– Tak myślałem, proszę jaśnie pani, Peripherique o tej porze całkiem pusty, bez korków – odezwał się nagle Roman z zadowoleniem wielkim. – Najdalej za kwadrans będziemy na miejscu.

Na miejscu będziemy, doskonale… Melancholijnie pomyślałam, że i ja, sama w sobie, na jakimś miejscu chciałabym się znaleźć, bo jak na razie sama nie wiem, w jakim świecie żyję. O ile żyję w ogóle…

Postanowiłam już więcej oczu nie zamykać, choćbym nawet miała umrzeć ze strachu. Paryż znałam wszak doskonale, wielokrotnie tu bywałam w dzieciństwie i wczesnej młodości, dopiero ostatnie osiem lat, od chwili małżeństwa, spędziłam nieruchawo w naszej posiadłości, bo mój mąż podróżować nie lubił. Wszystko, com teraz ujrzała, świadczyło, że zmiany tu jakieś niesłychane nastąpiły, niechże zobaczę te zmiany. Za ostatnią wizytą ledwie Wielkie Bulwary ujrzałam ukończone, a i to jeszcze jakieś prace trwały…

Do szaleńczego pędu po trosze przywykłam i prawie mnie zdziwiło, że Roman zwolnił. Nic wprawdzie znajomego nie widziałam, ale lada chwila spodziewałam się zobaczyć. Zjechał na prawą stronę… W końcu jazda, jako taka, stanowiła rzecz zwykłą, gdyby karetą jechał i naszymi końmi, też nie wlókłby się noga za nogą, a w prawo zjeżdżając, zapewne by gdzieś skręcał. O koniach, zdesperowana, postanowiłam nie myśleć, może i są przede mną, niewidzialne, za to szybsze niż kiedykolwiek. Skręcajmy, jeśli trzeba…

Skręciliśmy i na widok Sekwany wreszcie poczułam się jak w domu. Szybkość jazdy też nieco zmalała, rozumiałam, jaką drogą Roman jedzie do Ritza. Wciąż oszołomiona, ale już nieco przytomniejsza, jęłam oglądać widoki.

Nie, nie stwierdziłam, jak wygląda miasto. Przestałam je widzieć, kiedy udało mi się obejrzeć z bliska ludzkie istoty. Oczywiście, że interesowała mnie moda! Podejrzewałam, iż musiała się zmienić, chciałam ją ujrzeć na ulicy, wiedząc doskonale, że w hotelu dostrzegę zapewne jej szczyty. Od dawna jednakże wiedziałam, że ulica swoje mówi, i spragniona byłam widoku osób własnej płci, pospolicie ubranych, szczególnie zaś intrygowała mnie owa krótkość spódnic, przed hotelem dostrzeżona. Po wsiach, w Tyrolu, wśród ludu hiszpańskiego, owszem, tak się pospólstwo nosiło, ale przecież nie w mieście!

No i ujrzałam…

W pierwszej chwili zdumiał mnie kompletny brak kobiet. Sami mężczyźni, przeważnie młodzi, dziwacznie trochę odziani i bez kapeluszy. Gdzież się niewiasty podziały? Roman jednakże z nagła nie tylko zwolnił, ale nawet zatrzymał to… zastępstwo karety… z nie znanej mi przyczyny, i wówczas dokładnie ujrzałam tłum, przechodzący mi prawie przed nosem.

Osłupiałam i gdzieś w środku gorąco we mnie buchnęło. Ależ… Ależ to wcale nie byli sami mężczyźni! Najmniej w połowie to były kobiety! W spodniach…!!!

Mrugania chyba nawet zaniechałam i szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w jedną, stojącą tuż przede mną.

Dziewczyna to była z pewnością, młoda bardzo, ale już dorosła, włosy jasne na ramiona jej opadały, niczym nie nakryte, łono ukształtowane pięknie, ciasno opięte bluzką czarną, dołem zaś… Tchu mi zabrakło. Spodnie. Jakieś brudno niebieskie, długie, wąskie, męskie z pewnością… Spodnie…!

No nie. Tego już było za wiele.

Jak skamieniała, przypatrywałam się pilnie, do żadnego myślenia niezdolna, wyzuta z doznań wszelkich. Ujrzałam niewiastę w wieku, korpulentną, w żakieciku różowym, luźnym, przez moment myślałam, że ma spódnicę, ale nie, kiedy się poruszyła, okazało się, że są to również spodnie, jakby szarawary, szerokie, w kwiaty, długie do kostek. Gorzej, dwie razem przeszły młode panienki, nagie prawie, cóż one miały na biodrach, ścierkę…? Kawałek spodni chyba…? Czy im ktoś resztę oderwał…? Nogi całe obnażone, bez pończoch, gołe! Ależ to gorzej niż w kąpieli, a nie wyszły przecież z Sekwany! Któż by się kąpał w Sekwanie, publicznie, w środku Paryża…?! Nie patrzyłam już wcale na górę odzieży, tylko na dół.

Jedna kobieta młoda miała spódniczkę, która nawet kolan nie sięgała, druga owszem, prawie mogłaby się wydać ubrana, ho spódnica więcej niż do pół łydki jej dochodziła, ale ta była rozcięta z tyłu na wysokość tak absolutnie nieprzyzwoitą, że chyba sama o tym wiedzieć nie mogła. I spodnie… Znów panna w spodniach… nie, to mężczyzna, młodzieniec, zdumiewająco krótko ostrzyżony, z więzienia zapewne…? Ale tuż za nim dziewczyna w spodniach identycznych jak jego, mogliby się zamienić i nikt by nie zauważył. Przerażający widok!

