E, ten długopis to zostaw, może się przecież później być potrzebny -mówię. Ona na to, iż się odchudza teraz ostatnio i zeszła dziesięć kilo z ramion, a długopis wywala kategorycznie, ponieważ przypomina jej złe wspomnienie Wargasa, od którego go posiada.

Zastanawiam się, skąd u niej ten deklaratyzm, ten dar decyzji. Wiadomo, bilety niebilety, kolejka, odlewamy się pod dworzec, papierosy LM, mentole, gdyż jako takie tylko zostały. Mówię jej, iż kobiety są wyjątkowo pokrzywdzone musząc sikać w ten sposób i że wygląda jak odlatująca maszyna latająca. Magda mówi, że chuj mi do tego, żebym lepiej pilnował, jak samemu sikam. Mało energicznie czyta „Filipinkę”, mówi, wyjadę, wyjadę stąd gdzie indziej, do lepszych państw. Ja mówię, że niby gdzie. Ona na to, że do ciepłych krajów chociażby. W międzyczasie chodzi w kąt kolejki, jako że nie ma żadnych prawie prócz nas pasażerów, bo cokolwiek by nie mówić, jej mdłości są przemożne, nie mówiąc już o szczegółach. Poczym ze spokojem czyta dalej. Mówi, że pojedzie do tych krajów, gdzie są te ciuchy, te kosmetyki, kremy z ogórków, ze wszystkiego, gdyż tylko tam chce żyć, jeśli ja chcę z nią być, żele pod oczy, różne kremy, sole kąpielowe. Ja mówię, że owszem chcę, choć moje w tej kwestii rozumienie rzeczy jest inne, powiedziałbym bardziej lewicująco-patriotyczne. No i mówię Magdzie, jaki jest naprawdę stan rzeczy w naszym kraju. Opowiadam jej o powszechnym ucisku rasy panującej nad rasą pracującą, rasy posiadającej nad rasą nieposiadającą. Iż są to te same relacje, co niewolnictwo. Iż Zachód śmierdzi, ma zniszczone środowisko, które zaśmieca różnymi związkami nienaturalnymi, PCV, CHYDP. Iż panują tam żydobójcy, robotnikobójcy, mordercy, którzy utrzymują się i swe nieślubne dzieci z ucisku, z tego, że sprzedają ludziom firmowe gówna w firmowym papierku sprzedawane przez firmę „Mc Donald's”

Pierdolisz – mówi Magda bez krwi w twarzy, z wyrazem bardzo przejętym. Niby dziecko któremu demaskują na oczach oszustwo, którym jest św. Mikołaj, równie śmierdzący zwyczaj czerpany garściami z Zachodu. To nie jest gówno, gdyż ja to jadłam.

Owszem, ja też to jadłem, ale nie chcąc cię zmartwić, jest to właśnie gówno, gówno ludzkie, a nawet krowie, psie, zwierząt domowych i cyrkowych. Tak jej to obrazowo tłumaczę, żeby sobie pojęła. Jest to gówno preparowane, chemicznie wynaturzane, zmieniane ze swego składu na inny skład i smak. Jest to już kwestia specjalistyczna, technologie, produkcyjne procedury, precedensy. Jedno gówno idzie bardziej na te bułki, z drugiego robią mięso, z trzeciego cebulę, z czwartego, najgorszego rodzaju gówna, keczup i musztarda.

Magda nie chce mi wierzyć, mówi: skąd to wiesz, prozaik i poeta w jednym jesteś, co?

A ja jej na to, gdyż nie mam dowodów rzeczowych, a nie chciałbym jej zawieść, mówię, że z poradników, podręczników różnych do spraw lewicy, do spraw anarchistycznych, wolnościowych.

Ona na to gapi się na mnie i mówi: czy gówno, czy nie gówno, ale dobre dosyć, znaczy smaczne.

