Jeździłam na koźle, czemu nie, często nawet sama powożąc, co mi przyjemność sprawiało, ale tu prawie oniemiałam. Sługa wszak… Czy oszalał? Cóż za spoufalenie nie do wiary, i to wśród ludzi, publicznie…!

Roman stał i czekał mojej decyzji, bez żadnego zuchwalstwa, całą postawą szacunek wyrażając. Nagle wspomnienie mi błysnęło. On to wszak, nie kto inny, prawie utopioną ze stawu mnie wynosił, kiedym z nieostrożności pod krę wpadła, mokrą i zimną odzież ze mnie zrywał w szałasie drwala, przy ogniu ogrzewał, pomocy z dworu nie czekając. Wszyscy, i doktór, i nawet moja stara niańka, zgodnie orzekli, że tym mi życie uratował, bo do pałacu niesiona, już po drodze ducha bym wyzionęła, a tak, przy natychmiastowym osuszeniu, nawet kataru nie miałam. Kompromitacja z tego żadna nie wynikła, bo ledwie trzynaście lat liczyłam… On też wszak w trzy lata później z balu mnie uniósł, odtrąciwszy pana Turnicza, strasznie pijanego, który przemocą usiłował mnie zniewolić w ustronnym zakątku, czegom nawet dobrze nie rozumiała i tylko w panikę wpadłam taką, że mi głos odjęło. Toż jak pamięcią sięgam, Roman się mną opiekował i nie raz jeden od głupstwa mnie uchronił…

Zawahałam się i oburzenie moje opadło.

– Czy to wypada? – spytałam niepewnie.

– Teraz, proszę jaśnie pani, wszystko wypada – odparł na to stanowczo. -A możliwe, że jaśnie pani zechce się nauczyć sama prowadzić, czas byłby zrobić początek. Poza tym z przodu lepiej wszystko widać, z tylnego siedzenia zagłówki zasłaniają, a i do ruchu, i do widoków powinna się jaśnie pani przyzwyczaić. Szczególnie do autostrady, bo czegoś takiego w dawnych czasach nie było. No i objaśnienia wszelkie łatwiej jaśnie pani usłyszy, a dużo jeszcze musi pani wiedzieć. Tym mnie przekonał. Usiadłam z przodu.

I, oczywiście, o żadnym rozpamiętywaniu przedchwilowych, tkwiących jeszcze we mnie przeżyć, mowy być nie mogło. Ruch paryski toczył się przede mną, zaraz nabrałam chęci pilnie go obserwować, bo rozmaitość w nim panowała szalona. Teraz dopierom stwierdziła, żem dotychczas niewiele z niego widziała, ledwo Roman nadążał na moje pytania odpowiadać. Jęły mnie korcić owe kafeterie, bistra, restauracyjki małe, których stoliki na ulicy stały, ach, posiedzieć tam, bodaj przez cały dzień, patrzeć na ludzi i pojazdy, przysłuchiwać się rozmowom urywanym, przywykać do wszystkiego! Choć to zapewne miejsca dla plebsu… Prawie jakbym w karczmie siedziała…

Nie wytrzymałam, spytałam Romana.

– Nie ma już plebsu, proszę jaśnie pani, jest najwyżej hołota – odparł mi na to. – Ale to widać, bo gdzie hołota, tam brudno i hałaśliwie. A tu wszędzie jaśnie pani może sobie posiedzieć i nikt się tym na pewno nie zgorszy. Nawet gdyby kto znajomy się przytrafił, wcale się nie zdziwi, bo różnice w obyczajach znikły, to samo kobiety mogą robić, co i mężczyźni, to samo panny, co mężatki i wdowy. Żaden problem.

To mi się w głowie nie chciało pomieścić, choć na własne oczy widziałam tę mieszaninę płci. Nie miałam czasu porządku w myślach zaprowadzić, bo następne zmiany ujrzałam, tunele strasznie długie nieco mnie przestraszyły, droga potem, autostradą zwana, która już pierwszego dnia uznanie moje wzbudziła, szybkość szalona, z jaką Roman pędził, budowle po bokach niezwykłe, które mianem stacji benzynowych określił, napisów różnych kolorowych i obrazów jakichś wielkie mnóstwo, obejrzeć ich i odczytać nie nadążałam, istny karuzel rozpędzony! Zapamiętywałam, ile mogłam, nawet nie rozumiejąc, z nadzieją, że mi się to przyda do czegoś.

W jakiejś spokojniejszej chwili, kiedy do pędu już trochę przywykłam, myśl nowa błysnęła mi w głowie.

– Czy chce Roman powiedzieć, że mogłabym sama chodzić po ulicach, po mieście? – spytałam nagle. – Całkiem bez służby?

– Ile tylko się jaśnie pani spodoba i gdzie jaśnie pani zechce – odparł na to spokojnie. – Po ulicach, do restauracji, wszędzie. Ja tu jaśnie pani towarzyszę nie dla przyzwoitości, tylko do pomocy i opieki, póki się jaśnie pani nie przyzwyczai. O! I tu właśnie dochodzi jedna rzecz… Jaśnie pani powinna mieć przy sobie własne pieniądze.

