– Zwariowałaś, rząd by w tym kraju nie istniał…

– Tylko nie zaczynaj o polityce!

Lalka przestraszyła się samą wizją tematu i czym prędzej dolała nam wina. Uświadomiłam sobie, że czegoś mi tu brakuje. Tak samo jak Ewa Marsz byłam spragniona informacji.

– Facet Ewy ma na imię Henryk, chcę nazwisko i adres, dowiedz się od niej, nie wiem, po co mi to potrzebne, ale chcę, może na wszelki wypadek. Jak się nazywa chłopak Miśki? Znasz go chyba, skoro widziałaś, że się dusił?

– Znam. Głupio. Piotr Peter.

– Proszę…?

– No i co ci poradzę, tak go ochrzcili. I nie uwierzysz, kto w tym palce maczał, wielce szanowny pan Wystrzyk. Tatuś Ewy.

Z ulgą przypomniałam sobie, że mam więcej wina, możemy sobie pozwalać, na trzeźwo człowiek takich dziwolągów nie zniesie.

– Jakim cudem…?!

– No co, życia nie znasz? – zdenerwowała się Lalka. – Poprzednie pokolenie też składało się ze znajomych, krewnych i przyjaciół, bardziej niż nasze. Jeszcze się po nich kołatały szczątki przedwojennych stosunków towarzyskich, oni kiedyś mieli więcej czasu! Ci przedwojenni! Siostrzeńcy pana radcy, wnuki pana mecenasa, kuzynki syna szwagra pana ministra…

– Lubię historię – powiedziałam żałośnie – ale teraz akurat trochę mi wchodzi w paradę, za dużo supłów współczesnych, pomijając to, że kuzynki synów szwagrów panów ministrów nic nie straciły na aktualności…

– O, ja też nie wiem, kto tam się, z kim znał, tyle, że Miśkę też zdziwiło i zapytała, a ten Piotrek nawet nie ma pretensji do swoich starych, trochę zły, ale śmiał się, że chrzestny tatuś osobliwe poczucie humoru posiadał. Jakaś tam znajomość po dziadkach się plątała i pan Wystrzyk sam się zaofiarował, chciał nawet z hukiem, bo to przecież był jeszcze tamten ustrój, więc żeby na przekór. Konsekwentny, to mu trzeba przyznać, wszystkiemu na złość. Piotrka matki przy chrzcie nie było, leżała jeszcze, a ojciec zbaraniał. Tyle wiem od Miśki, a na temat tatusia Ewy słowem się wtedy nie odezwałam, bo mi mowę odjęło. I skąd, u diabła, miałam wcześniej wiedzieć, że chrześniak tego cholernego grzmota skojarzy się z moją siostrą, skoro ona w ogóle miała wtedy innego męża, Boże, co ja mówię, żadnego męża nie miała, później miała, ale ja do wróżki nie chodziłam!

No dobrze, wygrzebałam się spod oszołomienia. Żadna z nas nie należała do królewskiego rodu, w którym kwestia rodziców chrzestnych nabierała wagi państwowej, a w ogóle bywało ich po trzy pary, nasza wiedza w tej dziedzinie pałętała się blisko zera, uświadomiłam sobie, że mój starszy syn swojego chrzestnego ojca zna wyłącznie z fotografii, ja swojego również, zaś chrzestna matka w całym moim otoczeniu plącze się tylko jedna, przez chrzestną córkę odwiedzana głównie, dlatego, że jest z zawodu księgową i genialnie wypełnia zeznania podatkowe.

– No dobrze, niech się nazywa jak chce, co robi? Podobno siedzi w branży telewizyjnej, Miśka tak mi dała do zrozumienia, i podobno mnie lubi.

– To możliwe. Nie ma zakazu, nawet w telewizji. Z głosem coś robi.

– Własnym…?

– Nie, cudzymi. Osobiście milczy. Rozumiesz, pilnuje, przy montażu jak sądzę, żeby nie było głupot. Dziecko ciągnie kota za ogon i mówi „ach, jak ślićnie pachnie”, bo im się minęło z papką jarzynową. Gwałtownie przeszukałam pamięć.

– A…! Kiedyś to się nazywało synchronizacja głosu, teraz podobno postsynchrony, przy dubbingach zazwyczaj, teraz jest lektor, ale nawet i lektor nie może pytać „czy chcesz ją pojąć za żonę”, kiedy pan młody padł już trupem po strzale, a panna młoda uciekła. Tłumaczone w ogóle są tylko reklamy, ale i tak obraz z dźwiękiem powinien się zgadzać. Rozumiem, znaczy on dźwiękowiec, znaczy dużo ludzi zna, znaczy reżyserów koniecznie… Z Miśką się dzisiaj widziałaś?

– W drzwiach się z nią minęłam. Bo co?

– Bo to on, ten Piotruś Pan, ostrzegał mnie przez Miśkę, że jakiś Jaworczyk świnię mi podkłada, i miałam nadzieję, że, też przez Miśkę, dowiem się dokładniej, kto to jest Jaworczyk i co ja mu złego zrobiłam, bo tego z plotek nie odgadłam. Mało ważne, tylko z pustej ciekawości chciałabym wiedzieć.