Ja mówię na to: a to jest akurat prawda, i oboje patrzymy w okno, marząc o produktach żywnościowych, spożywczych, gdyż dłuższy czas nie jedliśmy obiadu ni kolacji, nie licząc tych drinków, tej amfy. Potem już milcząc wracamy do mnie na chatę, gdyż akurat jest wolna, pusta. Zaraz jest już po wszystkim, po całej naszej miłości, gdyż jesteśmy dość zmęczeni, znużeni całą tą nocą pełną uczuć i wielu zdarzeń. A Magda idzie do lustra, poprawia sobie gatki, naciąga na twarzy skórę i mówi do mnie zrazu tak z wielkimi pretensjami: czemu mi żeś nie powiedział?! Czemu żeś mi nic nie powiedział?

To znaczy na jakim tle? – ja odpowiadam pytaniem z tapczanu, gdyż jestem dość zmęczony całą tą sytuacją. Ona mówi: że wyglądam tak! Grubo! Wręcz puszyście! To co z rąk zeszłam poszło mi w twarz chyba, cały tłuszcz, całe mięso, co mi z rąk zeszło! Kurwa mać! W dupę! Wyglądam jak wieprz i knur! Oko i usta podwójne! Dwa razy powtórzone na moją twarz!

Dalej niestety nie wiem, gdyż pomimo jej nienaturalnych wrzasków i tłuczenia o umywalkę różnych kosmetycznych rzeczy, zasypiam i budzę się już kiedy indziej. A co mi się śni, to już za przeproszeniem nie jej rzecz.

* * *

Na komórkę dostaję wiadomość tekstową od Andżeli. Cześć Silny, poznaliśmy się tam i sram, oraz czy się jeszcze kiedyś spotkamy. Taka wiadomość. Taki sms. Budzę się w tym momencie ze snu, w pościeli, w rodziców tapczanie, snu być może, że długiego, choć być może, że krótkiego. Ponieważ która jest godzina, jest to wątpliwe. Być może, że nie ma godziny żadnej, gdyż jest koniec świata z apokalipsą, co ujawnia się i daje syndromy w mojej psycho i fizjologii. Gdyż nie jest ze mną dobrze, szczególnie fizycznie, fizjologicznie. Wtedy zauważam jeden nieznośny do przyswojenia i logicznego zrozumienia fakt. Tuż blisko mnie leży najwyraźniej Magda, śpiąc, co nakręca mi wokół tego tematu niezły film. Klasyczny halun. Gdyż wyraźnie obok jest, ale czy żyje, czy nie żyje, jest to wątpliwe. Boję się, dostaję niezłego stracha na tym punkcie, ponieważ ona wygląda raczej źle, raczej jak nieżyjąca, wręcz powiedziałbym dosłownie martwa. Raz oddycha, a na zmianę raz nie oddycha, dla odmiany, zapewne by mi zrobić jeszcze gorszy film. Nie ruszając się w międzyczasie na krok od swej ustalonej pozycji. Usiłuję sobie przypomnieć ze wczorajszego wieczoru jakieś wydarzenie, jakiś fakt, podczas którego Magda poniosła niechybną śmierć. I przypomnieć nie mogę.

Natenczas, choć każdy mój najmniejszy ruch jest prawie że śmiertelny, a ból i cierpienie są mym nieodłącznym kochankiem, sięgam po jej torebkę. Co dużo mnie kosztuje bólu w bańce i wszystkich ludzkich organach, jakie są w moim ciele. Aczkolwiek muszę z niej wywalić na kołdrę ten cały gównatus, który ona tam nosi ze sobą, a którego zawartość mnie gówno za przeproszeniem interesuje. Wszystko, by wydobyć jeden złamany panadol w postaci tabletki.

Ponieważ może nawet zdradzam swe antyglobalistyczne światopoglądy, zapatrywania. Jednak panadol, choć robiony z trujących zwierząt, trujących roślin i odpadów międzyludzkich Zachodu, z zachodnich minerałów, zatruwającego na całym świecie wodopoje paracetamolu, który na sterylnej wadze odmierza się sterylnym odważnikiem.

