Odkręciłam zamknięcie wypróbowanym sposobem i nowa energia we mnie wstąpiła Obejrzałam łazienkę, której potrzeba pojawiała się już we mnie, zrozumiałam, co widzę. O tak, ta woda, ciepła i zimna, lecąca ze ściany, to bez wątpienia był postęp wielki! O ileż wygodniej…! Dostrzegłam krótki i gruby rulon… cóż to było…? Czy miałam to uważać za… intymne serwetki…? Przypominało nad wyraz miękki i delikatny papier…

Bardzo tym koniakiem i łazienką podniesiona na duchu, szczegółowo obejrzałam resztę apartamentu. Na ścianie przy drzwiach dostrzegłam cały rząd wystających guziczków, jakby stworzonych dla przyciskania. Odczytałam napisy przy nich, pokojówka, fryzjer, kawiarnia, restauracja, boy… Czyżby to były dzwonki na służbę? Na Boga, jakże działają?!

Jedną dłonią wiodąc po owych guziczkach, drugą wsparłam się o ścianę nieco wyżej i nagle za moimi plecami rozbłysły światła, widoczne nawet w biały dzień. Drgnęłam silnie, ale już byłam gotowa na wszystko. Świecił żyrandol pod sufitem i lampy pod umbrelkami, wszystko razem. Spojrzałam na ścianę. Coś białego wystawało z niej nad guziczkami, czyżbym to przycisnęła…? Zebrałam odwagę, przycisnęłam świadomie, światła zgasły. Nie do uwierzenia! Przycisnęłam ponownie, zapaliły się. Przycisnęłam tak kilkakrotnie…

Znów musiałam ochłonąć. Wdzięczność mnie ogarnęła niezmierna dla mojego świętej pamięci nieboszczyka ojca, przecież, gdyby nie on i jego eksperymenty, za samą czarną magię bym to wszystko wzięła! On we mnie wpoił, że wynalazki ludzkie prawie nie mają granic, i teraz chyba nie zdziwiłabym się nawet zbytnio, widząc maszynę latającą. Uprzytomniłam sobie zarazem, że w łazience było jasno, choć okna żadnego tam nie widziałam, czyżby również to niezwykłe i tajemnicze światło, nie wiadomo skąd pochodzące…?

Z ciekawości poszłam tam i popatrzyłam. Owszem, ujrzałam na ścianie taką samą rzecz wystającą, zuchwale przycisnęłam ją i w łazience zrobiło się ciemno. Przycisnęłam znów, zrobiło się jasno.

A cóż to za niezwykłość jakaś, wręcz zachwycająca…!

Z determinacją postanowiłam posunąć się dalej. Podeszłam do drzwi i przycisnęłam guziczek na pokojówkę. Przez długą chwilę nie działo się nic i żadnego dźwięku nie słyszałam. A potem zapukano do drzwi, kazałam wejść‹ i naprawdę pojawiła się pokojówka!

Udając, że niczemu się nie dziwię, zażądałam od niej rozpakowania rzeczy, wezwania mojego służącego, przy czym ugryzłam się w język, by nie powiedzieć “stangreta”, bo gdzież stangret przy braku koni, oraz przyniesienia mi najnowszego żurnala. Zarazem zdjęłam wreszcie kapelusz.

Pokojówka odwracała się już ode mnie, ale zatrzymała się w tym obrocie.

– Ach! – wykrzyknęła ze szczerym zachwytem. – Co za włosy!

Nie oburzyłam się na to zuchwalstwo, byłam do niego przyzwyczajona. Wielokrotnie moje włosy budziły okrzyk podziwu, bo też istotnie rozpuszczony warkocz opadał do kolan, a i barwę miał piękną, jasną, jakby nieco przydymioną. Upięty na głowie tworzył zwał wielki i sprawiał kłopoty przy czesaniu.

– Fryzjer też mi będzie potrzebny -rzekłam z lekkim westchnieniem.

– To oczywiste – odparła pokojówką i jęła spełniać moje życzenia.

Mniej już osłupiała, ale za to niezmiernie zaciekawiona nie odrywałam od niej chciwego spojrzenia. Podeszła do sto- liczka w rogu i ujęła w dłoń jakąś rzecz, którą przyłożyła d ucha. Miałam wrażenie, że popukała przy tym palcami w coś co na stoliczku pozostało. Uświadomiłam sobie, że podobny przedmiot widziałam już w oberży.

– Proszę wezwać służącego hrabiny Lisznicki – rzekła przed siebie, w powietrze, i odłożyła przedmiot.

Tego też się spodziewałam, zamiast “Lichnicka” mogli powiedzieć “Lisznicki”, sama bym tak odczytała własne nazwisko po francusku. Co natomiast znaczyła jej czynność, nie umiałam sobie wyobrazić.

Następnie przycisnęła na ścianie guziczek, wzywający boya. Pojawił się błyskawicznie.

– Pani hrabina życzy sobie “Elle”, “La mode nouvelle” i “Marie Claire” – powiadomiła go, po czym zajęła się moim bagażem.

W chwilę później ujrzałam mojego Romana. Z tego wszystkiego sama zapomniałam już, co mu miałam powiedzieć i co polecić.

