– Nic, trupy – wyjaśniłam niecierpliwie. – To ty mów, co się dzieje!

– No właśnie, trupy! – ucieszyła się Lalka. – Ewa mówiła to samo, miała takie obawy…

Dopiero teraz nagle do mnie dotarło, że jeśli Ewy Marsz nie ma w kraju od pół roku, nie mogła popełniać tych wszystkich zbrodni i niepotrzebnie wdaję się w matactwa. Górski chyba też nie musi…? O Boże, powinien się dowiedzieć!

Już sięgnęłam ręką po słuchawkę i cofnęło mnie. Nonsens, Górski wytrzyma, a nie daj Boże, jeszcze by tu zechciał przyjechać. Jak zwykle z Lalką, zabraknie nam czasu, później zadzwonię.

– …pluje sobie w brodę, że przesadziła, w żadną depresję nie wpadła, tylko ją ciężka cholera trzasnęła, ale na depresję owszem, mogło wyglądać, więc wyjechała dla świętego spokoju. Procesy ma w odwłoku, w gównianą wojnę, mówi, że nie będzie się wdawać, wzajemnie w siebie ciskać łajnem, to szkoda mydła, za dużo jej wyjdzie. Ten mąż, już wiem, że siedzi w Szwajcarii, po trzech latach rozwód dostali, alarmu narobił, jakaś wariatka do niego dzwoniła…

– To ja – wyznałam ochoczo.

– Domyśliłam się… że jej szukam. Ale numery telefonów jej dał, faksem wysłał, bo na słuchawce wisieć on nie ma czasu…

– A syn?

– Też nie ma czasu. Rehabilitacje i szkoła, wszystko wzajemnie o siebie zahacza. Coś dużo było tych numerów…

– Chyba i mój jej wtrynił…

– Nie szkodzi. Zgadła, które moje, trafiła na firmę, powiedzieli jej, że mam otwarcie, więc od razu przyjechała. Prasę czytuje, wiadomości ogląda i włos jej, powiada, siwieje, bo bardzo się boi, że w tej rzezi ma swój udział, wczoraj to było, rano dowiedziała się, że niejaki Zamorski, nie znam człowieka, gnida szkodliwa społecznie i kulturalnie, padł trupem jako trzeci, chociaż dwóch pierwszych też by już wystarczyło, mnie osobiście Wajchenmann bardzo zainteresował i powiem ci prawdę, myślałam, że to twoja robota. Nawet próbowałam sobie wyliczyć, czy byś zdążyła, bo świetnie pasuje…

– Nie zdążyłabym.

– Nie? Szkoda. Zawsze to jakaś zasługa, nawet duża. Ale jej życie zatruł trzeci, ten Zamorski, ledwo jej się o uszy obiło i teraz się boi, że… czekaj, niech ja nie pomylę… został tam jeden taki, menda straszna i jadowita, zapomniałam, jak się nazywa, Próżniak…? Potas…? Wszystko jedno… który ich wycisza na jej konto, bo zdalaczynnie takie rzeczy załatwia się śpiewająco, więc niby, że to ona, rozumiesz chyba, co ja mówię…? I już się ten Parciak postara, żeby ona była sprawcą, mści się, a nic gorszego niż plotki i podejrzenia, a to aktywny śmierdziel i ona bardzo chce, żeby czegoś dostał, najlepiej amnezji, wymieszanej z debilizmem, bo czarna ospa, jej zdaniem, nie wystarczy…

– Już nie musi – przerwałam z naciskiem i dolałam nam wina.

– Co…?

– Po pierwsze, on się nazywa Poręcz…

– Jak?

– Poręcz.

Lalka zatrzymała kieliszek przy ustach.

– Taki schodowy?

– Taka schodowa. Poręcz. A…! Na litość boską, zmień imię temu kotu! Na cokolwiek, byle nie Florcia! On ma na imię Florian. Florian, Florcia, to zbyt blisko!

Lalka, nagle zatroskana, upiła trochę wina i ostrożnie odstawiła kieliszek.

– Nie mogę. Ona już się przyzwyczaiła, ma sześć lat, dla kota to całe wieki. Niech ten Florian zmieni!

– Nie może. Nic już nie może. Właśnie dziś, ze dwie godziny przed twoim przyjściem, dowiedziałam się, że dołączył do kompletu. Padł jako czwarty. W Krakowie.

Lalka, czym prędzej chwyciła kieliszek, upiła więcej wina i na co najmniej sześć sekund wpatrzyła się w koty na tarasie. Zostawiłam jej tę chwilę dla odzyskania równowagi, też miałam wino przed sobą.

– Nic z tego – zaopiniowała posępnie. – Również może być na Ewę. Judził, mącił, podpuszczał, więc go przygasiła. Dlaczego w Krakowie?

Wzruszyłam ramionami.

– A cholera go wie. Chyba tylko po to dał się tam zabić, żeby na Martusię padło.

– Nie znam Martusi. Kto to jest?

