Изменить стиль страницы

– Hapa? (tutaj?) – pyta mnie Sebuya, kiedy widzimy przy drodze glinianą wioskę. Jesteśmy w zachodniej Ugandzie, niedaleko Nilu, i jedziemy w stronę Konga. Robi się ciemno i Sebuya jest już bardzo zdenerwowany. Widzę, że nie namówię go do dalszej jazdy, więc godzę się, abyśmy tu spędzili noc.

Chłopi przyjęli nas bez entuzjazmu, nawet niechętnie, co jest w tych stronach dziwne i zaskakujące. Ale Sebuya wyciągnął plik szylingów i widok pieniędzy, tak przecież dla tych ludzi niezwykły i kuszący, zdecydował, że przygotowali nam zamiecioną i wyłożoną trawą lepiankę. Sebuya szybko zasnął, ale mnie zaraz obudziło ruchliwe i zaczepne robactwo. Pająki, karaluchy, chrząszcze i mrówki, mnóstwo jakichś drobnych, bezgłośnych i zajętych stworzeń, których często nie widać, ale czuje się jak pełzają, czepiają się, łaskoczą i szczypią- żaden sen nie jest możliwy. Długo przewracałem się z boku na bok, wreszcie już zmęczony i pokonany wyszedłem przed lepiankę i siadłem, opierając się o ścianę. Księżyc świecił jasno i noc była widna, srebrna. Panowała cisza, bo w tych stronach rzadko pojawia się samochód, a wszelka zwierzyna dawno już została wybita i zjedzona.

Nagle usłyszałem jakieś szmery, stąpania, potem trucht bosych nóg. I cisza. Rozejrzałem się, ale nic z początku nie zobaczyłem. Za chwilę szmery i stąpania powtórzyły się. I znowu cisza. Zacząłem przyglądać się kępom rzadkich krzaków, stojącym w oddali parasolowatym akacjowcom, sterczącym w buszu oddzielnym głazom. Wreszcie dostrzegłem przemykającą się grupę ośmiu mężczyzn, którzy nieśli na prostych, zrobionych z gałęzi, noszach okrytego jakąś płachtą człowieka. Ich sposób poruszania się zwracał uwagę. Ci ludzie nie szli przed siebie, lecz przemykali się, skradali, manewrowali. Przycupnęli za krzakiem, rozglądali się i znowu podbiegali do następnej kryjówki. Krążyli, kluczyli, sunęli ukradkiem, jakby grali w podchody. Patrzyłem na ich przykulone, półnagie sylwetki, na nerwowe ruchy, całe to dziwaczne, sekretne zachowanie. W końcu zniknęli mi na dobre gdzieś za załomem skarpy, a wokół mnie była znowu cicha, jasna, nieporuszona noc.

O świcie pojechaliśmy dalej. Spytałem Sebuyę, czy wie, jak nazywają się ludzie z wioski, w której spędziliśmy noc. – Nazywają się Amba – powiedział. I po chwili dodał: -Kabila mbaya (znaczy to mniej więcej: źli ludzie). Nie chciał powiedzieć nic więcej – tu ludzie omijają zło nawet jako temat rozmowy, wolą nie wkraczać na ten teren, nie wywoływać wilka z lasu. Jadąc, myślałem o nocnym zdarzeniu, którego byłem przypadkowym świadkiem. Te zagadkowe zygzaki i skręty tragarzy, ich niepokój i pośpiech, całe to nocne misterium kryło w sobie niedostępną mi tajemnicę. O coś musiało tu chodzić. Ale o co?

