– Mam inaczej na imię – powiedziała dziewczyna, wyciągnęła dłoń z jego dłoni. Odwróciła się na pięcie i mimo ulewy poszła dalej, pustą ulicą, bo przechodnie pochowali się w bramach.

Roman stał i patrzył, krople deszczu spływały mu za kołnierz i nie mógł oderwać wzroku od jej smukłej postaci, jasnych włosów przylepionych do czarnego długiego płaszcza, jej płynnego kroku. Płyty chodnikowe błyszczały i odbijały matowo jej sylwetkę, czarny płaszcz szarpany wiatrem unosił przezroczyste poły, jakby chciał, żeby odfrunęła. Ciemne domy, rozrzedzona ciemność zasnutego nieba, ona ze skrzydłami z czarnego plastiku i błyskawica, która przecięła rzeczywistość krótkim fleszem, obrysowując kontury portalu oszklonych drzwi biblioteki miejskiej, utrwaliła na sekundę ten obraz. Lew nad drzwiami zaryczał i Roman cofnął się do swojej bramy. Minął susami drzwi pana Jana i wbiegł na strych niesiony niesłabnącym porywem. Nareszcie, nareszcie ma!

Otworzył drzwi, ściągnął kurtkę, przetarł głowę ręcznikiem i rzucił go na tapczan. Chciał stanąć przy sztalugach i szkicować, póki jeszcze zdjęcie, zrobione przez Pana Boga, miał przed oczyma.

*

Julia, potrącona przez jakiegoś idiotę, który widać miał w zwyczaju tyłem wyskakiwać na przechodniów i wpychać ich pod środki komunikacji miejskiej, była dopiero teraz w szoku. Jezu, przed chwilą niemal chciała upaść na jezdnię, i tam zostać, przemoczona do cna i zziębnięta – taki koniec wydał się jej nagle romantyczny. Ale zanim zdążyła pomyśleć, wyciągnęła rękę i o dziwo, tym razem (a przecież ile razy wyciągała rękę, napotykała pustkę) jej dłoń trafiła na dłoń innego człowieka, mężczyzny na dodatek, który chwycił ją mocno, pomógł zachować równowagę. I nie tylko chwycił i przytrzymał, ale jeszcze przyciągnął do siebie i nagle wydarzyło się coś, czemu nie mogła tak od razu dać wiary, a jednak… Ta ciepła dłoń to była dłoń mężczyzny jej życia. Teraz, po przejściu dwudziestu albo trzydziestu metrów, była tego pewna. Ogrzałaby ją i uchroniła.

Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, ale właśnie po to wróciła z Londynu, żeby znak prosto z nieba temu zaprzeczył, bo błyskawice na przedwiośniu nie istnieją, a przecież nic jej się nie wydawało, daleki poszum grzmotu poniósł się w przestrzeń, kamienne lwy nad drzwiami zaryczały, a deszcz obmywał ją z przeszłości. Głos tego mężczyzny zapamięta na całe życie, w tym „Jezu!” był zachwyt i strach, może o nią, autobus był blisko, no, może strach przed fontanną brudnej wody, ale nie, nie będzie tak myśleć, bo przyjemniej jest myśleć, że o nią, strach, czyli troskliwość, czyli… Julia zatrzymała się i odwróciła.

Ulica była pusta jak okiem sięgnąć, wyjąwszy następny autobus, który też chlusnął spod kół fontanną wody, tam gdzie przed chwilą był mężczyzna, któremu mogła pozwolić, żeby jej dał wszystko.

Wobec tego Julia skręciła za róg i weszła do hotelu, zostawiając mokre ślady na czerwonym dywanie. Stanęła przy kontuarze, gdzie wesoły napis obwieszczał „Wymiana pieniędzy”, i powiedziała:

– Poproszę dziesięć deko.

*

Róża siedziała z podwiniętymi nogami naprzeciwko Julii, Julii przebranej w jej ciuchy, Julii promieniejącej, Julii, która nie wyglądała na porzuconą narzeczoną, Julii, której nie trzeba było pocieszać, a to niestety było troszkę przykre, bo Róża nade wszystko chciała pocieszyć przyjaciółkę i… nie mogła.

– …Okazało się, że nie byłam pierwsza ani zapewne ostatnia w tym małżeństwie – głos Julii brzmiał jak dzwon i Róża poczuła niepokój, że przyjaciółka mogła tak łatwo mówić o czymś, co przecież podobno złamało jej serce.

– Dlaczego od razu nie wróciłaś? Byłoby ci łatwiej – szepnęła.

Julia odrzuciła mokre włosy do tyłu. Nie mogła powiedzieć prawdy, ale też nie chciała kłamać.