– Jedna taka. Trudno ją w skrócie określić, bo to urozmaicona postać. Młoda… no dobrze, jeszcze młoda. Bardzo ładna. Świetna dokumentalistka, reżyser. Od dawna chce przejść na fabularne i właśnie ostatnią wystrzałową okazję Poręcz jej z zębów wyrwał, obrzydliwie…

– Robił on coś nie obrzydliwie? – zainteresowała się Lalka.

– Nawet, jeśli, o niczym takim nie wiem. Wyrolował ją wszechstronnie, pożyczył od niej dużo pieniędzy i oczywiście nie oddał…

– No nie! I ona go zabiła? Takich rzeczy niech mi nikt nie wmawia! Kto zabija własnego dłużnika?! Wierzyciela rozumiem, ale dłużnika…? Ona normalna?

– Nie żeby pod każdym względem – zastrzegłam się. – Pod tym akurat owszem, chociaż w afekcie mogłaby się zapomnieć. Pod innymi rozmaicie i bywa skłócona z różnymi osobami niesłusznie.

– W jakim sensie niesłusznie?

– Niekiedy niesłusznie. Po większej części słusznie, owszem, nawet bardzo słusznie, a niesłusznie wtedy, kiedy za dużo wymaga, zazwyczaj z rozpędu. Rozpędzona Martusia nic nie myśli, tylko działa, a chce więcej niż może, więc naciska każdego, kto jej pod rękę wpadnie. Żeruje bez opamiętania i nawet sobie z tego nie zdaje sprawy.

– Nieświadoma pijawka?

– Coś w tym guście. Ale nie płaziniec, na płazińca nie zasługuje i gdzie jej w ogóle do takiego uroku!

– I rodzaj się nie zgadza – przyświadczyła Lalka. – Płaziniec to chyba płeć męska?

– Męska. Poza tym ona jest wściekle pracowita, kto widział pracowitego płazińca?

– Wobec tego pierścienica, chcesz? Pracowita czy nie, ale wdzięczniej brzmi. Pasuje?

– Bardzo dobrze, niech będzie pierścienica, wdzięku Martusi nie brak.

– Znaczy, przyrodniczo mamy ją umiejscowioną. A dalej, co?

– Terytorialnie również. W Krakowie.

– Czekaj, bo się gubię. Naprawdę ona kropnęła tego, jak mu tam… balustrada… poręcz… tego Poręcza w Krakowie?

Zreflektowałam się nieco.

– Po pierwsze, jest to absolutna tajemnica, wyjawiona mi poufnie i w cztery oczy, a po drugie, nie dam głowy, że naprawdę, tylko podobno. Tak wychodzi krakowskim glinom.

– Krótko wychodzi, skoro to dopiero dziś…

– Wczoraj wieczorem. Żadnych szczegółów nie znam, chociaż już dzwoniłam wszędzie, dlatego telefony u mnie były zajęte, do mnie też różni dzwonili. Poza miejscem, miejsce znam, byłam tam raz i o mało się nie zabiłam, to budowla zabytkowa, schody i posadzki potwornie niewygodne, kamienne i nierówne, oświetlenie nastrojowe, takie więcej średniowieczne, pod nogami gówno widać, a ja byłam wytwornie przyodziana, czego w ciemnościach nikt nie zauważył, i na obcasach.

– Trzeba było włożyć adidasy – zganiła mnie Lalka surowo.

– Nie posiadam adidasów. Od razu ci powiem, że ten cały Poręcz zamącił sprawę straszliwie, bo już się stabilizowała opinia, że właśnie on jest sprawcą. Usuwa konkurencję. Teraz, kretyn skończony i wredny, perfidnie się podstawił na ubój, żeby wszystkim w głowach zamieszać, lada chwila wróci pogląd, że sprawców jest kilku, jeden małpuje drugiego… Lalka pomachała mi ręką przed nosem.

– Opamiętaj się! A ona, co, ta pierścienica… Zaraz, jeszcze nie wiem, mogła odpracować i tych wcześniejszych?

– Mowy nie ma. Chyba, że zdalaczynnie albo siłą woli, ona w Krakowie, oni w Warszawie.

– Nie przyjechała na chwilę?

– Wątpię. Ale to łatwo sprawdzić.

– W czarną magię nie wierzę, już widzę, jak lepi bałwana z wosku i dziabie go szpilką do kapelusza, ciekawe w ogóle, skąd wzięłaby szpilkę do kapelusza…

– W Krakowie dużo zabytków się uchowało – zauważyłam ostrzegawczo.

– …ale zdalaczynnie żadne dziwo, dlatego Ewa w nerwach. Wynajmuje się fachowca i tyle, wszyscy tak robią, z tym, że parę złotych potrzebne, może być w euro, ta Martusia jest bogata?

– Nie. Wyklucz od razu.

– Kochała ich? Tych zabitych?

– Wyklucz jeszcze prędzej.

– Ale mówisz, że ładna. I z wdziękiem. Bo albo forsa, albo usługi erotyczne, baba z faceta mierzwę zrobi, facet z baby też, ale całkiem inaczej, chociaż mogą się przytrafić wyjątki, równouprawnienie na umysł nam padło…