Tamci dwaj patrzą się na mnie. Są współczujący dość, ale chcą już iść. Magda spogląda na tego z dresem raz, a raz na tego pedała, który – jak się potem dowiedziałem – ma ksywę Jaskóła.

Dupa mu odżyła, mówi, wskazywawszy na mnie, po czym szybko mówi: idziemy stąd do tamtych ich oczywiście.

Teraz się wkurwiam nie na żarty. Teraz już nie ma przebacz, nie ma, że Silny, dobra dusza, ministrant na kościele służący do mszy, sama łagodność, samo dobre serce. Dobry kochany Silny, co będzie spełniał za innych dobre uczynki, jak są na praktykach. Silny błyszczący oczami u kierownika sklepu za jakieś szmaty ukradzione bez gustu nawet, bez żadnego poczucia gustu. Bo Silny to taka jest firma, chcesz, to z nią zrywasz, potem skurcz w łydce, to myk, jeden telefon, Silny na miejscu wyliże ci podłogę spod nóg, żebyś chodziła po czystym. Silny zginie za ciebie w wojnie polsko-ruskiej, zasłaniając cię od ciosu sztandarem, flagą biało-czerwoną. Chociaż wszystkie twe koleżanki będą ci chętnie chciały nią przyjebać za te wszystkie twoje wręcz niezbyt moralne po prostu występki. Ale Silny stanie i cię obroni. Nie ma przebacz, dziewczyno, teraz, gdy na ciebie patrzę, to wiem, iż moja miłość do ciebie była z gruntu niesłuszna. I że tę wulgarną zniewagę, którą teraz poniosłem od ciebie, będziesz musiała surowo zapłacić.

Teraz właśnie decyduję, że nie będę dłużej czuł tego uczucia, które we mnie wzbudziłaś, gdy cię pierwszy raz ujrzałem w samochodzie Lola. Teraz właśnie upuszczam kijek, choć przed chwilą wypisałem nim na ziemi plany na przyszłość dla nas, ilość naszych dzieci, koszty mieszkania, prania, koszty wesela i pogrzebów, wszystko na wspólną przyszłość. Teraz jednym gestem potrafię to skreślić, zmazać. Teraz podchodzę obok ciebie blisko, biorę w jedną rękę twe włosy, które kiedyś tak kochałem, choć teraz nie czuję nic na ich temat. Owijam sobie wokół pięści. Teraz jestem spokojny spokojem, że tak to określę, pracownika rzeźni, pracownika uboju drobiu.

Mówię tak, choć cały drżę na ciele, choć nie ze strachu, lecz z żalu: panowie, jest taka sprawa. To jest moja kobieta. Tak się nażarła spida, że nic wam do niej. Nie jestem nierozwinięty lub nienormalny. Ja ją teraz zabieram. A dla was, chłopaki – respekt od Silnego, miło, żeście ją tu sprowadzili, tę szmatę, która za swoje partactwa zaraz dostanie za swoje.

Uśmiecham się w duszy. Ponieważ to ich naprawdę upokorzyło, zaskoczyło. To moje opanowanie, ten mój opanowany smutek. To ich Uczyniło zaskoczonymi zupełnie, zdziwionymi wręcz. Paraedukacyjny podał jeszcze coś mamrotał, ten w dresie również. A ja pociągnęłem ją za te włosy, fuli kultura, spokojnie, bez zajawki, bez syfu. Oni tam stanęli jak stali, Magda trzyma pysk cicho niczym mysz, ja idę spokojnie, chłodnie, wlekę ją za sobą. Wtedy jeszcze ci dwaj coś niby mamroczą, coś niby mruczą, coś szeptają. To mnie również podkurwia. Obracam się gwałtem i mówię: co kurwa, bunt w więzieniu stanowym?

Wtedy oni milczą równie raptownie i mówią obaj: respekt.

Poruszyłem się, rozmiękłem. Jako że jednak wobec czystego chamstwa, czystej nienawiści do drugiego człowieka, matactwa, zła, człowiek z człowiekiem potrafią jednak się solidarnie zmówić, solidarnie walczyć przeciw nim. To są również moje takie poglądy, lecz staram się głośno ich nie mówić. Tak wyglądają jednak właśnie na tę kwestię moje zapatrywania: respekt dla człowieka, szacunek ramię przy ramieniu, ponieważ nie jest to jego wina, że się w ten sposób, w tej formie urodził. Co jak co, ale w dawniejszych czasach miałem silne odczucia rodzaju religijnego, sakralnego. I to we mnie zostało, to we mnie jeszcze na dzień dzisiejszy tkwi, to uczucie żywione dla Matki Boskiej Fatimskiej, do samego Boga zresztą też.

Chłopaki! – tak wołam, gdyż jesteśmy z Magdą coraz to znowuż dalej. Jak będziecie u nas na mieście, pytajcie o Silnego. Jest wojna polsko-ruska na mieście. Jak ktoś, coś, jakiś dym, to o mnie pytajcie, chłopaki.

Oni się patrzą za nami jeszcze bardziej w szoku, ale tymczasem mówią znowuż po raz ostatni: respekt, Silny, gdyż mimo iż jestem daleko, rozpoznaję to po ruchu ich ust.

Tak więc jestem z nimi rozprawiony na dość pokojowych warunkach, ustaleniach. A teraz poloneza czas zacząć z Magdą. Sadzam ją na murku przy plaży. Ma ból wypisany na twarzy, na ustach, gdyż trzymam ją niezrównanie mocno za te farbowane kudły.

