Miłość i morderstwo
Agacie Ch.
I. MILIONER JOHN WATHE
Notariusz przetarł okulary.
– Nie bardzo rozumiem, dlaczego to robisz – powiedział, choć w gardle ściskało go z niepokoju. Nie płacono mu za komentarze. Pracował dla pana Johna Wathe’a od pięćdziesięciu lat. Wiedział, że starszy pan potrafił być mocno męczący, ale właśnie spisany testament zdumiał go bez granic.
John Wathe uchylił powieki. W jego oczach pojawił się młodzieńczy błysk. Zawsze mówił cicho, tym razem jego głos zabrzmiał jak grzmot.
– Jeszcze pożałują! – Blade usta starca rozciągnęły się w uśmiechu. O dziwo, prawie krzyczał. – Polują na mnie. Czekają, hieny. I nic nie mogą dla mnie zrobić, nic! Wiem wszystko! – John podniósł się na łóżku i chwycił notariusza za rękę. – Banda egoistów! Im chodzi wyłącznie o pieniądze! Zawsze! Mój wnuk Peter przegrał trzydzieści tysięcy dolarów i śmie do mnie przychodzić po tym wszystkim i prosić o czek! Był dość dorosły, żeby zrobić tej Hariett dziecko i nie chce ponosić żadnej odpowiedzialności! Wieczny chłopczyk w krótkich spodenkach! Tym razem nie!
Notariusz nie wiedział, co robić. Nigdy w czasie pięćdziesięciu lat ich znajomości milioner John Wathe nie pozwalał sobie na szkalowanie rodziny.
Tarł szkła, jakby chciał je przedziurawić.
– A Diana? Jedyna wnuczka… – ciągnął milioner John Wathe. – Ten jej absztyfikant puścił ją kantem, jak się dowiedział, że ona nic ode mnie nie dostanie! Ma do mnie pretensję, głupia, głupia, po trzykroć głupia! Wiele by dała, żeby mieć forsę i rzucić się w jego ramiona! Taka zakochana! A jej matka… stoi za nią murem… Przyszła i powiedziała, że zniszczyłem jej córce życie… Widziałem to spojrzenie… Jest zdolna do wszystkiego, wierz mi…
Notariusz siedział jak sparaliżowany.
– Ani słowa nikomu! Ani słowa! – John ściskał go mocno, za mocno jak na ciężko chorego człowieka. – Mają bardzo mało czasu… Muszę być ostrożny i czujny… Pamiętasz o tajemnicy zawodowej?
Notariusz włożył okulary i delikatnie uwolnił rękę. Nie spodziewał się zgoła, że starszy pan obarczy go tajemnicą własnej śmierci.
– Możesz na mnie liczyć.
– A więc załatwione. Jeśli mnie zawiedziesz, nie dostaniesz tych dwustu tysięcy dolarów. Zabezpieczyłem się.
Milioner John Wathe chichotał, twarz mu się wykrzywiała w spazmatycznych skurczach.
– A zięć… Ten idiota nie wie, że wiem o jego romansie z tą panną Pilar. Głupiec! Tylko idiota może myśleć, że dwudziestodwuletnia pielęgniarka kocha bezinteresownie mężczyznę pod pięćdziesiątkę. Który myśli, że za moment będzie bogaty! Cha, cha, cha, już ja im pokrzyżuję plany!
Umilkł, opadł na poduszki, a potem spojrzał prosto w oczy notariusza.
– Dziękuję ci za te wszystkie lata. Teraz wyjedź i zgodnie z umową wróć za miesiąc. Mnie już może nie być na tym świecie…
Notariusz drgnął.
– Nie mów tak. Lekarze sądzą, że… to jeszcze potrwa.
– Nie przy takiej rodzinie. Banda egoistów. Wierz mi i bądź czujny. Postępuj zgodnie ze wskazówkami, a nie pożałujesz.
Notariusz podniósł się z miejsca. Nie chciał wierzyć, że to, co mówił stary człowiek, jest prawdą. Znał córkę Johna, Kathy, od urodzenia. Był na jej ślubie z Krisem, widział, jak rosną ich dzieci, Diana i Peter. Owszem, zauważył, że pielęgniarka pojawiała się w polu widzenia Krisa częściej, niż należało. Wiedział, że Peter miał kłopoty, zdarzało mu się grywać do białego rana w kasynie w mieście. Najbardziej żal mu było Diany. Narzeczeństwo nie trwało długo, ale jaka ona była zakochana! Rzeczywiście, narzeczony po rozmowie z panem Johnem wyjechał, zostawiając krótki list: „W tej sytuacji nie mogę ci zapewnić takiego życia, do jakiego jesteś przyzwyczajona, zasługujesz na kogoś lepszego niż ja. Będę czekał pół roku, może coś się zmieni”. Brzydki list od małego człowieka. Diana – choć minęło pół roku – nie mogła chyba wybaczyć dziadkowi, że przyczynił się do tego rozstania.