– Po prostu nie mogłam. Różyczko, powiedz, co u was?

Dlaczego nie pobraliście się z Sebkiem?

– Dobrze jest, jak jest – powiedziała Róża i zastanowiła się, dlaczego właściwie się nie pobrali. Z wiadomych powodów: małżeństwo wszystko psuje.

– Dopóki nie jesteś mężatką, to nie widzisz swojego partnera w papilotach – powiedziała więc Róża, a Julia pokiwała ze zrozumieniem głową.

*

Roman malował po raz pierwszy od trzech miesięcy.

Zapadła noc, a on stał przy sztalugach i dopiero kiedy zorientował się, że musi zapalić dodatkowe światła, przypomniał sobie, że jest głodny, że napiłby się czegoś.

Odłożył pędzle i wstawił wodę, co zawsze, kiedy pracował, wydawało mu się zbędnym zajęciem. Wyjął z lodówki piwo, otworzył, wypił prosto z butelki.

Wyłączył wodę i patrzył na szkic obrazu.

Ulica w deszczu, przezroczysty płaszcz przeciwdeszczowy na nagiej, odchodzącej w dal kobiecie, poły płaszcza trzepoczą, krople rozbryzgują się o bruk, świetliste, napełnione światłem znikąd, wśród ciemności i wilgoci. Udało mu się uchwycić ten szczególny czar: dziewczyna ma mokre długie włosy przyklejone do pleców, jest cała mokra, jest cała z deszczu i mgły. Jest – albo jej nie ma.

Był z siebie dumny. Do rana powinien skończyć.

Był podniecony i szczęśliwy po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.

To Bezimienna będzie jego kobietą, a nie kobieta, której imienia nie wymieniał.

Był tego absolutnie pewien.

*

– Basiunia, ty już piłaś?

– Wpadła Buba i wypiłyśmy butelkę wina. Do obiadu. Ale zostaję u ciebie, nie wracam, tak się cieszę, że cała noc przed nami! Julia, jak ty pięknie wyglądasz, spodziewałam się czego innego…

– Przykro mi, że cię rozczarowałam. – Julia owinęła się za dużym szalem Róży i uśmiechnęła się.

– Nie powinnaś pić z Bubą, ona ma problem – powiedziała Róża i odwróciła się do okna.

– Buba? Jaki problem? – Basia nalała sobie wina, które przyniosła, i uniosła kieliszek w kierunku Julii.

– Buba chyba ma problem alkoholowy…Typowe objawy.

Podniecenie, radość z niczego albo wpadanie w dołek…

– To napięcie przedmiesiączkowe, Róża, a nie alkoholizm!

– Romek mi mówił, że ma nieciekawe towarzystwo…

Siedziała na rynku i nie mogła się podnieść parę dni temu… Jakby ludzi nie poznawała. Znika czasem i nawet telefonu nie odbiera, to typowe zachowania osoby uzależnionej. I najważniejsze, nie widzi tego problemu.

A my patrzymy na to z boku.

– Jest ponadto blondynką – obwieściła Basia i pociągnęła łyk.

Jej zdaniem Buba nie miała problemów alkoholowych, piła nie więcej niż ona: Basia. Poza tym bez przesady.

Kiedy mają pić, jak nie wtedy, kiedy spotykają się w bezpiecznym gronie, można o wszystkim porozmawiać i niczego się nie wstydzić? Jeszcze tego brakuje, żeby wszędzie było smutno i szaro, nie tylko na ulicach, ale i w duszach. A dusza Basi dopominała się o radość.

– Za to grozi teraz kara? – spytała Julia.

– Za co?

– Za blond włosy?

– Nie o to chodzi, tylko Buba przesadza. We wtorek była ruda. I na dodatek ma dla ciebie faceta. – Basia roześmiała się, ponieważ właśnie tego jej było trzeba.

– Nosi go przy sobie? – Julia skrzywiła się. – Niepotrzebny mi facet.

– To spokojny facet. Nasz Romek. Spodoba ci się.

– Nie spodoba mi się. – Julia odstawiła swój kieliszek i sięgnęła po kromkę chleba ze smalcem, który wypatrzyła w kuchni u Róży. – Nie spodoba mi się wasz Romek.

– Nasz! – poprawiła ją Róża. – Jest absolutnie cudowny, jest… – zabrakło jej słów, ale wiedziała, że od tego, co powie, dużo zależy. – Jest… jest… poznasz go w piątek!

– Nie poznam, przykro mi, ale muszę wyjechać na parę dni.

– Żartujesz chyba! Jeszcze się z nami dobrze nie zobaczyłaś, a już chcesz jechać?

– Nie chcę, tylko muszę, wracam środa, czwartek w przyszłym tygodniu.