Jednak mimo wszystko to jest dobry, o wręcz właściwościach leczniczych środek. Nieważne. Czy to jest jad pszczół, os, czy to jest jad trupi. Ma postać zwykłej najzwyklejszej tabletki, zdatnej i wygodnej do połykania. Pomaga zarówno na ogólny ból przy zjeździe, który ja mam przykładowo teraz, jak również na chorobę, gorączkę. Kto wie, czy nie kaszel, biegunkę? Może jednym słowem uleczyć wszystko.

Wtedy znajduję długopis „Zdzisław Sztorm”. Jest to dla mnie bez mała szok. W tym momencie staje przede mną niby fatamorgana, wszystkie wydarzenia i wszystkie zdarzenia, co miały miejsce wczoraj. Choć chronologicznie rzecz ujmując może nawet był to dzień dzisiejszy.

Jest to niczym w momencie śmierci: leci dym, przed tobą całe twe życie zamknięte w fotograficznej klatce niczym w slajdzie. Więc pamiętam, iż dotyczyło wiele zdarzeń, wiele słów właśnie śmierci, umierania, cierpienia. Patrzę na Magdę, która nie dość, że ma zamknięte oczy, to jeszcze się za grosz nie porusza. Myślę o tym dziecku, co ona chwaliła się, że ma, myślę, czy być może, kiedy ja akurat nie patrzyłem się, je urodziła i zmarła w porodzie, dyktowana amfetaminą. Lecz tę wersję odrzucam, gdyż pamiętam również, że miałem ją później, na tym tapczanie, co się wzajemnie wyklucza, eliminuje, ponieważ z dzieckiem, z tym całym biologiczno-fizjologicznym kramem, który potem podobno ma miejsce, jest mało możliwe.

Potem przypominam swój afekt, który mnie skłonił do niepowstrzymanej agresji z udziałem ostrego narzędzia. Przypominam sobie, iż chciałem urżnąć jej nogę w okolicy uda. Przeraża mnie to, gdyż przychodzi mi myśl, że to zrobiłem. A to, to jest to amnezja chwilowa, wywołana szokiem zbrodni, nawałem okrucieństwa. Robakoski Andrzej i to się zgadza. Ale bym jej nogę obcinał, jest to już wyeksmitowane z mej pamięci być może na zawsze nawet. Strachliwie wsuwam ręce pod kołdrę i szukam nogi tej ze skurczem, która z tego co pamiętam jest bardziej od kierunku ściany. Noga jest i ma się dobrze, i jeszcze mruczy jak gdyby zadowolony z własnego odchodu pies. Magda jest również wyraźnie, zielonkawa bo zielonkawa, rozrzucona po całym łóżku niby ofiara morderstwa, ale wyraźnie zabita nie została ni też nie zginęła w bitwie o flagę polsko-czerwoną, nie poległa w wojnie o drzewce. Nawet ma świeży makijaż wymalowany do snu, tamte ciapy zmyte, a nowe nałożone, nieco krzywo i nieco odwrotnie, jako że od tej amfy, od tego niczym nie zawinionego zjazdu, trzęsły jej się łapska i narobiła sobie różnych kresek i kropek, jak gdyby cały alfabet Morse'a przemaszerował przez jej twarz. Patrząc na to może nie powinnem uciekać się do takich aluzji, ale powiem tylko, że jako nieduży chłopak aż do późniejszego mojego życia nie wiedziałem nigdy, które są to brwi, a które są to rzęsy. Oczy owszem wiedziałem, ale brwi i rzęsy to były dla mnie czarna magia. To samo sukienka i spódniczka. Mało dodać. Chińskie kazanie w polskim kościele narodowym. Spowodowało to dosłowną lawinę sytuacji osobistych, intymnych, w których zachowywałem się omyłkowo i niesłusznie. Lecz zawsze jakoś z nich wybrnęłem.