Masz ci los. Oto nowość! Nigdy w życiu nie miałam przy sobie żadnych pieniędzy, poza tymi, co na jałmużny. Płaceniem wszelkim zajmował się lokaj, pokojówka, albo też kupcy rachunki do domu przysyłali, co najpierw ojciec, potem mąż mój, a w ostatnim roku plenipotent załatwiał. Interesy porządkując, sumy płacone znałam i liczyć potrafiłam, ale nosić ze sobą gotowiznę…? Ależ to uciążliwość!

Roman mi cierpliwie całą kwestię wyjaśniał. Obyczaj nastał w magazynach i sklepach wszelkich przy zakupie towaru płacić natychmiast. Jest grono osób, powszechnie znanych, jak na przykład rodziny królewskie albo wielcy aktorzy…

– Komedianci? – przerwałam mu w tym miejscu ze zdumieniem i niedowierzaniem.

– Jacy tam komedianci! Komedianci czasami jeszcze na jarmarkach i po ulicach występują, a sławę zyskują aktorzy, którzy grają w filmach… O, dziś jaśnie pani oglądała, pan Phileas Fogg… Ten aktor, który grał jego rolę, należy do najbardziej znanych na świecie. Ponadto wielcy przemysłowcy, milionerzy… Mają swoich dostawców, swoje magazyny, renomowane sklepy i tym podobne, tam kupują, wybierają. towar razem z rachunkiem jest im odsyłany do domu… Chociaż, ściśle biorąc, był…

Westchnął ciężko, pomyślał chwilę i podjął wyjaśnienia. Udało mi się zrozumieć, że drobne kwoty różne płaci się pieniądzem od razu, gdybym na przykład chciała w małym sklepiku grzebień sobie kupić albo kiełbaskę zjeść ze straganu… Na ulicy jeść kiełbasę… Boże jedyny…!…musiałabym zapłacić od razu. Także napiwki daje się w monecie. Ale większych pieniędzy nosić ze sobą nie trzeba, bo tak to wszystko urządzono, że tylko kartę specjalną posiadać należy. Kartę ową z banku się dostaje, gdzie cały majątek spoczywa, do pudełka jakiegoś zostaje ona wtykana i maszyna należność odlicza. A kupująca osoba tylko swój podpis na kwicie składa i tym sposobem opłata jest załatwiona.

– I cóż z tą kartą? – spytałam, oszołomiona nieco, ale też i zaciekawiona. – Czy to ja mam ją dostać?

– Nic nie trzeba dostawać, jaśnie pani już ją ma. Dokładnie dwie. Jednej ja używam na korzyść jaśnie pani, płacąc za wszystko, tak jak u La Fayette’a płaciłem, a druga leży nietknięta i czeka, aż jaśnie pani sama używać jej zacznie. Ale trochę pieniędzy w gotówce też jaśnie pani musi mieć i jak tylko przyjedziemy na miejsce, pozwolę sobie tę sprawę załatwić. Przy okazji ceny jaśnie pani powinna poznać, bo bardzo się zmieniły…

Nim się zdążyłam obejrzeć i z nowym obowiązkiem pogodzić, Trouville się pojawiło. Chciwie patrzyłam, co też zdołam rozpoznać, i z uciechą wielką znajome widoki ujrzałam, chociaż cała miejscowość daleko większą mi się wydała niż przed paroma laty. Gmach ogromny kasyna nowość dla mnie stanowił, kiedym tu przyjeżdżała w dzieciństwie, jeszcze go nie było. Ale hotele niektóre i uliczki prawie rozpoznawałam…

Dom mój spadkowy blisko morza stał, przy samej prawie go zdążyła pobieżnie obejrzeć i stwierdzić, że istotnie odnowienia wymaga, bo czas był na posiłek, a i plaża okropnie mnie korciła, te kostiumy kąpielowe koniecznie chciałam zobaczyć, w biegu wprost następną godzinę spędziłam, bo lada chwila odpływ miał się zacząć. A wodę bardzo lubiąc, zanurzenia w morzu byłam spragniona. W restauracji ogródkowej na samych ostrygach poprzestałam, Roman zaś w tym czasie miejsce na plaży mi urządził.

No i tu, bez tchu i wstrząśnięta ostatecznie, wieczora doczekałam. Nie przesadzały wcale oglądane wcześniej czasopisma i słusznie sprzedawczynie w Galerii zakup we mnie wmówiły, choć kupując, nie sądziłam, bym takiego stroju kiedykolwiek mogła użyć. Z pustoty chyba teraz to na siebie włożyłam, na wierzch suknię, plażową przez nie nazwaną, i płaszcz wielki, kąpielowy, biały, z tkaniny do grubych ręczników podobnej. Tak wyszłam.

I cóż ujrzałam…?!

Tłum nagich ludzi na tej plaży przebywał! Ledwo strzępkiem jakimś kawałki ciała zakryte, reszta bez wstydu żadnego na widok publiczny wystawiona, w pierwszej chwili sama nie wiedziałam, gdzie oczy podziać, stopniowo, oswajając się i kojąc drżenie, chciwie patrzeć zaczęłam. Wzrokiem szukałam kabin drewnianych, które konie do morza powinny wciągać dla zażycia kąpieli, ale niczego podobnego nie było, kto chciał, wbiegał do wody bez żadnej osłony, po cóż zresztą osłona w wodzie, skoro na lądzie też jej brakło! Namiociki tylko małe i okrągłe, w rzędzie stojące, w których nikt się ukryć nie starał…