Tacy ludzie jak Amba i ich pobratymcy głęboko wierzą, że światem rządzą siły nadnaturalne. Są to siły konkretne, duchy, które mają imiona, czary, które można określić. To one nadają bieg i sens zdarzeniom, rozstrzygają o naszym losie, decydują o wszystkim. Dlatego w tym, co się dzieje, nic nie jest przypadkowe, przypadek po prostu nie istnieje. Weźmy taki przykład. Sebuya jedzie samochodem, ma wypadek i ginie. Dlaczego właśnie Sebuya miał wypadek? Przecież tego dnia na całym świecie jechały miliony, samochodów, które bezpiecznie dotarły do celu, a akurat Sebuya miał wypadek i zginął. Biali ludzie będą szukać różnych przyczyn. Na przykład – że zepsuły mu się hamulce. Ale takie myślenie do niczego nie prowadzi, nic nie objaśnia. Bo dlaczego właśnie Sebui zepsuły się hamulce? Przecież tego samego dnia na całym świecie jechały miliony samochodów, które miały dobre hamulce, a właśnie Sebuya -złe. Dlaczego? Biali ludzie, których myślenie jest przecież szczytem naiwności, powiedzą, że Sebui zepsuły się hamulce, bo zawczasu nie pomyślał, aby je sprawdzić i naprawić. Ale dlaczego właśnie Sebuya miał pomyśleć? Przecież tego samego dnia, miliony itd., itd.

Widzimy więc, że sposób rozumowania białego człowieka prowadzi donikąd. Gorzej! Biały człowiek, ustaliwszy, że przyczyną wypadku i śmierci Sebui były złe hamulce, sporządza o tym protokół i zamyka sprawę. Zamyka! Kiedy ona w tym momencie powinna się właśnie zacząć! Bo Sebuya zginął, gdyż ktoś na niego rzucił czary. To jest proste i oczywiste. Nie wiemy natomiast, kto był tym sprawcą, i to właśnie musimy teraz ustalić.

Najogólniej – zrobił to czarownik. Czarownik to zły człowiek, zawsze działający w złej intencji. Istnieją dwa rodzaje czarowników (ale język polski tego nie rozróżnia). Pierwszy jest groźniejszy, bo to diabeł w ludzkiej skórze. Anglicy nazywają go – witch. Witch to groźna postać. Ani wygląd, ani zachowanie nie zdradzają jego szatańskiej natury. Nie nosi specjalnych strojów, ani nie ma czarnoksięskich instrumentów. Nie warzy mikstur, nie preparuje trucizn, nie wpada w trans i nie czyni zaklęć. Ten rodzaj czarownika działa siłą mocy psychicznej, z którą się rodzi. Jest ona cechą jego osobowości. To, że czyni źle i przynosi nieszczęścia, nie wynika z jego upodobań. Nie sprawia mu to przyjemności. On po prostu taki jest.

Jeżeli jesteśmy blisko – wystarczy, że spojrzy. Czasem ktoś na nas patrzy uważnie, przenikliwie i długo. Może to być czarownik, który właśnie rzuca na nas czary. Ale to, że będziemy daleko, wcale nie stanowi dla niego przeszkody. Może on rzucać czary z wielkiej odległości, choćby na drugi koniec Afryki albo nawet dalej.

Drugi typ czarownika to odmiana bardziej łagodna, słabsza, mniej demoniczna. O ile witch urodził się już jako zło upostaciowane, jako diabeł wcielony, to sorcerer (bo tak nazywa się po angielsku ów słabszy typ) jest czarownikiem profesjonalistą, dla którego rzucanie czarów jest zawodem wyuczonym, rzemiosłem i źródłem utrzymania.