– Skorzystaj, że Miśka taka zadowolona ze swojej ręki i popytaj ją – poradziła mi Lalka z lekkim rozgoryczeniem. – Bo ten Piotrek bezpośrednio może ci nie dać rady, chyba, że się z nim spotkasz natychmiast po kąpieli i w szmatach prosto z pralni. Za dużo kotów masz na sobie.

– O, rzeczywiście, jaka mimoza! – rozgniewałam się. – One zewnętrzne, na kolanach mi nie leżą, mogę z nim gadać na odległość i pod wiatr.

– Możesz. Może wytrzyma. Czekaj, a te, jak im tam, te osławione mikroślady? Co to podobno zbrodniarz westchnie, a komputer z tego jego datę urodzenia wydedukuje?

Też westchnęłam.

– Głowę daję, że nazbierali tego do diabła i trochę, znana postać na wstępie padła, nie pożałują sobie. Dla byle, kogo by się im nie opłacało, ale i tak nic nie wiem, ani tych ofiar osobiście nie znałam, ani nie jestem dostatecznie silnie podejrzana. Nikt mnie o niczym nie informuje, ledwo odrobinę, tyle, co ci mówiłam, że buty, że narzędzie… Szczęście, że chociaż ma człowiek te trochę znajomych i przyjaciół. Możliwe, że przy Martusi na coś się załapię, bo w końcu jej idylla z Poręczem rozgrywała się prawie na moim łonie, przez telefon, co prawda, ale zawsze… O, a u Drżączka miał być podobno któryś z naszych mafiozów albo dostojników, teraz to się trochę myli, którzy są, którzy, ale i tak ich nie znasz, więc nie będę się wdawać w zgadywanki. Zresztą, też ich nie znam i mylę, a oni sami, nie ma obawy, załatwią to między sobą, jeden na drugiego doniesie i cześć. Bardziej mnie niepokoi Martusia.

– Jeśli czegoś się dowiesz, zadzwoń natychmiast!

– I wzajemnie. Chcę wiedzieć, co Ewa Marsz powie, więc sama rozumiesz…

* * *

Bez wątpienia przeżywałam chwilę jasnowidzenia, kiedy powiedziałam Lalce, że na prywatne donosy mogę mieć nadzieję. Zgadłam świetnie.

Dźwiękowiec… to przez Magdę, zadzwoniłam.

– Ty znasz takiego podwójnego Piotra, Piotr Peter się nazywa, robi w głosie…

– Stoję akurat obok niego. A co…?

Zaczęłam mówić jakoś tak od środka, ale Magda mi przerwała.

– Czekaj, przejdę za szybę, bo on chyba pracuje i macha na mnie odpędzające. No, już. Czego chcesz od Piotrusia Pana?

– Mnóstwo. Chociaż nie, trochę. On jest przynależny do Miśki Kamińskiej, nie mogę z nim rozmawiać bezpośrednio i muszę przez posły…

– Dlaczego nie bezpośrednio?

– Bo podobno jest uczulony na koty, a ja jestem trwale okocona…

– A dlaczego nie przez tę jakąś Miśkę Kamińską, tylko przeze mnie?

– Przez Miśkę też. Ale ona mało wie, zna go prywatnie i nie ma pojęcia gdzie on, na przykład, w tej chwili jest służbowo, a ty to wiesz…

– No owszem. Widzę go przez szybę. I co?

– I ja bym chciała, żeby on mi powiedział, kto to naprawdę jest Jaworczyk i dlaczego rzucał na mnie podejrzenia. Czy ja w ogóle znam Jaworczyka? Jeśli zrobiłam mu coś złego, chcę wiedzieć, co, mam się tym cieszyć czy martwić?

Magda wyraźnie się zdziwiła.

– Nie ma sprawy, zaraz go zapytam, skoro ci zależy. Ale ja też znam Jaworczyka, przecież już ci o nim mówiłam.

– A, rzeczywiście – zreflektowałam się i zarazem oburzyłam. – Jak to? Znasz go i nie zauważyłaś, że on na mnie rzucał?! Słowa nie powiedziałaś!

– Bo ja go rzadko widuję – usprawiedliwiła się Magda czym prędzej – i nie słyszałam żadnego rzucania. W ogóle bywam gdzie indziej, nie wiem, co, do kogo rzucał i nikt mi nawet nie napomknął, widocznie okazałam się niegodna takich rewelacji, to dopiero ty mi mówiłaś, że on na ciebie rzuca. A teraz podobno jest, jeśli chcesz wiedzieć, drugim reżyserem przy Pyziaku, a Pyziak przysechł, jak zrobiłaś tę wewnętrzną awanturę o plagiat czy może odwrotnie. Przypomniałam sobie. Z wielkim niesmakiem.

– Odwrotnie. Wetknął do mojego kawałka zwyrodniałą pornografię i starannie przypieczętował to moim nazwiskiem…