W tym momencie tej rozmowy, co była jakby jednostronna, możliwe, że przysnęłem. Gdyż następne fakty mi się nie zgadzają. To znaczy, że rozbudzam się już w innym momencie rozmowy Andżeli. Gdy właśnie akurat mówi dość dla mnie bez sensu: to jak będzie z nami, Silny, co? Pogadasz z magister Widłowym? Powinieneś go znać, on też robi w biznesie, w kolportażu polskiego piasku. To samo w sumie co Zdzisław Sztorm. Tyle że wysyłkowo i ratalnie. I większa szycha.

Andżela ma tusz waterproof. Zero zacieków. Sterczące rzęsy. Rozwalone nogi. Zaciągniętą kieckę. Ręce wplecione we włosy. Marzycielską twarz.

Tak – mówię łaskawie i jednoznacznie.

Ona na to jak się nie zerwie z tapczanu, jak nie poleci na ubikację. Jest to kolejny jej rzyg, tym razem już chyba rzygnie żołądkiem i całą swą aparaturą pokarmową. Rzygnie całą zawartością swej jamy chłonąco-trawiącej. Łącznie z mózgiem. Odda światu, co jest mu winna przez wszystkie czasy, co to zaciągnęła dług, rodząc się. Jeszcze z nawiązką. Jeszcze z darmowym dodatkiem. Rzyg pokarmowy plus ona sama w nim zawarta. Tak to sobie wyobrażam. Jednocześnie niecierpliwię się. Zastanawiam się, czy jest do końca ładna. Zastanawiam się, czy jest wariatką. Czy warto się do tego zabierać. Czy ją odesłać. Powiedzieć, że był taki a taki telefon z biura reklamy, z biura przetwórstwa i transportu. Że muszę w trybie natychmiastowym rozwiązać pewne sprawy. Odnośnie papierów, spotkań w interesach, w których to moja obecność jest niezbędnie potrzebna. To i owo muszę podpisać, przypieczętować. Sprawa kluczowa dla rozwoju mej firmy. Drapieżny wczesny kapitalizm, przykro mi, narazka, choć było przyjemnie, miło z jej strony że wpadła, tu jej skóra, tu jej buty glany kozaki, pa, nie będzie mnie na mieście przez kolejny rok, konferencja wytwórców wesołych miasteczek w Baden-Baden, festiwal piasku w Nowej Hucie, prawa demonicznego kapitalizmu, ot cała historia. Lecz coś mnie jednak kusi, korci. Zostawanie samemu w ciemnym mieszkaniu odstręcza, przeraża.

Wszystko więc pizd! i na jedną kartę. Pizd! gaszę w dużym światło. Pizd! za nią do łazienki, gdzie odgłosy sodomy i gomory, istny zew natury. Ta przewieszona wpół przez wannę niczym czarna ścierka do naczyń. Rzyga bez chwili odpoczynku. Między jednym a drugim wymiotem mówi głosem potulnym, prawie że błagalnym: szatan. Szatan.

I wtem nagle, całkowicie nagle, z nie wiadomo z której strony nadchodzi istna eksplozja. Istna erupcja tej dziewczyny. Rozlega się ku mojemu zaskoczeniu pokaźny brzdęk. Wręcz hałas, wręcz porządne kupione od ruskich płyty podłogowe, tak zwana glazura i terakota sprowadzona przez Terespol za pokaźne pieniądze, teraz drży niczym osika. Huk, hałas, brzdęk, echo idzie przez linki na pranie, przechodzi do sąsiadów, poczym wprawia w nieuchronne drgnienie całe osiedle.

Patrzę na Andżelę, patrzę do wanny. Gdzie na samym dnie średnich rozmiarów ludzkiej pięści kamień toczy się wzdłuż aż do odpływu. Odrzuca mnie to, jestem w całkowitym szoku. Jestem przerażony, odarty z całkowitej orientacji. Wszystkie moje dotychczasowe poglądy na kondycję człowieka walą się. Tysiąc gwałtownych pytań do zadania samemu sobie, do postawienia Andżeli.