– Roman ma pokój w hotelu? – spytałam, gwałtownie próbując przypomnieć sobie własne zamiary.

– Tak, proszę jaśnie pani. Numer 615.

– Obiad chciałabym zjeść w restauracji hotelowej. Zapewne trzeba zarezerwować stolik. Niech mi Roman to załatwi. – Tak, proszę jaśnie pani. O której godzinie?

Pomyślałam o fryzjerze.

– Sądzę, że około drugiej. Potem zaś trzeba będzie jechać do pana Desplain. Zawiadomię go, Roman list powiezie. Obejrzałam się za przyborami do pisania. Oczywiście też ich nigdzie nie było. Nagle uświadomiłam sobie, że Roman, zwykły sługa, jakoś lepiej się w tym świecie obraca, jakby go znał i przywykł do niego. Najwidoczniej dawał sobie radę o wiele łatwiej niż ja, nie do pojęcia jakim sposobem. Pozwoliłam sobie zatem na podstęp.

– Proszę mi przygotować coś do pisania – poleciłam niedbale, udając, że zajęta jestem dozorowaniem pokojówki. Spod oka pilnie spoglądałam ku niemu.

Roman nic nie odrzekł, tylko podszedł do biurka, ze środkowej szuflady wyjął blok listowy, w skórę oprawny, jakieś przedmioty dość długie i cienkie, do grubych ołówków podobne, obok ułożył i skłonił mi się. Przygotował…? A gdzież pióro, gdzie atrament?

Poszłam dalej w moim podstępie.

– Proszę adres napisać na kopercie. Pan Desplain mieszka…

– Wiem, na avenue Marceau – powiedział tak prędko, jakby chciał mi słowa z ust wyjąć. – Woziłem tam jaśnie państwa wiele razy i byłem u niego.

Znów poczułam, że coś mi się mąci. Przecież od tych wszystkich rzeczy dziwacznych ja mogę w końcu pomieszania zmysłów dostać! Pamiętałam doskonale, że pan Desplain mieszkał na avenue Josephine, nieszczęśliwej cesarzowej nie sposób pomylić z kimś innym, przeprowadził się, o czym nic nie wiem…?

Roman z uszanowaniem patrzył na mnie, ale w oczach mignęło mu nagle coś jakby litość. Boże jedyny, może ja już zwariowałam i tylko na razie nie mam o tym żadnego pojęcia…?!

– Jaśnie pani ma w najstarszych dokumentach dawną nazwę, avenue Josephine – odezwał się łagodnie. – Sprzed stu lat, a nawet więcej. Pan hrabia nieboszczyk, ojciec jaśnie pani, do końca życia żałował, że ta nazwa została zmieniona. Sam do mnie mówił, że zawsze woli piękną kobietę niż generała, i na przekór często podawał adres z zeszłego wieku. Jaśnie pani mogła na to nie zwracać uwagi, ale robił sobie taki eksperyment, dla zabawy i dla sprawdzenia, kto z paryżan jeszcze zna historię własnego miasta.

Wnioskując z gorąca, jakie na mnie buchnęło, musiałam się chyba zaczerwienić. Nie, takich ojcowskich.eksperymentów nie pamiętałam wcale, ale mówił wszak do mnie, na łożu śmierci nawet, że niepotrzebnie Francuzi z takim zacietrzewieniem usuwają wszelkie pamiątki po cesarzu. Republika republiką, a historię cenić trzeba.

Zatem cesarzową Józefinę wymienili na tego jakiegoś Marceau…

– Tak, przypominam sobie – skłamałam. – Niech Roman pisze.

Chowany od dziecka w naszym domu, od wyrostka niemal zabierany we wszystkie podróże, Roman francuski język znał doskonale. Także niemiecki, a i włoski nieco pochwycił. Czytać i pisać umiał nie gorzej ode mnie, stangret przy tym świetny, energiczny i bystry, nadawał się w pełni do spełniania wszelkich poleceń. Mną opiekował się dyskretnie, jak sądzę, od dnia mojego urodzenia, i do mnie po moim ślubie przeszedł, a starszy o lat przeszło piętnaście, miał czas rozumu i doświadczenia nabrać. Na myśl by mi nie przyszło udawać się w podróż bez niego.

Obrócił się do biurka, wyjął z teczki kopertę i począł pisać. Podglądałam go chciwie. Posłużył się jednym z owych grubych ołówków, o małom się nie wyrwała z uwagą, że ołówkiem pisać nie wypada, ale wcale nie ołówek to był, tylko znów wynalazek jakiś. Na papierze czarny atrament się po. jawił, jakby owo narzędzie z siebie go wypuszczało. Ciekawość mnie zdjęła tak wielka, że zaraz postanowiłam wszystkie te przyrządy wypróbować, jak tylko znajdę się sama. Tymczasem pilnie starałam się zapamiętać, którego on użył, przez co jego wyjaśnienie w kwestii zmiany nazwy ulicy nie całkiem do mnie dotarło. Doznałam wrażenia, że było w nim coś bardzo niezwykłego, ale nie miałam czasu teraz nad tym rozmyślać, bo wszystko razem zaczęło się dziać.