, wyjaśniła wiedźma, gdyż nawet przedksiężycowe nie potrafią oprzeć się woli boga równie potężnego, jak Zird Zekrun. On zaś wplata je kropla po kropli w ciało Wężymorda, bo człowiek jest zdolny zgodzić się na wiele, bardzo wiele, by zejść ze ścieżki śmiertelników.

Gdy myślała o tym, czuła jedynie dojmujący żal i także dlatego płakała w świątyni Zird Zekruna, okryta szorstką wełną pokutnej szaty.

Wężymord przyglądał się jej obojętnie, lecz nadal osłabiał potęgę inwokacji kapłanów.

– Jeśli więc nie bezimiennego, kogo spotkałaś w cytadeli księcia Evorintha? – głos kapłana dobiegł ją poprzez przytłumioną warstwę bólu.

Próbowała się opierać, ale była już zmęczona, bardzo zmęczona i nie mogła zaufać Wężymordowi.

– Musisz wybrać, jego słowa brzmiały głucho w myślach Zarzyczki. – Nie zdołam ich powstrzymywać bez końca. W końcu ON sam przybędzie i nie pozostawi żadnego wyboru.

– Kobietę? – nalegał służebnik boga. – Czy spotkałaś kobietę, która nosi dwa miecze i mieni się córką zwajeckiego kniazia?

Wybierz, powtórzył Wężymord.

Nienawidząc samej siebie opowiedziała im o Szarce, a w pamięci wirowały jej słowa rudowłosej: „Kiedyś możesz potrzebować tej wiedzy, aby wytargować swoje życie". Nie było tego wiele i wówczas księżniczka nie uwierzyła w jej opowieść. Lecz teraz nie miało to już znaczenia.

Cóż takiego zdradziła mi Szarka, że zdołałam ocalić życie Koźlarza – i własne?, pomyślała.

Przybyłam tu z jego powodu, powiedziała wtedy rudowłosa, i nie wierzę w przeznaczenie, dlatego popłynę z innymi na północ. W tym miejscu pod obcym księżycem noce są czerwone, a przedksiężycowi górują nad śmiertelnikami i nic nie jest takie, jakie być powinno. Jednak zabijałam już parthenoti i mogę spróbować znów to uczynić, ponieważ nie przypuszczam, by Sorgo potrafił je zranić. Ja najpewniej również nie zdołam tego dopiąć, dodała, bo jestem w obcym kraju, a stare obietnice tracą moc z dala od miejsca, gdzie je przyrzeczono.

Głos Wężymorda nie przemówił więcej w jej myślach.

Nie naznaczono jej pokuty, lecz nawet rezydenci prowincjonalnej świątyni rozumieli, że popadła w niełaskę. Milczący kapłan zaprowadził ją do zaniedbanej komnaty. Nie śmiała zapytać, po co. Z trudem przełknęła kilka kęsów ciemnego chleba; wieczerza była bardziej niż skromna, ale też po pokutnej ceremonii nie spodziewała się wystawnej uczty.

Popatrzyła przez okienko przesłonięte ciemną błoną. Być może przepłynęli już Cieśniny Wieprzy i mogłam być z nimi, pomyślała z tęsknotą. Z Koźlarzem, wiedźmą i rudowłosą córka Suchywilka. Gdybym tylko odważyła się zapomnieć o potędze Zird Zekruna.

Narzuciła na koszulę ciemny wełniany płaszcz i wyślizgnęła się na korytarz. Dwóch pomorckich wojowników, wyszkolonych do skrytobójstwa i fanatycznie oddanych bogu, stało pod drzwiami; ich zawoje i dwa miecze na plecach przypomniały księżniczce Szarkę, a także sposób, w jaki zabijała morderców na stopniach cytadeli Evorintha. Nie zatrzymywali jej. Szli kilka kroków w tyle, w milczeniu, bezszelestnie. Wieczór był ciepły, nadciągała czerwona letnia noc.

W krużgankach wewnętrznego ogrodu kilku kapłanów rozprawiało z ożywieniem, lecz kiedy ją dostrzegli, rozmowa ucichła jak ucięta nożem. Wieśniaczka pochwyciła dziecko i pospiesznie uciekła w głąb zabudowań, czyniąc po drodze znaki odpędzające złe. Dopiero jąkający się ze zmieszania pachołek pokazał jej drogę do ogrodu. Boją się mnie, pomyślała z lekkim zdziwieniem. Lecz zaraz potem przyszła druga myśl, posępna – że bardziej jeszcze boją się Zird Zekruna, zaś ona sama jest jedynie narzędziem w ręku boga.

