– Pani Basiu, spokojnie, spokojnie, to tylko rozwód, wiem, co mówię, dwa razy przez to przechodziłem, no, niech pani już nie robi z siebie widowiska!

Opanowała się, była mu wdzięczna, jakby miała ojca, toby też tak powiedział, nie martw się, powiedziałby, podniósłby ją wysoko i nie martwiłaby się.

Piotr robi zapraszający gest ręką, a więc zaprasza mnie, nie jestem u siebie, żebym mogła wejść, muszę być zaproszona.

– Ja tylko chciałam wziąć…

– Weź, co chcesz.

– Trochę ubrań.

– Przyniosłem kartony… Ale mogę ci zostawić mieszkanie…

Zbytek łaski, poradzę sobie… nic od ciebie nie potrzebuję, to nie moje mieszkanie, to mieszkanie po twoich rodzicach i ich rodzicach. Tak mi chcesz zapłacić za zmarnowane życie? Dzięki, nie. Wezmę tylko swoje naczynia i trochę rzeczy, moich rzeczy.

– Pomóc ci?

– Nie, dzięki. Poza tym ten kubek jest twój, ty z niego zawsze piłeś sok pomidorowy…

– Bo mi w nim dawałaś.

– Bo lubiłeś sok pomidorowy.

Po co to mówi? Nie chce wspominać ani przypominać, nie po to tu przyszła. Sypała trochę soli i pieprzu, tak jak lubił. Głupia.

– Nienawidzę soku pomidorowego.

– Szybko zmienił ci się gust!

– Zawsze nienawidziłem.

– To dlaczego piłeś?

Nie może powstrzymać się od tego pytania? A co ją to obchodzi?

– Bo kupowałaś!

– Bo myślałam, że lubisz!

Myślała, że lubię? Powiedziała, że jest zdrowy, piłem, żeby sprawić jej przyjemność, wlewała do kubka, wrzucała kostkę lodu, soliła i lekko pieprzyła, nawet nie było takie złe, ale piłem dla niej, wkładała w to tyle serca.

Patrzy na wieżę, niech ją sobie weźmie, lubi słuchać muzyki, ja sobie poradzę.

– To weź sprzęt.

– Kupiłeś go z pierwszej pensji.

– Ale lubisz słuchać przy sprzątaniu.

– Nie będę słuchać, będę czytać! Nie będę sprzątać!

Basia z podniesionym głosem? Nie rozumie, że mu nie zależy na sprzęcie grającym? Dla niej go kupił!

Książki, bardzo proszę, niech bierze, co chce. Nic mnie to nie obchodzi. Co ona myśli? Że będę się kłócił o jakieś rzeczy? Rzeczy nie są ważne, rzeczom nadają wartość żywi ludzie. Basia im nadawała wartość, teraz mogę to wszystko wypieprzyć na śmietnik, bierz, co chcesz, i idź, do kogo chcesz.

– Tu są twoje płyty…Nie będziesz mogła ich słuchać, jeśli nie weźmiesz wieży. Pokaż, co to za książka?

– „Tristan 1946”, Kuncewiczowej.

Czytała mi na głos, w Szczyrku, miałem gorączkę, leżałem całe pięć dni, nie jeździła na nartach, siedziała ze mną, i pożyczała z jakiejś wiejskiej biblioteki książki i czytała mi na głos. Nie oddaliśmy tej książki, ukradliśmy ją przez nieuwagę.

– Chcesz?

Czytałam mu, całe dwa dni mu czytałam, a on nawet książki nie chce zachować na pamiątkę.

– Nigdy mi się nie podobała…

– Podobała ci się!

– Nawet nie wiesz dlaczego!

– O, sam przyznałeś, że ci się podobała!

– Nic takiego nie powiedziałem!

– Powiedziałeś!

– Zawsze słyszysz tylko to, co chcesz usłyszeć!

– A ty nigdy nie słuchałeś! Nigdy mnie nie rozumiałeś!

Nigdy nie starałeś się mnie zrozumieć. To nasze żałosne małżeństwo od dawna było bez sensu, nie tylko dlatego, że miałeś inne dziewczyny!… Żałuję, że cię spotkałam… moja matka miała rację…

Jaka śliczna jest moja/niemoja Basia, kiedy tak wrzeszczy bez sensu. Powinniśmy byli się czasem kłócić, coś bym więcej o niej wiedział, teraz jest za późno.

– Twoja matka mnie zawsze lubiła!

– No właśnie, nie miała racji! I w ogóle nie będę z tobą rozmawiać, nie chcę cię więcej widzieć! Po moje rzeczy zjawi się kto inny!

– Z przyjemnością zobaczę kogokolwiek, kto nie będzie miał do mnie bezpodstawnych pretensji!

– A więc wyrzucasz mnie!

No właśnie, to było do przewidzenia, trzeba się było nie odzywać, po co.

– Co wyniosłeś na balkon?