Lecz nie nadążam ich zadać, gdyż chwilę za głazem przychodzi następny wymiot. Teraz jest to z kolei deszcz kamieni drobnych, niewielkich niczym żwir, lecz odrobinę większych. Znaczy się takich zwykłych średnich kamieni, co można znaleźć na każdym kroku bez specjalnego usiłowania. Ja pierdolę. Kurwa twa mać. Księga Guinessa. Mistrzostwo świata. Nowa Huta Katowice. Wytwórnia Piasku. Pierdolę ten świat. Wyjeżdżam dosłownie stąd. Panienka z kamieniem wewnątrz. Panienka rzygająca kamieniem. I co jeszcze. I ja chciałem ją mieć. Przelecieć. Jamę brzuszną z kostkę brukową. Po czym po pomyśleniu tych wszystkich nagłych, cisnących się na usta słów, wykonuję szybki znak przeżegnania się. Coś mi zostało po mej karierze ministranta w kościele pod wezwaniem Wszystkich Zmarłych. Pewna skłonność do zabobonu, do odczyniania złego. Czasem przychodzi na bańkę rodzaj myśli, iż dobrze się stało, iż już tam mnie nie ma. Iż mój surducik ministranta stał się zbyt mały, ciasny póki czas, nim w kościołach, na parafiach stawili się uzbrojeni pedofile. Choć jest to może przemyślenie niesłuszne. Gdyż na przykład gdyby nie tak się złożyło, lecz inaczej. Być może, iż bym był teraz innym człowiekiem o takich, a nie innych upodobaniach. I bym miał tu teraz jakiegoś sympatycznego gówniarza, Markusa, Bryczka, Maksa bawiącego się w klocki. Byśmy się bawili, pokazałbym mu miasto z balkonu. I miałbym spokój, jasne sumienie. Miast pokwitającej Andżeli wypełnionej prawdziwymi kamieniami połykaczki kamieni. Kto wie, czego jeszcze. Być może ognia, być może piasku, co by sugerowała bliska zażyłość ze Sztormem. A kto wie, czego jeszcze innego. Lecz tak nie jest.

Oto Andżela przewieszona przez wannę bez tchu. Oczekuję na wyjaśnienia. Oczekuję wyjaśnień od ciebie, dziewczyno. Nie jesz mięsa, lecz jesz kamienie. Jesteś nienormalna. Jesteś zdrowo fiśnięta. Jesteś zdrowo psychiczna. Teraz mi to tłumacz.

Lubisz kamloty? – mówię do niej nieco podkurwiony, z gruntu zjadliwy za to, iż jest tak pierdolnięta, iż me życie zdaje mi się w tej chwili jednym galopującym halunem, istną paranoją. Co, Andżela, lubisz sobie zjeść takiego kamlota, co? Niska ilość kalorii, ja to rozumiem przy twej diecie to rarytas, zjeść taki głaz. Trujące, lecz, kurwa nędza, pożywne. Gadaj, co żeś za jedna. Bez mi tu histerii, bez ściemniania, jesteś wariatka z miasta Wariatkowa i teraz się wreszcie raz do tego szczerze wyznaj!