Nagle wydało mi się, że ujrzałam niewiastę ubraną całkowicie, w kostium letni. Żakiet miała długi, wcięty, biały, niżej też biała spódnica, rozszerzona u dołu, spod której ledwo pantofelki wystawały, strój był to nawet twarzowy i prawie ulgi doznałam, ale nie. Uczyniła krok i wyszło na jaw, że to też spodnie. I ani jednego kapelusza…! I żadnych rękawiczek…! A za to wielka ilość osób, płci obojga, na plecach miała jakby worki dziwne, niewielkie…

I nie dość na tym, znienacka spostrzeżenie uczyniłam, że widzę jakąś szaloną ilość Murzynów i Murzynek. Czarne twarze, a ubrani tak samo jak biali, skąd się tu wzięli, na Boga, Francja to czy Ameryka?!

Roman ruszył dalej. Opadłam na oparcie, bom przedtem prawie z twarzą w oknie trwała, nie bacząc już wcale na przyzwoitość i maniery, i niejasno mi się jakoś pomyślało, że siedzenie w tym pojeździe jest znacznie miększe i wygodniejsze niż w karecie. A wydawało mi się, że moja kareta jest doskonale usłana…! I wstrząsów tu żadnych nie czułam… Zajechaliśmy pod Ritza.

Wreszcie…! Znajomy widok, normalne obyczaje, szwajcar wybiegł, za nim boy hotelowy w uniformie. Ktoś otwarł drzwiczki i pomógł mi wysiąść, co wcale nie było łatwiejsze niż wsiadanie, bo pochylić się bardzo musiałam, pamiętając o kapeluszu. Oszołomiona byłam tak, że nawet nie wiedziałam, dokąd mnie prowadzą, szczęściem Roman się przy mnie znalazł i coś napomknął o windzie. Prawda, winda! Ciekawiła mnie przecież…

Nic już nie mogło mnie zdziwić ani przerazić, nadmiar strasznych wrażeń jakby mnie zamurował wewnętrznie. Drzwi jakieś znów rozsunęły się przede mną, wkroczyłam do klatki większej niż tamta w oberży, rozmiarów niczym maleńki pokoik, w lustrze ujrzałam bladość własną i całą siłę woli poświęciłam, by symulować opanowanie. Podłoga lekko pchnęła mnie w stopy, poczułam, że się unoszę, widać to nawet było, za szybą budowla cała wokół przesuwała się w dół. Zatem dokładnie to samo, co z baronem Tańskim, tyle że nie skrzypi, nie brzęczy łańcuchami, nie zgrzyta i nie huśta mną, tak jak słudzy baronowym fotelem.

Jakoś znalazłam się w apartamencie i nareszcie mogłam odrobinę odetchnąć.

Odesłałam wszystkich. Przez chwilę chciałam być sama. Parę minut siedziałam w fotelu z zamkniętymi oczami, od

dychając głęboko. Myśli powoli zaczynały układać mi się w głowie.

Jakieś zmiany straszliwe musiały nastąpić przez ostatnie osiem lat mojego zamknięcia się na wsi. Postęp… Tak, ojciec nieboszczyk zwał to postępem. Postęp zatem, pojazdy, automobile bez koni tak niezwykle przekształcono, szybkość im nadając ogromną, te windy, niosące ludzi w górę i w dół, te urządzenia osobliwe w łazience… No dobrze, ale co wspólnego z postępem mają owe stroje okropne, owa nagość śmiertelnie nieprzyzwoita, ów tłum przedziwny na ulicy…?

Odzyskałam siły. Postanowiłam dowiedzieć się, co się tu właściwie dzieje, jakoś podstępnie i dyplomatycznie, nie czyniąc z siebie parafianki z prowincji. W pierwszej kolejności zadzwonić na służbę.

No i znów ten sam kłopot mi się pojawił, dzwonka na służbę nie było. Zirytowało mnie to i rozejrzałam się dookoła uważniej.

Teraz dopiero dostrzegłam zmiany, jakie i tu zaszły. Umeblowanie było inne niż kiedyś, łóżko w sypialni bez baldachimu, bez kotar i firanek, dekoracji różnych mniej znacznie kanapy i fotele proste bardzo, ale przyznać musiałam, że wygodniejsze niż dawne. Lampy wszędzie, po umbrelkach je rozpoznałam. I to coś wielkie, czarną szybą osłonięte, wypukłą trochę… Co by to mogło być…? Stół napojami zastawiony to mnie zainteresowało, w pamięci miałam dobroczynni działanie koniaku, przyjrzałam się. Woda mineralna. Woda mineralna…? Jakże…? Ze źródeł…? Wodę mineralną pijałam w badach, skąd ona tu, w hotelu? Czerwone wino, bordeau, owszem, chętnie bym się napiła, ale zakorkowane, miałam sama korek wyciągać? Jakim sposobem? Nie czyniłam tego~ nigdy w życiu! Ach, i koniak w małej butelce, bardzo dobrze skorzystam, co za szczęście, że nie jestem już młodą panienką, której w żadnym wypadku nie wypadałoby tego zrobić.