Ale Kathy? Łagodna, dobra Kathy? Nie byłaby zdolna skrzywdzić ojca.
John Wathe wziął głęboki oddech i jego głos złagodniał.
– Byłeś dobrym przyjacielem przez te wszystkie lata. Dziękuję ci za wszystko i dotrzymaj danego mi słowa.
– Obiecuje – powiedział notariusz. – Do zobaczenia.
Starszy pan pokiwał przecząco głową.
– Żegnaj – powiedział. – Idźcie już.
Prawnik i świadek cicho zamknęli za sobą drzwi.
II. INSPEKTOR DAVID
Inspektor David Crobe był mężczyzną po przejściach. Od kiedy w jego życiu zabrakło Helen, nie czekał na nic. Dlatego bez większego żalu odwołał rezerwację hotelu w Pushington, gdzie po raz pierwszy od dwóch lat miał cieszyć się urlopem. Telefon od szefa obudził go nad ranem.
– Milioner John Wathe nie żyje. Jedź i rozejrzyj się. Cała ta sprawa mocno śmierdzi.
Inspektor David ogolił się, nie patrząc do lustra. Wiedział, co tam zobaczy. Zmęczona twarz trzydziestoczterolatka, od którego odeszła żona. Z najlepszym przyjacielem. Jak mógł do tego dopuścić? Jak mógł nie zauważyć? Helen wzięła nie tylko przyjaciela, ale i siedmioletnie oszczędności, przeznaczone na domek za miastem. Z utratą pieniędzy łatwo się było pogodzić. Gorzej z utratą Helen. Co zaniedbał? Czego jej nie dawał? Przecież kochał ją tak bardzo!
Wspomnienia już nie bolały, ale jakiś rodzaj otępienia pozostał. Pracował za dwóch. Brał trudne sprawy. Wyjeżdżał w teren. Mógł sobie na to pozwolić. Przecież nikt na niego nie czekał.
Rezydencja Johna Wathe’a była imponująca. Samochód Davida pokonywał drobne wzniesienia z ciężkim charkotem silnika. Minął z prawej jezioro leżące w przyjaznej dolinie i wjechał w cień alei lipowej. Zahamował na podjeździe, zastanawiając się, czy dobrze robi.
W drzwiach pojawiła się smukła postać. Kobieta miała włosy koloru miodu upięte w kok. Inspektor wysiadł. Kathy Childhood podała mu rękę.
– Mam nadzieję, że wyjaśni pan sprawę śmierci ojca. – W jej oczach zakręciły się łzy.
Mogła udawać, ale David czuł, że łzy są prawdziwe.
– Obiecuję pani, że dojdę prawdy.
Spojrzała na niego i teraz miał wrażenie, że się zaniepokoiła. Weszli do obszernego hallu. Kathy poprowadziła go na górę.
– Oto pański pokój. Zapraszam na obiad za godzinę, potem będziemy do pana dyspozycji.
Inspektor rzucił torbę na łóżko. Stanął przy oknie i jego wzrok padł na ładną dziewczynę w kwiecistej sukience, podobną do Kathy, która dawała gwałtowne znaki ręką komuś, kto szedł od strony stajni. David wychylił się bardziej i zauważył młodzieńca. Syn Childhoodów, Peter, i córka Diana – znał ich z fotografii.
Dziewczyna wcisnęła bratu coś do ręki i ruszyła w stronę domu. Peter przyglądał się małej paczuszce. Inspektor sięgnął po lornetkę. Z domu wyszła Kathy. Młody człowiek, zobaczywszy matkę, odwrócił się w panice i szukając miejsca dla zawiniątka, szybko pochylił się i dźwignął marmurowego amorka.
Kathy podeszła do syna. Wprawne oko inspektora uchwyciło moment, kiedy Peter chował paczuszkę pod prawą stopą uśmiechniętego bożka miłości. Matka z synem ruszyli w stronę domu. Inspektor już, już chciał odłożyć lornetkę, kiedy w polu jego widzenia zamajaczyli młoda kobieta i starszy pan. Ukryci za krzewami tamaryszku stanowili jedną plamę. Kris Childhood, zięć nieboszczyka, trzymał kobietę za dłonie, potrząsał nią, ona się wyrwała i przemknęła w stronę wejścia dla służby. On wyłonił się za chwilę, przecierając czoło. Wyraźnie zdenerwowany – zanotował inspektor.
Gong na obiad rozlał się po rezydencji cichym głębokim brzmieniem. Inspektor, już po przechadzce w ogrodzie i kilku rozmowach telefonicznych, zmienił koszulę i zszedł na dół. Kathy wskazała ręką na mężczyznę zza tamaryszku:
– Inspektorze, pozwoli pan, to mój mąż.