Lecz ona nie odpowiada. Wisi przez wannę niczym sczerniałe trupisko. Co za noc pełna strachu, emocji, wszystko przy tym to istny pikuś. Przy tej Andżeli jestem skłonny do choroby wieńcowej, do zawału całego ciała. Nawet teraz, choć jest bezwładna całkowicie, może że nieżywa nawet, nie mam już ze swej strony żadnych myśli z gatunku, które mężczyźni mogą mieć odnośnie kobiety. Teraz nie jest ona dla mnie ni mężczyzną, ni też kobietą, ni nawet skurwiałą polityczką. Jest straszliwym zgonem wiszącym przez mą wannę w łączkach mojej własnej starszej, co całe dnie i noce zasuwa w Zepterze przy dystrybucji i reklamie kosmetyków, lamp leczniczych, garnków. To obrzydliwe z jej strony, co mi zrobiła. Z niesmakiem brodzę przez jej bezwładne kończyny i wywlekam z czeluści wanny co większe głazy. Po czym wywalam je przez okno od strony chodnika w noc ciemną, pełną niebezpieczeństw, syków, trzasków. Noc elektryczną z wyładowaniami, noc pod wysokim napięciem. Jest to z mej strony o tyleż nierozsądne, iż bodajże trafiam w kogoś lub coś żywego, akuratnie przechodzącego. Gdyż pośród ciemnych otchłani nocy rozlega się pokaźne tąpnięcie i okrzyk. Wtedy jednak, nie mając już nerwów do konfliktów ze szlajającymi się po nocy palantami, zatrzaskuję oknem i idę na telewizję.

W telewizji nic, choć w meblościance odnajduję ptasie mleczko, które niezwłocznie wciągam. Gdyż poprzez zdarzenia dzisiejszej nocy stałem się kategorycznie głodny. Rozmyślam przez chwilę o swej matce, z domu Maciak Izabeli, po mężu Robakoskiej. Która dziś kupiła te ptasie mleczko z myślą o sobie, lecz szast-prast, wpadła do domu, wypuściła psa na ogród, taszka, garsonka, i dalej w rajzę. W chwili wolnej od pracy zjadła ćwierć, a drugą ćwierć mój bracki, któremu co rusz grożą na każdym kroku pierdlem i odsiadką. Sąsiedzi, rodzina, kuzynostwo. Zresztą on nie za bardzo leci na słodycze. On prowadzi dietę jajkową. Znaczy się, że bierze do łapy dziesięć jajek i wyjada z nich same białka, żółtka i skorupy wyrzucając precz. Lub zależnie od nastroju zlewa do miski, daje dla psa. Gdyż on potrzebuje mnóstwo białka do rozbudowy, mleko z mlekiem. A niech żałuje, bo dobre jest to ptasie mleczko. To również jest taki z produktów, co by mogły zrobić furorę na stołach całej Unii Europejskiej. Zawojować cały świat, włącznie z Antarktydą. Każdy ci tam powie, zapytany, że nie ma czegoś takiego, jak ptasie mleczko. Ponieważ logicznie rzecz biorąc od wieków wiadomo, iż żadne ptaki nie dają mleka, a gdyby dawały, byłoby to już dawno uprzemysłowione, zalegalizowane, zaciągnięte w kierat. A wtedy ty mu mówisz: a właśnie, iż ptasie mleczko jest. Należy tylko przyjechać do Polski, gdzie są piękne, starodawne jeszcze elewacje w miastach Wrocław, Nowa Huta. Gdańsk Główny. Gdzie jest najlepszy, po korzystnej cenie od kilograma piasek. I zachodnia kąska leci do twej kieszeni. Zjeżdżają się całe wycieczki. Wynajęcie autokarów – kolejna kąska. San i jelcz, najgorsze, najtańsze, lecz egzotyczne, tutejsze, zagranicznym gościom podobają się takie cofnięte machiny w czasie, takie za przeproszeniem relikwie piastowskie. Jeżdżą jelczami, PKS Kamienna Góra, to im się gra, kolejna kąska i szmal. Barszcz gorący kubek, pieczarkowa, cebulowa, nawet chińska – kierowca zalewa podręcznym wrzątkiem – kolejny dodatkowy szmal. Procenty lecą, kasa się napełnia. Wieczorki zapoznawcze dla turnusu z ptasim mleczkiem na stołach, to jest kulminacyjny punkt całego programu. Zapoznanie z tubylczą ludnością autochtoniczną. Do kupienia całe zapasy ptasiego mleczka. Wycieczki do fabryki ptasiego mleczka, przyglądanie się procesom przetwórczym. Oczywiście sfingowanym, lecz turnusowiczom to podoba się.