W Spichrzy wydawało się jej, że dokonała wyboru i zdoła przy nim wytrwać.

A teraz nie była dłużej pewna. Poprzez uchylone okiennice widziała słabe światło w pokojach Wężymorda. Czy on jest pewien swojego wyboru?, zastanawiała się. Czy po tych wszystkich powrotach z Pomortu zgodziłby się jeszcze raz na ów nikczemny targ, który zaprowadził go na tron Żalników? Przedksiężycowi potrafią do tego przywyknąć, bo taka jest ich natura, powiedziała wiedźma, lecz nawet oni czynią to z trudem. Śmiertelnicy zazwyczaj popadają w obłęd. Jednak wódz piratów z Pomortu był silny, bardzo silny i udało mu się przetrwać, a potem z każdą śmiercią oddalał się coraz bardziej – forma wciąż należała do człowieka, ale księżniczka nie umiała rozstrzygnąć, co ją wypełniało.

W przybytku pokonał inwokację kapłanów tak łatwo, jak wiatr gasi świecę. Było to coś, czego nie przewidziała, i nie rozumiała istoty owej próby. Jestem zakładniczką, pomyślała. Jeśli zechcą, dosięgną przeze mnie Koźlarza, bo Zird Zekrun nie rozumie i być może nigdy nie zdoła zrozumieć brata, lecz pozostaje siostra, którą każdego dnia można poprowadzić do przybytku i na wylot przenicować jej myśli.

W wieży Nur Nemruta pojęła, że jeśli chce w czymkolwiek pomóc Koźlarzowi, musi go odepchnąć i jak najszybciej powrócić nad Cieśniny Wieprzy. Bez żadnych wyjaśnień, bez obietnic. Każde słowo niosło zapowiedź klęski.

Tylko że to tak strasznie bolało.

Pozostawała jeszcze rudowłosa kobieta w obręczy dri deonema, którą poświęciła dla własnego ocalenia.

Od strony świątyni ponury dźwięk rogów obwieścił koniec dnia. W Dolinie Thornveiin biły dzwony, pomyślała, lecz nie minęło wiele dni i niemal o nich zapomniałam.

Rogi umilkły i zamknięto wrota przybytku; przygnębiło ją to.

Niebo było letnie, czerwone, pełne gwiazd. Potem od północy, od strony Pomortu, zerwał się chłodny wicher, przynosząc rozkaz, który gwałtownie odegnał znużenie.

Wola Zird Zekruna w jednej chwili wdarła się w jej myśli, wymiatając własne pragnienia. Dygotała. Podmuch szarpnął płaszczem: upadłaby, gdyby nie podtrzymał jej jeden z pomorckich zabójców. Deszcz był na jej twarzy zimny jak krople lodu, a ona była jak glina w rękach boga – pozostawił tylko tyle, by rozumiała rozkaz, nie więcej.

U sklepienia bramy, mocno osadzony w kamiennym murze, połyskiwał hak do zawieszania pochodni. Moje włosy są długie, pomyślała, wchodząc w korytarz prowadzący do komnat Wężymorda, wystarczająco długie, by upleść z nich sznur, który nie zerwie się pod ciężarem ciała. I nagle nade wszystko zapragnęła przez chwilę zatańczyć w powietrzu i przez jedną chwilę być wolna jak ptak kołysany lotem.

Przypomniała sobie: to było obce wspomnienie, myśl Szalonej Ptaszniczki pochwycona ukradkiem w wieży Nur Nemruta Od Zwierciadeł. A potem także ona znikła, jak ostatecznie i nieodwołalnie zostało przesądzone owej nocy, gdy spłonęła cytadela w Rdestniku, zaś Zird Zekrun odcisnął na niej piętno.

Świątynia była stara i przebudowywano ją wiele razy, tworząc labirynt wąskich przejść i schodów. Nieoczekiwanie wyszła na otwarty taras. Z dołu unosiła się woń ziół ze świątynnego ogrodu, ciężki zapach miodownika, werbeny i lawendy. W głębi, w niewielkim oknie komnaty Wężymorda dostrzegła przyćmione światło lampki. Drzwi nie były zaryglowane. Poderwał się, nim przekroczyła próg.

– Co tu robisz? – spytał.