Trudno mi w tej danej chwili powiedzieć akurat, czy jest ładna lub ponętna. Jedno oko doszczętnie rozmazane. Sznurek w kiecy przedarty, przypięty na agrafkę. Jest w raczej złym stanie, doszczętnie kłapią jej zęby od tej amfy, z którą sobie przesadza. Jakby ktoś jej zaproponował, zalegalizował hodowlę amfy u niej na chacie, to proszę bardzo, jeszcze z pocałowaniem. W rękę, w usta i w policzki. Nawet jeśli to by miało być jej kosztem, jej starych, jej sąsiadów i kumpli.

Pierwsza sprawa mówię tak do niej, gdyż się krzywi z bólu być może, a być może, że też ze wstydu, z poczucia winy – gdzie masz twą gangrenę na nodze?

Ona milczy. Burczy coś. Mówi tak: a co ty myślisz? Że ja do reszty życia będę kulawa chodzić, paralityczna? Tak by ci odpowiadało, ja to wiem. Ale jednak tak nie będzie.

Ja mówię tak, ponieważ puszczają mi z powrotem nerwy. W moich oczach to ty jesteś, Magda, umysłowa. Paralityczna, ale umysłowo. Uczuciowo.

Co więcej – mówię jej dalej tak: albo masz tę nogę kulejącą, albo nie. Na ma takiej możliwości w uczciwym, apolitycznym życiu, że dla mnie ta noga jest kulejąca, wymagająca operacji ordynatora, lecz z kolei dla tych panów ona jest zdrowa i chodząca. Takiej możliwości niet. Albo tak albo siak, to jedno ci powiem Magda w szczere oczy, że w ten sposób to ty możesz się zapisać do sejmu i senatu i tam snuć nici swoich kłamstw, swoich oszczerstw, gdyż tylko tam się nadajesz.

Jestem spokojny, jestem niczym głaz. Ona zaczyna płakać, co wygląda raczej nie widowiskowo, mało telewizyjnie. Zapalam papierosa, gdyż muszę zaznaczyć, że ostatnimi laty wpadłem w ten nieprzyjemny nałóg. Lecz jest to mój wyraz sprzeciwu, mój wyraz oporu przeciwko Zachodowi, przeciwko amerykańskim dietetykom, amerykańskim operacjom plastycznym, amerykańskim złodziejom, którzy są uprzedzający, lecz cichaczem zdradzają nasz kraj. Kiedyś już to mówiłem Magdzie w takiej rozmowie o charakterze przyjacielskim, że gdy wyjadę do Ameryki, to będę palił fajki prosto na ulicy, mimo iż jest to tam w przeważnie złym tonie, ponieważ cały Zachód wycofuje się z palenia.

Ona w tym samym czasie mówi tak dosyć marzycielskim głosem, co mnie dziwi: ach, Silny, chciałabym stąd wyjechać. Zbajerować prezesów, magistrów, zbajerować tych wszystkich nadzianych ortopedałów, ustukać jakąś sumę kasy. Wyjechać. Z kimś, kogo kocham. Z tobą zresztą może nawet też. Może nawet przede wszystkim z tobą Silny, ponieważ jestem przy tobie tak bezpieczna. Gdyż w tym kraju nie ma przyszłości, nasza miłość nie ma tu szans rozwoju, gdzie nie spojrzysz, tam przemoc, wojna choćby ta polsko-ruska, co ma teraz miejsce na mieście, że nie można wejść, żeby nie natknąć się na ruskich zboków.

Wszędzie drzewce, wszędzie biało-czerwone flagi. Kiedy ja chcę tylko twego uczucia, a na każdym kroku mogę zostać uderzona lub też nawet zabita. Przez kogokolwiek. Człowiek człowiekowi wilkiem Przyjaciel zdradza.

Jest noc bardzo późna, głęboka, morze i plaża. Ani żywej duszy, gdyż tamci dawno podwinęli swe skórzane ogony i znikli niczym kamfora, jak gdyby nigdy nie istnieli. Mimo to wyrządzonej mi zniewagi nie mogę tak ot po prostu przejść do porządku dziennego. Nie mogę tego ot tak po prostu znieść. Gdyż co jak co, ale to już z jej strony było chamstwo, choć jest teraz wrażliwa i czuła, rozmarzona.

Nie mów tak, Magda, bo i tak cię nie słucham. Nie chce cię więcej. Ani uluchać, ani nic. Ponieważ w twych słowach jest samo kłamstwo, sam jad kłamliwości. Którego dłużej nie zniosę. Dziś jeszcze mnie odrzuciłaś, nie patrząc na odnośniki czasowe. Bo według reguł zegarka stało się to niby wczoraj. Ale tak czy siak odrzuciłaś moje uczucie. Potem mówisz, że jednak nie, że masz skurcz w łydce, że masz dziecko. Twierdzisz, że ono cię zabija, oskarżasz mnie, iż to moje dziecko. Potem zostawiasz mnie na zgonie na plaży, idziesz precz z jakimiś kutasami. Skurcz w łydce raptem ci odchodzi. Dziecko również. Pełna mobilizacja. Niczym ryba, gdy poczuje cudzą krew. O mnie twierdzisz głośno jak Judasz, że ja jestem umysłowy. Tak, nie zaprzeczaj, są to twoje uczynki, które popełniłaś. Choć teraz znowuż zaznaczasz swą miłość do mnie, to ja, Silny, mówię ci, że między nami koniec.