Basia sięga do pudła, wyjmuje kafelek, patrzy na Piotra, to jest ładny kafel, słoneczny, żółty, ale piękny, faktura jak drewno, więc kupił takie, jakie chciał, a nie takie, jak ona chciała, zawsze robił to, co chciał. Basia odkłada kafelek do pudła, mija Piotra i wychodzi. Piotr wpatruje się z niedowierzaniem w pudła na balkonie. Nie te zamówił, na litość boską, skąd te się tam wzięły?

Drzwi się otwierają, wróciła, powiedz coś, powiedz, że to wszystko pomyłka, taka sama jak te cholerne kafelki. Ale Piotr stoi jak wryty, a Basia jadowicie rzuca od drzwi:

– I nigdy mi nie było z tobą dobrze w łóżku!

*

Sebastian wraca z zajęć, dzisiaj myślał, że nie wytrzyma do końca, ale nie mógł skrócić nawet o pięć minut rehabilitacji.

– Jeszcze raz, wyrzucamy woreczki za głowę i próbujemy nogami podnieść, bardzo dobrze, świetnie, Jacuś, nie tak daleko, bo wam za długie nogi urosną!

– Stańcie teraz przy drabinkach, oprzyjcie ręce na wysokości bioder. Biodra są tutaj, zegnijcie nogi w kolanach, Karolinka, popatrz na mnie, o tak!

Pracę z dziećmi lubił najbardziej, były takie ufne i świetnie się bawiły mimo swojego kalectwa, nie mógł im tego zrobić, żeby odwołać zajęcia. Przyjeżdżały nawet spod miasta, specjalnie do niego. Wojtek będzie chodził, na razie matka go przynosi na materac, ale będzie chodził, mięśnie wspaniale się odbudowują u dzieci, szkoda, że dorośli tracą taką zdolność. Tak, to przyjemność patrzeć, jak z tygodnia na tydzień robią się sprawniejsze. Trochę w tym było jego zasługi – przychodziły wystraszone, onieśmielone, a potem szalały. Oczywiście Kamilowi nie odrośnie ręka, ale drugą robi to, czego większość ludzi nie będzie umiała zrobić obiema.

– Jesteś wyróżniony – mówił Sebastian i święcie w to wierzył. – Jesteście wybrani, i niestety macie ciężej, ale możecie więcej, ja wam pokażę, jak to osiągnięcie.

I pokazywał. Był silny i widział w ich oczach podziw i to wspaniałe ja też tak chcę. Będzie im trudniej w życiu, z tego zdawał sobie sprawę, dlatego namawiał rodziców, żeby nie rezygnowali. Basen, codzienne ćwiczenia, ich pancerz mięśniowy musi być bardziej sprawny niż u zdrowego człowieka.

Zajęcia średniej grupy judo przełożył. Trudno.

I tak Róża zrobi, co zechce, ale musi znać jego zdanie, to nie tylko jej decyzja, dziecko jest jego. Poza tym jak mogła wykupić ten cholerny wyjazd na Litwę do jakichś konowałów? Nie wie, że to się może skończyć tragicznie dla niej? Turystyka aborcyjna, mój Boże, naprawdę aż tak bardzo boi się utracić swoją nieskazitelną figurę? I być może zrobić coś, żeby nigdy więcej nie móc mieć dzieci?

Niech urodzi, on się zaopiekuje dzieckiem, niech mu je odda, zawsze chciał mieć dzieci. Ale Róża była jakoś sztywna. Powiedział jej kiedyś, że jest inna kobieta, bo miał nadzieję, że zacznie pytać, a on będzie mógł w końcu przedstawić ją matce, chorej na gościec stawowy od czternastu lat. Ale Róża nawet nie podjęła tematu. I tak bardzo nie lubi ludzi, którzy nie są wycięci z żurnala.

Jest sztuczna, plastikowa, kompulsywna i nigdy nie była zainteresowana jego życiem poza spotkaniami u niej.

Chłodna dyskrecja, cholera.

A on myślał, że dobrze im razem i z czasem jakoś się ułoży. O rehabilitacji dzieciaków nawet jej nie wspominał. Kiedyś przypadkiem natknęli się na człowieka na wózku. Róża ze wstrętem odwróciła głowę – nie mówmy o tym!

W świecie Róży nie ma kalectwa, chorób, smutku. Jest walka o sześćdziesiąt dwa centymetry w pasie. Czy może ją zmusić, żeby TEGO nie robiła? Jest jakieś prawo, które zabrania?

Najpierw z nią porozmawia. Ślepy był.

Dobrze, że spotkał Bubę i że mu powiedziała o tej Litwie. No, nie wprost, ale zapytała, czy słyszał o wyjazdach lekarskich na Litwę, trzydniowych. Nagle skojarzył. Róża ostatnio mizerniej wyglądała, a rano – chociaż trzeba przyznać, że ostatnio nie zostawał u niej na noc – a rano ze cztery tygodnie temu wymiotowała. I nie przychodziła na siłownię.

I nie chciała iść na basen, chociaż pływanie znakomicie robi kobietom w ciąży.