Żeby skazać nas na chorobę czy zesłać na nas inne nieszczęście lub zadać nam śmierć, witch nie potrzebuje żadnych środków pomocniczych. Wystarczy, że skieruje w naszą stronę swój ą piekielną, niszczycielską wolę zranienia i unicestwienia. Wnet choroba powali nas z nóg, a i rychło nastąpi śmierć. Sorcerer nie ma sam w sobie takich mocy destrukcyjnych. Żeby nas zniszczyć, musi uciec się do różnych zabiegów magicznych, tajemniczych obrzędów, rytualnych gestów. Na przykład jeżeli idziemy nocą przez gęsty busz i tracimy oko, to nie dlatego, że przypadkiem nadzialiśmy się na sterczącą a niewidoczną gałąź. Nic przecież nie dzieje się przypadkiem! To po prostu jakiś nasz wróg chciał się zemścić i poszedł w tej sprawie do czarownika. Czarownik ulepił z gliny figurkę – naszą podobiznę – i kolcem jałowca, umoczonym w kurzej krwi, wydłubał z niej oko. W ten sposób wydał na nasze oko wyrok – rzucił na nie czar. Wystarczy, żebyśmy kiedyś nocą przedzierali się przez gęsty busz i okiem nadziali się na gałąź, a będzie to dowód, że jakiś nasz wróg chciał się na nas zemścić i poszedł w tej sprawie itd. Ale teraz my musimy ustalić, kto był tym wrogiem, i pójść do czarownika, żeby tym razem zamówić u niego naszą zemstę.

Jeżeli Sebuya zginął w wypadku, to dla jego rodziny najważniejsze będzie teraz ustalić nie to, czy hamulce były dobre, bo nie ma to przecież żadnego znaczenia, tylko czy czary, które spowodowały tę śmierć, rzucił czarownik – diabeł (witch), czy zwyczajny czarownik-rzemieślnik (sorcerer). Jest to zasadnicze pytanie i w tym kierunku pójdzie całe długie i zawiłe śledztwo, w które zostaną zaangażowani wróżowie, starcy, znachorzy itd. Wynik tego śledztwa będzie miał kapitalne znaczenie! Bo jeśli Sebuya zginął od czarów czarownika-diabła, to stała się tragedia dla rodziny i klanu, gdyż jego klątwa spada na całą zbiorowość i śmierć Sebui była ledwie zapowiedzią, wierzchołkiem góry lodowej: tylko czekać w rodzinie następnych chorób i zgonów. Jeżeli natomiast Sebuya zginął, bo tak chciał czarownik-rzemieślnik, to nie jest źle, bo rzemieślnik może razić i niszczyć tylko jednostki, tylko cele pojedyncze, więc rodzina i klan mogą spać spokojnie!

Zło jest przekleństwem świata i dlatego czarowników, którzy są jego agentami, nosicielami i rozsadnikami, muszę trzymać jak najdalej od siebie i mojego klanu, ponieważ ich obecność zatruwa powietrze, rozsiewa zarazę i sprawia, że życie jest niemożliwe, że staje się swoim przeciwieństwem – śmiercią. Jeżeli umarł ktoś bliski, spłonął dom, padła krowa, wiję się z bólu albo leżę bezwładny, powalony atakiem malarii, wiem, co się stało: ktoś rzucił na mnie czary. Toteż jeśli mam siłę, to sam, a jeżeli jestem zbyt słaby, to moja wieś czy klan, zaczynamy poszukiwać winowajcy – czarownika. Ten czarownik, ex definitione, musi żyć i działać wśród innych, w innej wiosce, w innym klanie czy plemieniu. Nasza współczesna podejrzliwość i niechęć do Innego, do Obcego, bierze się jeszcze z owego lęku naszych plemiennych prapraprzodków, którzy widzieli w Drugim, w Obcoplemieńcu, nosiciela zła, źródło nieszczęścia. Przecież ból, pożar, zaraza czy susza i głód nie brały się same z siebie. Ktoś musiał je przynosić, zadawać, rozpleniać. Ale kto? Nie moi, nie najbliżsi, nie nasi – bo ci są dobrzy: życie jest możliwe tylko wśród ludzi dobrych, a przecież – żyję. Winowajcami są więc Inni, Obcy. Dlatego szukając zemsty za nasze krzywdy i porażki, wchodzimy z nimi w zatargi, popadamy w konflikty, prowadzimy wojny. Słowem, jeżeli spotkało nas nieszczęście, jego źródło nie jest w nas, jest gdzie indziej, na zewnątrz, poza mną i moją społecznością, daleko, w Innych.